Czerwona kraina. Joe Abercrombie
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czerwona kraina - Joe Abercrombie страница 4
– Trzydzieści pięć.
– Trzydzieści trzy, a wychodząc, równie dobrze możesz spalić mój sklep!
– Nie kuś mnie, grubasie. Trzydzieści trzy i dorzucisz dwie nowe łopaty oraz trochę paszy dla wołów. Żrą prawie tyle co ty. – Napluła sobie na dłoń i wyciągnęła ją w jego stronę.
Clay skrzywił się z goryczą, ale w końcu również splunął i podali sobie dłonie.
– Twoja matka nie była lepsza.
– Nie znosiłam jej. – Płoszka przepchnęła się łokciami do drzwi, pozostawiając Claya, by wyładował złość na następnym kliencie. – To nie takie trudne, prawda? – rzuciła przez ramię do Owcy.
Wielki stary Północny wodził palcem po zagłębieniu w małżowinie ucha.
– Chyba wolałbym pozostać przy dwudziestu siedmiu.
– Bo wyjątkowy z ciebie tchórz. Najlepiej jest stawić czoło temu, czego się boimy. Czy nie to mi zawsze powtarzałeś?
– Czas pokazał mi, że ta rada ma swoje złe strony – szepnął Owca, ale Płoszka była zbyt zajęta gratulowaniem samej sobie.
Trzydzieści trzy to dobra cena. Kiedy wszystko sobie przeliczyła, wyszło jej, że po załataniu przeciekającego dachu stodoły i kupieniu parki prosiaków w miejsce tych, które ubili zimą, zostanie im coś na książki dla Ro. Może uda się kupić także trochę nasion i wskrzesić zagon z kapustą. Uśmiechnęła się szeroko, myśląc o tym, jak wiele może naprawić i zbudować dzięki tej sumie.
„Nie trzeba mieć wielkich marzeń”, mawiała jej matka w tych rzadkich chwilach, gdy miała dobry nastrój. „Wystarczą małe”.
– Przenieśmy worki – powiedziała Płoszka.
Chociaż Owcy przybyło lat i był tępy jak ich ulubiona krowa, wciąż nie brakowało mu sił. Nie uginał się pod żadnym ciężarem. Płoszka mogła tylko stać na wozie i wrzucać kolejne worki na jego ramiona, podczas gdy on stał nieruchomo, nie uskarżając się na swoje brzemię bardziej niż wóz, którym przywieźli ładunek. Potem nosił je czwórkami i układał na podwórzu Claya tak łatwo, jakby były wypełnione pierzem. Płoszka była od niego o połowę lżejsza i, pomimo łatwiejszego zadania oraz dwudziestu pięciu lat mniej na karku, wkrótce jej ciało było mokre jak świeżo wykopana studnia. Kamizela przykleiła się jej do grzbietu, a włosy do twarzy, ręce zaś zaróżowiły się od szorstkiego płótna i ubieliły zbożowym pyłem. Wepchnęła język w szparę między zębami i przeraźliwie zaklęła.
Owca przystanął z dwoma workami na jednym ramieniu i kolejnym przerzuconym przez drugie ramię. Nawet nie miał zadyszki. W kącikach jego oczu wyraźnie rysowały się głębokie kurze łapki.
– Chcesz odpocząć, Płoszko?
Posłała mu ostre spojrzenie.
– Chyba od twojego marudzenia.
– Mógłbym ułożyć dla ciebie posłanie z tych worków. Może tam z tyłu znajdzie się jakiś koc. Zaśpiewam ci kołysankę, tak jak wtedy, gdy byłaś młoda.
– Wciąż jestem młoda.
– Powiedzmy. Czasami przypominam sobie tamtą małą dziewczynkę, która się do mnie uśmiechała. – Owca popatrzył w dal, kręcąc głową. – Wtedy zastanawiam się, gdzie ja i twoja matka popełniliśmy błąd.
– Może to dlatego, że ona umarła, a ty do niczego się nie nadajesz? – Podniosła ostatni worek i upuściła mu go na ramię z jak największej wysokości.
Owca tylko się uśmiechnął, nakrywając worek dłonią.
– Może tak.
Gdy się obracał, prawie wpadł na innego Północnego, który był równie potężny i znacznie groźniej wyglądał. Mężczyzna zaczął wywarkiwać jakieś przekleństwo, ale zamilkł w połowie. Owca oddalił się z opuszczoną głową, jak zawsze czynił w obliczu nawet najmniejszych kłopotów. Północny popatrzył ze zmarszczonym czołem na Płoszkę.
– Co? – spytała, odwzajemniając spojrzenie.
Zerknął w ślad za Owcą, po czym odszedł, drapiąc się po brodzie.
Cienie się wydłużyły, a chmury na zachodzie poróżowiały, gdy Płoszka zrzuciła ostatni worek, a uśmiechnięty Clay podał jej pieniądze schowane w skórzanym woreczku dyndającym na jego grubym palcu wskazującym. Rozprostowała plecy, otarła czoło rękawicą, po czym rozsznurowała woreczek i zajrzała do środka.
– Wszystko się zgadza?
– Nie zamierzam cię okraść.
– Jasne, że nie. – Zabrała się za liczenie. „Łatwo poznać złodzieja po tym, z jaką troską obchodzi się z własnymi pieniędzmi”, mawiała jej matka.
– Może powinienem zajrzeć do wszystkich worków, żeby się upewnić, że w środku jest ziarno, a nie gówno?
Parsknęła.
– Czy gdyby tam było gówno, nie próbowałbyś go sprzedać?
Kupiec westchnął.
– Niech będzie jak chcesz.
– Oczywiście.
– Tak się zazwyczaj dzieje – dodał Owca.
Zapadła cisza, którą zakłócał tylko brzęk monet i liczby przeskakujące w głowie Płoszki.
– Słyszałem, że Glama Złoty wygrał kolejny pojedynek niedaleko Greyer – rzekł Clay. – Mówią, że to najtwardszy drań w całej Bliskiej Krainie, a tam nie brakuje twardzieli. Tylko głupiec stawiałby teraz przeciwko niemu. Tylko głupiec chciałby z nim walczyć.
– Niewątpliwie – mruknął Owca, który zawsze się peszył, kiedy poruszano temat przemocy.
– Słyszałem od człowieka, który to widział, że Glama tak mocno pobił starego Stocklinga Niedźwiedzia, że wyleciały mu z dupy flaki.
– To ma być rozrywka? – spytała Płoszka.
– Lepsze to niż zesrać się własnymi flakami.
– Kiepska rekomendacja.
Clay wzruszył ramionami.
– Są gorsze rzeczy. Słyszeliście o bitwie pod Rostod?
– Coś mi się obiło o uszy – odburknęła, próbując nie pomylić się w rachunkach.
– Podobno buntownicy znów dostali lanie, tym razem poważne. Wszyscy są w odwrocie. Nie licząc tych, których dopadła Inkwizycja.