Czerwona kraina. Joe Abercrombie

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czerwona kraina - Joe Abercrombie страница 5

Czerwona kraina - Joe Abercrombie

Скачать книгу

długo się nie utrzymają. – Ogrodzenie zaskrzypiało, gdy Clay oparł się o nie swoim miękkim ciałem, krzyżując ręce na piersi i chowając dłonie pod pachy, tak że sterczały spod nich tylko kciuki. – Wojna już prawie się skończyła, jeśli można to nazwać wojną, i wielu ludzi wypędzono z ich ziem, okradziono albo spalono im cały dobytek. Otwarto kanały żeglowne, przybywają okręty. Nagle mnóstwo osób dostrzegło swoją fortunę na zachodzie. – Wskazał głową chaotyczny tłum wzbijający obłoki pyłu na ulicy, kłębiący się pomimo nadchodzącego zmierzchu. – To tylko pierwsza strużka. Nadchodzi prawdziwa powódź.

      Owca pociągnął nosem.

      – Zapewne wkrótce przekonają się, że góry nie są zbudowane ze złota, i zaczną ciągnąć w przeciwnym kierunku.

      – Niektórzy tak. Inni zapuszczą korzenie. Po nich nadejdzie Unia. Nieważne, jak wiele ziemi zdobywają Unioniści, wciąż jest im mało, a odkrycie na zachodzie sprawi, że poczują zapach pieniędzy. Ten stary wredny drań Sarmis siedzi na granicy i wymachuje mieczem w imieniu Imperium, ale to akurat nic nowego. Myślę, że nie powstrzyma tej powodzi. – Clay zbliżył się o krok do Płoszki i odezwał cichym głosem, jakby dzielił się tajemnicą: – Słyszałem, że w Hormringu już pojawili się agenci Unii i rozważają dokonanie aneksji.

      – Wykupują ludzi?

      – Owszem, w jednej dłoni będą mieli monetę, ale w drugiej ostrze. Tak jak zawsze. Powinniśmy się zastanowić, jak to rozegramy, kiedy przybędą do Uczciwości. Powinniśmy stanąć ramię w ramię, skoro jesteśmy związani z tym miejscem.

      – Nie interesuje mnie polityka. – Płoszki nie interesowało nic, z czym mogły się wiązać kłopoty.

      – Jak większości z nas – odrzekł Clay. – Ale czasami polityka może się zainteresować nami. Unioniści tutaj przyjdą i przyniosą swoje prawo.

      – Nie wydaje mi się, żeby prawo było czymś złym – skłamała Płoszka.

      – Może i nie. Ale w ślad za prawem podążają podatki, jak wóz za osłem.

      – Za podatkami rzeczywiście nie przepadam.

      – To tylko bardziej elegancka forma kradzieży, czyż nie? Wolałbym, żeby uczciwie mnie obrabował zamaskowany bandyta ze sztyletem, a nie jakiś blady drań z piórem i papierami.

      – No nie wiem – odparła Płoszka. Żadna z osób, które obrabowała, nie wydawała się zachwycona tym doświadczeniem, a niektórym wyjątkowo nie przypadło to do gustu. Wsypała monety z powrotem do woreczka i mocno zaciągnęła sznurki.

      – Rachunek się zgadza? – spytał Clay. – Czy czegoś brakuje?

      – Tym razem nie. Ale i tak będę cię miała na oku.

      Kupiec się wyszczerzył.

      – Niczego innego się nie spodziewam.

      Wybrała kilka rzeczy, których potrzebowali – sól, ocet, trochę cukru, który pojawiał się w sklepie tylko od czasu do czasu, kawałek suszonej wołowiny, pół worka gwoździ, co sprowokowało Claya do przewidywalnego żartu, że Płoszka pewnie żywi się gwoździami, skoro jest taka ostra, co sprowokowało Płoszkę do przewidywalnego żartu, że przybije mu tymi gwoździami jaja do nogi, co z kolei sprowokowało Owcę do przewidywalnego żartu, że jaja Claya są zbyt małe, żeby je przygwoździć. Wszyscy zaśmiali się ze swojego ciętego dowcipu.

      Rozentuzjazmowana Płoszka omal nie kupiła nowej koszuli dla Pestki – na co nie było ich stać, pomimo niskiej ceny – ale Owca w porę poklepał ją po ramieniu dłonią w rękawiczce i zamiast tego kupiła igły i nitkę, dzięki którym mogła sama uszyć chłopakowi koszulę ze starego ubrania Owcy. Pestka był tak chudy, że materiału zapewne wystarczyłoby na pięć koszul. Clay powiedział, że ma igły nowego typu, wytwarzane w Adui za pomocą specjalnej prasy, która jednorazowo wypuszcza sto sztuk, a Płoszka uśmiechnęła się, myśląc o tym, co na to powie Gully. Pewnie pokręci białą głową i stwierdzi: „Igły z maszyny. Co oni jeszcze wymyślą?”, a Ro zacznie je obracać w swoich szybkich palcach, marszcząc czoło i zastanawiając się, jak je wyprodukowano.

      Płoszka na chwilę zatrzymała się przed półką z alkoholem i oblizała usta, patrząc na bursztynowy blask w ciemności, po czym zmusiła się do odejścia, przed opuszczeniem sklepu ostrzej niż kiedykolwiek targując się z Clayem.

      – Nigdy więcej tu nie wracaj, ty zwariowana suko! – rzucił za nią handlarz, gdy usiadła na wozie obok Owcy. – Prawie mnie zrujnowałaś!

      – Do zobaczenia za rok?

      Pomachał jej tłustą dłonią, odwracając się do swoich klientów.

      – Tak, do zobaczenia.

      Opuściła rękę, żeby zwolnić blokadę kół, i niemal wsadziła dłoń w brodę Północnego, z którym wcześniej zderzył się Owca. Mężczyzna stał tuż obok wozu z czołem tak pobrużdżonym, jakby chciał przywołać jakieś zamglone wspomnienie. Kciuki zatknął za pas obok dużej, prostej rękojeści miecza. Miał szorstkie oblicze, bliznę biegnącą obok oka i przecinającą nierówną brodę. Płoszka z miłym uśmiechem wyjęła nóż z pochwy i obróciła ostrze tak, że ukryła je za przedramieniem. Lepiej mieć stal pod ręką i nie napotkać kłopotów niż wpaść w tarapaty bez broni.

      Północny powiedział coś w swoim języku. Owca jeszcze bardziej skulił się na siedzeniu, nawet się nie odwracając. Północny ponownie się odezwał. Owca coś odburknął, po czym strzelił lejcami i wóz ruszył, a Płoszka zakołysała się w rytmie podskakujących kół. Obejrzała się przez ramię, kiedy oddalili się o kilka kroków drogą pokrytą koleinami. Północny wciąż stał w kłębach pyłu wzbijanych przez ich wóz i groźnie marszczył czoło.

      – Czego chciał?

      – Niczego.

      Wsunęła nóż do pochwy, położyła jedną nogę na poręczy i poprawiła się na siedzeniu, nisko opuszczając rondo kapelusza, żeby zachodzące słońce nie świeciło jej w oczy.

      – Na świecie jest pełno dziwaków. Jeśli zaczniesz się przejmować tym, co myślą, zmarnujesz na to całe życie.

      Owca jeszcze bardziej się zgarbił, jakby chciał zapaść się w sobie.

      Płoszka parsknęła.

      – Psiakrew, ale z ciebie tchórz.

      Zerknął na nią z ukosa, po czym odwrócił wzrok.

      – Są gorsze przypadłości.

      * * *

      Śmiali się, kiedy z turkotem pokonali wzniesienie i ujrzeli przed sobą płytką dolinkę. Rozśmieszyło ich coś, co powiedział Owca. Jak zwykle poprawił mu się nastrój, gdy wyjechali z miasta. Nigdy nie czuł się dobrze pośród tłumu.

      Płoszka poweselała także dlatego, że wjechali na znajomy szlak, który miał postać dwóch niewyraźnych linii biegnących pośród długiej trawy. W jej młodości nie brakowało chwil czarnych

Скачать книгу