Czerwona kraina. Joe Abercrombie

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czerwona kraina - Joe Abercrombie страница 3

Czerwona kraina - Joe Abercrombie

Скачать книгу

złoto? Obfite bogactwa rozsiane na dnie jakiegoś strumienia, tęskniące za pocałunkiem jej świerzbiących palców? Płoszka Południe, największa szczęściara w Bliskiej Krainie...

      – Ha. – Odpędziła tę myśl jak natrętną muchę. Nie mogła sobie pozwolić na luksus marzeń. – Z doświadczenia wiem, że ziemia niczego nie daje za darmo. To taka sama sknera jak my wszyscy.

      – Nie brakuje ci go, prawda?

      – Czego?

      – Doświadczenia.

      Mrugnęła, oddając mu butelkę.

      – Żebyś wiedział, staruszku.

      Na pewno miała więcej doświadczenia niż większość pionierów. Pokręciła głową, obserwując najnowszą grupę. Po wyglądzie rozpoznała w jej członkach czcigodnych Unionistów, których stroje bardziej nadawały się na piknik niż na kilkaset mil podróży przez pozbawione praw pustkowie. Ludzie, którzy powinni być zadowoleni ze swojego wygodnego życia, nagle postanowili, że zrobią wszystko, żeby jeszcze bardziej się obłowić. Zastanawiała się, jak prędko pokuśtykają do domu, złamani i zubożali. Jeżeli w ogóle wrócą.

      – Gdzie jest Gully? – spytał Wist.

      – Został w gospodarstwie, opiekuje się moim bratem i siostrą.

      – Dawno go nie widziałem.

      – Dawno go tu nie było. Twierdzi, że jazda konna sprawia mu ból.

      – Starzeje się. To dotyka nas wszystkich. Kiedy się z nim zobaczysz, powiedz, że mi go brakuje.

      – Gdyby tutaj był, opróżniłby twoją butelkę jednym haustem, a ty przeklinałbyś jego imię.

      – Nie zaprzeczę. – Wist westchnął. – Tak to już jest z rzeczami, za którymi tęsknimy.

      Owca brnął ulicą pełną ludzi, a jego siwa czupryna sterczała ponad głowami tłumu, chociaż był jeszcze bardziej przygarbiony niż zazwyczaj.

      – Ile dostaniemy? – spytała Płoszka, zeskakując z wozu.

      Owca się skrzywił, jakby wiedział, co się zaraz wydarzy.

      – Dwadzieścia siedem? – Jego grzmiący głos załamał się piskliwie na końcu zdania, zmieniając wypowiedź w pytanie, ale tak naprawdę mężczyzna chciał spytać: „Jak bardzo to spieprzyłem?”.

      Płoszka pokręciła głową, wypychając policzek językiem, co znaczyło, że spieprzył to koncertowo.

      – Wyjątkowy z ciebie tchórz, Owco. – Uderzyła pięścią w worki, wzbijając obłok zbożowego pyłu. – Nie po to wlekłam je tutaj przez dwa dni, żeby teraz oddać je za darmo.

      Jeszcze bardziej się skrzywił, a na jego ogorzałej i brudnej twarzy porośniętej siwą brodą wyraźniej zarysowała się siatka starych blizn i kurzych łapek.

      – Przecież wiesz, że nie umiem się targować.

      – A co ty w ogóle umiesz? – rzuciła przez ramię, ruszając w stronę sklepu Claya. Przepuściła stado łaciatych kóz, po czym przecisnęła się bokiem pomiędzy jadącymi wozami. – Poza noszeniem worków?

      – To też coś, prawda? – mruknął.

      W sklepie panował jeszcze większy ścisk niż na ulicy i unosiła się woń pociętego drewna, przypraw oraz stłoczonych, ciężko pracujących ciał. Płoszka musiała się przepchnąć pomiędzy sprzedawcą a jakimś czarniejszym niż noc Południowcem, próbującym się dogadać w języku, którego nigdy nie słyszała, potem okrążyć tarkę zwieszającą się z niskich krokwi, rozbujaną przez czyjś nieostrożny łokieć, wreszcie minąć marszczącego czoło Ducha o rudych włosach, w których tkwiły gałązki wciąż porośnięte liśćmi. Wszyscy ci ludzie prący na zachód oznaczali szansę na zarobek i biada kupcowi, który spróbowałby stanąć między Płoszką a jej pieniędzmi.

      – Clay?! – wrzasnęła, wiedząc, że szeptanie zda się na nic. – Clay!

      Handlarz podniósł surowy wzrok, przerywając ważenie mąki na szalkach wielkości dorosłego mężczyzny.

      – Płoszka Południe w Uczciwości. Czyż to nie mój szczęśliwy dzień?

      – Na to wygląda. Całe miasteczko pełne frajerów, których można okantować! – Ostatnie słowo wypowiedziała z większym naciskiem, co sprawiło, że kilka głów zwróciło się w ich stronę, a Clay oparł potężne pięści na biodrach.

      – Nikt tutaj nikogo nie kantuje – odrzekł.

      – I tak pozostanie, póki mam na ciebie oko.

      – Z twoim ojcem umówiliśmy się na dwadzieścia siedem, Płoszko.

      – Dobrze wiesz, że on nie jest moim ojcem. Poza tym, umowa jest gówno warta, jeśli to nie ja ją zawarłam.

      Clay uniósł brew i zerknął na Owcę, a Północny wbił wzrok w ziemię, odsuwając się w bok, jakby bezskutecznie próbował zniknąć. Mimo potężnej postury, Owca nie potrafił wytrzymać surowego spojrzenia. Był serdecznym człowiekiem, nie bał się ciężkiej pracy i godnie zastępował ojca Ro, Pestce, a także Płoszce – w stopniu, w jakim mu na to pozwalała – ale, na spokój zmarłych, był z niego wyjątkowy tchórz.

      Płoszka wstydziła się za niego oraz wstydziła się jego towarzystwa, co ją irytowało. Wycelowała w twarz Claya palec, jakby to był obnażony sztylet, którego nie zawaha się użyć.

      – Dziwne, że rozkręcasz interes w mieście o nazwie Uczciwość! W zeszłym sezonie płaciłeś dwadzieścia osiem, a miałeś ponad czterokrotnie mniej klientów. Wezmę trzydzieści osiem.

      – Co takiego? – Clay odezwał się jeszcze bardziej piskliwie niż się spodziewała. – To złote ziarno?

      – Zgadza się. Najwyższej jakości. Nie zważając na odciski, młóciłam je własnymi rękami.

      – I moimi – mruknął Owca.

      – Cicho – syknęła Płoszka. – Zgodzę się na trzydzieści osiem, w przeciwnym razie nie ruszę się stąd.

      – Nie robisz mi łaski! – wściekł się Clay, a jego tłusta twarz pokryła się zmarszczkami. – Ponieważ kochałem twoją matkę, dam ci dwadzieścia dziewięć.

      – Nigdy nie kochałeś niczego poza swoją sakwą. Trzydzieści osiem albo ustawię się obok twojego sklepu i będę sprzedawała ziarno ludziom taniej niż ty.

      Wiedział, że Płoszka to zrobi, nawet gdyby miała na tym stracić. Nigdy nie należy wygłaszać gróźb, co do których nie ma się choćby połowicznej pewności, że można je wcielić w życie.

      – Trzydzieści jeden – wychrypiał.

      –

Скачать книгу