Czerwona kraina. Joe Abercrombie

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czerwona kraina - Joe Abercrombie страница 6

Czerwona kraina - Joe Abercrombie

Скачать книгу

zobaczyli gospodarstwo i śmiech uwiązł jej w gardle. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, podczas gdy wokół nich wiatr poruszał źdźbłami trawy. Nie mogła oddychać, mówić ani myśleć, w żyłach czuła przypływ lodowatej wody. W końcu zeskoczyła z wozu i puściła się biegiem.

      – Płoszko! – ryknął Owca w ślad za nią, ale ledwie go słyszała.

      W głowie rozbrzmiewał jej własny chrapliwy oddech, gdy pędziła w dół zbocza, a ziemia i niebo skakały jej przed oczami. Przebiegła przez pole, na którym przed niecałym tygodniem skosili zboże. Przeskoczyła stratowane ogrodzenie i kurze pióra wgniecione w błoto.

      Dotarła na podwórze – a raczej to, co kiedyś nim było – i stanęła bezradna. Dom zmienił się w stertę zwęglonego drewna i szczątków, pośród których wznosił się tylko chwiejący się komin. Żadnego dymu. Deszcz zapewne zgasił pożar dzień albo dwa wcześniej. Mimo to, wszystko było spalone. Obiegła poczerniałą ruinę stodoły, cicho pochlipując przy każdym oddechu.

      Gully wisiał na dużym drzewie za domem. Powiesili go nad grobem jej matki i przewrócili nagrobek. W zwłokach tkwiły strzały, co najmniej tuzin.

      Poczuła się, jakby ktoś kopnął ją w brzuch; pochyliła się, objęła rękami i jęknęła, a drzewo zajęczało razem z nią, gdy wiatr poruszył liśćmi i wprawił trupa Gully’ego w delikatne kołysanie. Stary nieszkodliwy biedak. Zawołał do niej, kiedy odjeżdżali turkoczącym wozem. Zapewnił, że Płoszka nie musi się przejmować, ponieważ on zajmie się dzieciakami, a ona roześmiała się i odparła, że owszem, nie musi się przejmować, ponieważ to dzieciaki zajmą się nim. Oślepiły ją ból oczu oraz ostry wiatr. Mocniej objęła się rękami, gdyż nagle zrobiło jej się tak zimno, że nic nie było w stanie jej rozgrzać.

      Usłyszała kroki Owcy, który po chwili zwolnił i zatrzymał się obok niej.

      – Gdzie dzieci?

      Przekopali cały dom i stodołę. Początkowo pracowali powoli, miarowo, jak w transie. Owca odrzucał spalone belki, a Płoszka grzebała w popiele, pewna, że za chwilę znajdzie kości Pestki i Ro. Ale nie było ich w domu. Ani w stodole. Ani na podwórzu. Płoszka szukała coraz bardziej wściekle, starając się zagłuszyć strach, a także coraz bardziej rozpaczliwie, starając się zagłuszyć nadzieję, miotając się po trawie i rozgrzebując palcami szczątki, ale znalazła tylko zwęglonego zabawkowego konika, którego Owca przed laty wystrugał dla Pestki, oraz spalone kartki z jednej z książek Ro, które rozsypały się jej w dłoniach.

      Dzieci zniknęły.

      Stała nieruchomo na wietrze, wytrzeszczając oczy, trzymając grzbiet poobcieranej dłoni przy ustach i ciężko dysząc. Mogła myśleć tylko o jednym.

      – Ktoś je porwał – wychrypiała.

      Owca pokiwał głową; jego siwe włosy i broda były pokryte pasmami sadzy.

      – Po co?

      – Nie wiem.

      Wytarła czarne dłonie o przód koszuli, po czym zacisnęła je w pięści.

      – Musimy ich gonić.

      – Tak.

      Przykucnęła nad rozdartą darnią wokół drzewa. Otarła nos i oczy. Pochylona, podążyła za śladami do kolejnego fragmentu poruszonej ziemi. Tam znalazła pustą butelkę wdeptaną w błoto i odrzuciła ją. Napastnicy nie starali się zacierać śladów. Wszędzie wokół skorup budynków widniały odciski kopyt.

      – Zgaduję, że było ich około dwudziestu, ale mogli mieć nawet czterdzieści koni. Tutaj zostawili zapasowe wierzchowce.

      – Może używali ich do przewożenia dzieci?

      – Tylko dokąd?

      Owca pokręcił głową.

      Płoszka mówiła dalej. Koniecznie chciała jakoś wypełnić lukę, zająć się czymś, żeby o tym nie myśleć.

      – Według mnie, nadjechali z zachodu i ruszyli dalej na południe. Śpieszyli się.

      – Przyniosę łopaty. Pochowamy Gully’ego.

      Szybko się uwinęli. Płoszka sprawnie weszła na drzewo, znała bowiem na pamięć wszystkie punkty oparcia dla dłoni i stóp. Kiedyś, jeszcze zanim pojawił się Owca, często się na nie wspinała, pod czujnym okiem matki, oklaskiwana przez Gully’ego. Teraz matka była pod nim pogrzebana, a Gully’ego na nim powiesili, ona zaś wiedziała, że poniekąd sama to spowodowała. Nie da się beztrosko zapomnieć o przeszłości, która była jej udziałem.

      Odcięła Gully’ego, złamała strzały i przygładziła jego zakrwawione włosy, podczas gdy Owca wykopał dół obok grobu jej matki. Zamknęła wytrzeszczone oczy trupa i położyła dłoń na lodowatym policzku. Gully wydawał się taki mały i chudy, że chciała go ubrać w płaszcz, ale żadnego nie znalazła. Owca opuścił zwłoki do grobu, niezdarnie je obejmując, po czym wspólnie zakopali dół, ponownie ustawili nagrobek i przydeptali poszarpaną trawę. Zimny wiatr chłostał ziemię i unosił donikąd czarne i szare plamki popiołu.

      – Powinniśmy coś powiedzieć? – spytała Płoszka.

      – Nie mam nic do powiedzenia. – Owca wskoczył na siedzenie wozu. Do zmroku pozostało około godziny.

      – Nie bierzemy go – oznajmiła Płoszka. – Potrafię biec szybciej niż te przeklęte woły.

      – Ale nie dłużej i nie z obciążeniem, a my nie musimy bezmyślnie rzucać się w pogoń. Mają nad nami dwa albo trzy dni przewagi i ostro popędzają konie. Mówiłaś, że jest ich około dwudziestu? Musimy być realistami, Płoszko.

      – Realistami? – szepnęła, niemal nie wierząc własnym uszom.

      – Jeśli popędzimy za nimi pieszo i uda nam się nie umrzeć z głodu ani nie zginąć podczas burzy, to co zrobimy, kiedy ich dogonimy? Nawet nie mamy broni. Tylko twój nóż. Nie. Pojedziemy tak szybko, jak zdołają pójść Szalka i Calder – rzekł, wskazując głową woły wykorzystujące chwilę przerwy na skubanie trawy. – Spróbujemy oderwać kilku od głównej grupy. Dowiedzieć się, co knują.

      – To chyba jasne, co knują! – odparła, wskazując grób Gully’ego. – A co się stanie z Ro i Pestką, kiedy my będziemy się opierdalać?! – wywrzeszczała, a jej głos rozdarł ciszę i przegonił dwie wrony z gałęzi drzewa.

      Kącik ust Owcy drgnął, ale olbrzym na nią nie spojrzał.

      – Pojedziemy za nimi – powiedział, jakby już to uzgodnili. – Może uda nam się z nimi dogadać. Wykupić dzieciaki.

      – Wykupić? Spalili twoje gospodarstwo, powiesili twojego przyjaciela i porwali twoje dzieci, a ty jeszcze chcesz im zapłacić? Ty pieprzony tchórzu!

      Wciąż na nią nie patrzył.

      – Czasami tchórzostwo się przydaje – odrzekł szorstkim głosem, który trzeszczał mu w krtani. – Rozlew krwi nie

Скачать книгу