Ja, inkwizytor. Przeklęte kobiety. Jacek Piekara
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ja, inkwizytor. Przeklęte kobiety - Jacek Piekara страница 2
– Otóż to. Księżna twierdzi, że to ich wina, iż nie dopilnowali młodszego krewniaka. Zauważcie jedno: nie ma tu jego młodszego brata, bo wzywać go za winy brata starszego uznano by za niezgodną z obyczajem niesprawiedliwość.
– Rozumiem.
Stojący obok księżnej żołnierz podał jej nahajkę z zasupłanymi rzemieniami z końskiej skóry. Ludmiła, nie przerywając gniewnej, pełnej wyzwisk i przekleństw tyrady, zaczęła chłostać klęczących u jej stóp mężczyzn. Ci nawet się nie przesunęli, tylko ukryli twarze w błocie i osłonili głowy przedramionami. Księżna tłukła bez opamiętania, ale pomimo iż zadawała gwałtowne ciosy, zauważyłem jedno: uderzenia były mocne, dobrze mierzone i bite z impetem, bo zza ramienia. Na pierwszy rzut oka widać było, że Ludmiła ma pewną rękę i raczej nie zmęczy się szybko. Również dostrzegłem, iż żadnego z klęczących nie wyróżniała i każdemu obrywało się mniej więcej po równo. Pytanie oczywiście, na ile mogła wyrządzić tymi smagnięciami krzywdę ludziom grubo ubranym i dodatkowo zasłaniającym się rękami. Podejrzewałem, że trochę siniaków z tego będzie, ale wielkich szkód krewni buntownika raczej nie zaznają. Zdaje się, że prawdziwa odpłata za ich rodzinną niedbałość miała nadejść dopiero z chwilą, kiedy Ludmiła sięgnie pełną garścią do ich skarbców.
Księżna przerwała na chwilę chłostanie. Korona jej włosów rozpadła się, a wiatr rozwiał kosmyki na wszystkie strony. Czerwona, zdyszana, z twarzą skrzywioną gniewem i z batem w ręku wyglądała niczym uosobienie jakiejś ruskiej Furii, która doścignęła wreszcie poszukiwanych grzeszników i wywiera na nich słuszną pomstę. Zaczerpnęła głęboko tchu i zaczęła mówić coś uroczystym głosem. Spojrzałem pytająco w stronę Andrzeja, bo chociaż tym razem księżna przemawiała wolno i z namaszczeniem, to i tak rozumiałem piąte przez dziesiąte.
– Albowiem rządzący są postrachem nie dla uczynku dobrego, lecz dla złego – przetłumaczył. – Władza jest bowiem sługą Bożym i mścicielem dla wywarcia srogiego gniewu na dopuszczającym się zła.
– Słusznie – przytaknąłem. – I ja znam ten cytat.
Księżna skinęła dłonią na jednego z żołnierzy, a ten ujął w ręce kij i zaszedł klęczących mężczyzn od tyłu. Drąg był całkiem solidny. Długi na cztery stopy, gruby na trzy palce i spęczniały na końcu.
– Teraz im się trochę oberwie – zauważył z rozbawieniem Andrzej.
Żołnierz rzeczywiście wyglądał na mocnego. Był wyższy ode mnie, a w barach na tyle szeroki, że i ja, i Andrzej moglibyśmy się razem wtulić w jego pierś, gdybyśmy tylko mieli podobnie zdumiewające życzenie.
– A i tak mają szczęście – dodał mój towarzysz. – Bo powiem wam, że prawdziwie winnych to przepuszcza się u nas nago przez szpaler żołnierzy uzbrojonych w kije. I tłuką ich tak długo, póki ciało nie odpadnie od kości.
Cóż, w Cesarstwie również słyszeliśmy o podobnych praktykach. A jeśli dobrze pamiętałem, to zachłostanie na śmierć przez współtowarzyszy stosowano również w rzymskich legionach i uważano za karę raczej powszednią niż oryginalną. Ferowano ją za tchórzostwo na polu bitwy, niesubordynację, również za przestępstwa wobec kompanów z oddziału. Na pewno ci, którzy tłukli towarzysza na śmierć, wiele się sami przy tym uczyli i wychodzili z podobnej ceremonii z jedną myślą: iż nigdy nie będą chcieli znaleźć się pomiędzy szpalerem legionistów uzbrojonych w pałki. Tak, tak, edukacja to potęga, mili moi…
Żołnierz zamachnął się znad głowy i wymierzył tęgie uderzenie jednemu z klęczących mężczyzn.
– Uhuhu – skrzywiłem się. – To musiało zaboleć nawet przez futro.
– O, ja myślę, że zabolało – zgodził się ze mną rozbawiony Andrzej.
Ostatni z klęczących mężczyzn podniósł głowę, jednak nie na tyle, by zostało to uznane za bezczelność, a jedynie by unieść usta znad błotnej kałuży. Widzieliśmy, że coś mówi, ale nie słyszeliśmy co.
– Prosi o łaskę i obiecuje wsparcie – wyjaśnił mój towarzysz.
Byłem jednak pewien, że również wcale nie słyszał wypowiadanych słów, lecz po prostu wiedział, co w takiej sytuacji każe robić obyczaj. Księżna dała znak żołnierzowi i ten postąpił krok w bok, stając nad środkowym ze skazańców.
– O, widzicie, propozycja na razie nie została przyjęta – zaśmiał się Andrzej. – Negocjacje potrwają dłużej…
Żołnierz grzmotnął kolejnego z mężczyzn tak, że aż jęknęło.
– Wiedzą, że księżna nie chce zrobić im krzywdy, bo gdyby chciała, to kazałaby im zdjąć futra – tłumaczył dalej Andrzej. – Tylko widzicie, jeśli bardzo ją rozsierdzą, to każe pierwszego i najmniej ważnego rozebrać, zanurzyć w lodowatej studni i potem dobrze wytłuc kijami. Wtedy dwóch pozostałych łatwo już zgodzi się zrobić, co księżna zechce…
– Ja myślę – odparłem.
– Ale nikt na razie nie życzy sobie, by doszło do aż takich nieprzyjemności – machnął ręką mój towarzysz. – Księżna doskonale wie, że jest taka kara, która wzbudza szacunek zarówno u ukaranych, jak i u obserwujących, ale jest i taka, która wywołuje tylko nienawiść. Rozumny władca zna granicę pomiędzy tymi karami i stara się jej nie przekraczać…
Tak, to była prawda. Ta zasada obowiązywała również, rzecz jasna, uczciwszy pewne różnice, w naszym błogosławionym Cesarstwie.
– Dlatego uważamy Moskwiczan za barbarzyńców – dodał. – Bo moskiewski Iwan nie szanuje ani prawa, ani obyczajów i sroży się nad ludzkie rozumienie, jedynie dla własnej przyjemności…
Cóż, i na takie kreatury można było się natknąć w Cesarstwie. Bo chociaż prawo mieliśmy powszechne, to tak jak na całym świecie: silne i surowe było ono dla biednych i słabych, a łaskawe dla bogatych i silnych.
– Niech tylko będą mądrzy – dodał Andrzej z zatroskaniem w głosie. – Bo widzicie, najgorzej, kiedy człowiekowi złoty cielec tak przesłoni wzrok, iż nie widzi już spoza niego nawet furtki pozwalającej mu uciec ze świata martwych do świata żywych.
– Ba! – zgodziłem się z nim, gdyż przecież podobnie nierozsądne zachowania znałem z inkwizytorskiej praktyki.
A czyż nie pamiętałem dawnej ludowej opowieści o chciwym rycerzu, który zażądał od króla tak wielkiej zapłaty za usługi, że kiedy unosił worek, ten oberwał się pod jego ciężarem i rycerz skonał na miejscu ku rozweseleniu obserwujących go gapiów? Opowiedziałem Andrzejowi w kilku zdaniach ową historię.
– Na Rusi znamy podobną – ucieszył się mój towarzysz. – Opowiada o Fiodorze, mądrym carze, i o Durakowie, głupim bojarze…
W międzyczasie trzeci z kupców oberwał taki cios w plecy, że aż z powrotem zarył twarzą w błocku.
– Oj, skąpiradła, skąpiradła – pokręcił głową Andrzej. – Nie rozumieją, że księżna dla nich łaskawa jak nikt. Może się to źle skończyć, mówię wam. Po co