Czerwona kraina. Joe Abercrombie

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czerwona kraina - Joe Abercrombie страница 2

Czerwona kraina - Joe Abercrombie

Скачать книгу

na okładce: Dark Crayon

      Opracowanie okładki: Piotr Chyliński

      ISBN 978-83-66409-87-3

      Wydanie III

      Wydawca: Wydawnictwo MAG

       ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa

       tel./fax 22 813 47 43

       www.mag.com.pl

      Wyłączny dystrybutor: Dressler Dublin sp. z o.o.

       ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.

       tel. 22 733 50 10

       www.dressler.com.pl

      Skład wersji elektronicznej

       [email protected]

      Dla Teddy’ego,

       A także Clinta Eastwooda,

       Ale skoro Clinta pewnie niezbyt to obchodzi,

       Głównie dla Teddy’ego.

      I

       Kłopoty

      „Wy, którzy sądzicie ludzi po rękojeści i pochwie,

       jak sprawić, byście poznali się na ostrzu?”.

      Jedediah M. Grant

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      Wyjątkowy tchórz

      – Złoto... – Wist sprawił, że to słowo zabrzmiało jak niewyjaśniona tajemnica – ...czyni ludzi szalonymi.

      Płoszka pokiwała głową.

      – Tych, którzy już nie są szaleni.

      Siedzieli przed Domem Mięsa u Stupfera. Taką nazwę mógłby nosić burdel, lecz w istocie była to najgorsza oberża w promieniu pięćdziesięciu mil, chociaż konkurencja była ostra. Płoszka przycupnęła na workach w swoim wozie, zaś Wist na płocie, jak miał w zwyczaju, zupełnie jakby unieruchomiła go tam drzazga wbita w dupę. Obserwowali tłum.

      – Przyjechałem tutaj, żeby uciec od ludzi – rzekł Wist.

      Płoszka pokiwała głową.

      – No to popatrz.

      Poprzedniego lata można było spędzić w mieście cały dzień i nie napotkać żadnych nieznajomych. Można było spędzić tutaj kilka dni i w ogóle nikogo nie spotkać. Jednakże wiele może się zmienić za sprawą kilku miesięcy oraz gorączki złota. Teraz Uczciwość pękała w poszarpanych szwach od śmiałych pionierów. Ruch odbywał się tylko w jedną stronę, na zachód ku domniemanym bogactwom. Niektórzy przebijali się tak szybko, na ile pozwalał tłum, a inni przystawali, żeby zwiększyć pulę handlu i chaosu. Turkotały koła wozów, rżały muły i konie, wrzeszczał żywy inwentarz i ryczały woły. Mężczyźni, kobiety i dzieci wszelkich ras oraz stanów również robili mnóstwo hałasu, w różnych językach i z różnego powodu. Byłby to całkiem kolorowy spektakl, gdyby nie wzbijany z ziemi pył, który nadał wszystkiemu taki sam brudny odcień.

      Wist hałaśliwie pociągnął z butelki.

      – Niezła zbieranina, co?

      Płoszka przytaknęła.

      – Wszyscy chcą zdobyć coś za darmo.

      Wszyscy oszołomieni wariacką nadzieją. Albo chciwością, w zależności od tego, jak bardzo patrzący wierzył w ludzkość, z czym u Płoszki nie było najlepiej. Wszyscy pijani wizją sięgnięcia obiema rękami w głąb jakiegoś lodowatego stawu pośrodku wielkiego pustkowia i znalezienia w nim nowego życia. Pozostawienia monotonnej egzystencji na brzegu niczym zrzuconej skóry i skorzystania ze skrótu do szczęścia.

      – Nie kusi cię, żeby do nich dołączyć? – spytał Wist.

      Przycisnęła język do przednich zębów i splunęła przez szparę.

      – Ani trochę.

      Jeśli nawet przedostaną się żywi przez Daleką Krainę, prawdopodobnie spędzą zimę z tyłkami w lodowatej wodzie i nie znajdą niczego poza błotem. A jeśli nawet piorun trafi w czubek twojej łopaty, to co z tego? Czy bogaci nie mają kłopotów?

      Kiedyś Płoszka wierzyła, że dostanie w życiu coś za darmo. Zrzuci skórę i odsunie się od niej z uśmiechem. Okazało się, że czasami skrót nie prowadzi tam, gdzie byśmy chcieli, lecz wiedzie na krwawe manowce.

      – Wystarczy plotka o złocie, żeby stracili rozum. – Wist pociągnął kolejny łyk, aż podskoczyła grdyka na jego wątłej szyi. Patrzył, jak dwóch niedoszłych poszukiwaczy złota walczy o ostatni kilof na straganie, a handlarz bezskutecznie próbuje ich uspokoić. – Wyobraź sobie, jak ci dranie będą się zachowywali, jeśli wpadnie im w ręce samorodek.

      Płoszka nie musiała sobie tego wyobrażać. Widziała to na własne oczy i nie lubiła tych wspomnień.

      – Mężczyznom niewiele trzeba, żeby zachowywać się jak zwierzęta.

      – Podobnie jak kobietom – dodał Wist.

      Zmrużyła oczy.

      – Dlaczego patrzysz na mnie?

      – Zajmujesz najważniejsze miejsce w moich myślach.

      – Nie wiem, czy mam ochotę być z tobą tak blisko.

      Wist roześmiał się, pokazując zęby wyglądające jak nagrobki, po czym podał jej butelkę.

      – Dlaczego nie znajdziesz sobie mężczyzny, Płoszko?

      – Chyba nie bardzo ich lubię.

      – Ty nikogo nie lubisz.

      – To oni zaczęli.

      – Wszyscy?

      – Wystarczająco wielu. – Mocno przechyliła butelkę, uważając, żeby upić tylko łyczek. Wiedziała, jak łatwo jeden łyk może się zmienić w całą butelkę, a potem w przebudzenie w zaszczanym ubraniu z jedną nogą w strumyku. Ludzie na nią liczyli, a ona już dostatecznie wiele razy zawodziła.

      Rozdzielono walczących, którzy obrzucali się wyzwiskami w swoich językach, nie rozumiejąc szczegółów, ale pojmując ogólne przesłanie. Wyglądało na to, że kilof zaginął w całym zamieszaniu; zapewne zabrał go jakiś sprytniejszy awanturnik, gdy oczy wszystkich były zwrócone w innym

Скачать книгу