La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1. Philip Pullman
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1 - Philip Pullman страница 4
– Już wcześniej wiedzieli o zakonnicach.
– To dlaczego o nie wypytywali? – zapytał również szeptem Malcolm.
– Sprawdzali nas. Chcieli się przekonać, czy mówimy prawdę.
– Ciekawe, czego chcą.
– Nie wyglądają na akademików.
– Trochę wyglądają.
– Wyglądają na polityków – upierała się Asta.
– Skąd wiesz, jak wyglądają politycy?
– Po prostu mam przeczucie.
Malcolm nie spierał się z nią dłużej. Klientów nie brakowało, miał więc huk roboty, a poza tym wierzył przeczuciom Asty. Sam rzadko miewał takie olśnienia – jeśli ktoś był dla niego miły, Malcolm po prostu go lubił – ale jego dajmon wielokrotnie wykazywał się bezbłędną intuicją. Oczywiście Malcolm i Asta byli jedną istotą, więc w gruncie rzeczy była to jego intuicja, podobnie jak jego przeczucia były również jej przeczuciami.
Jego ojciec osobiście zaniósł jedzenie trzem dżentelmenom i otworzył im wino; Malcolm nie umiał jeszcze podać trzech gorących dań jednocześnie. Kiedy pan Polstead wrócił do baru, przywołał Malcolma skinieniem palca i zapytał:
– Co ci powiedzieli ci trzej panowie?
– Pytali o klasztor.
– Chcą jeszcze z tobą porozmawiać. Mówią, że bystry z ciebie chłopak. Tylko zachowuj się. Wiesz, co to za jedni?
Malcolm wybałuszył oczy i pokręcił przecząco głową.
– Ten starszy to nie kto inny jak lord Nugent, niegdysiejszy lord kanclerz Anglii.
– Skąd wiesz?
– Rozpoznałem go z fotogramu w gazecie. No, idź już. I odpowiadaj na wszystkie pytania.
Malcolm zagłębił się w korytarz.
– Widzisz? – szepnęła Asta. – I kto miał rację? Lord kanclerz Anglii we własnej osobie!
Goście zajadali się pieczenią (matka Malcolma dała każdemu po jednym dodatkowym plastrze) i rozmawiali przyciszonymi głosami, ale na widok chłopaka umilkli.
– Przyszedłem zapytać, czy nie potrzebujecie panowie więcej światła – powiedział. – Mogę przynieść lampę naftową, postawi się ją na stole.
– To świetny pomysł, Malcolmie – odparł lord kanclerz – ale może chwileczkę zaczekać. Ile masz lat?
– Jedenaście, proszę pana.
Może powinien był powiedzieć „szlachetny panie”, ale były lord kanclerz Anglii wyglądał na usatysfakcjonowanego zwykłym „proszę pana”. Może podróżował incognito; wtedy nawet wolałby, żeby nie tytułowano go jak należy.
– Gdzie się uczysz?
– W szkole podstawowej w Ulvercote, proszę pana. To niedaleko, po drugiej stronie Port Meadow.
– A jak myślisz, co będziesz robił, kiedy dorośniesz?
– Prawdopodobnie zostanę oberżystą, jak mój ojciec.
– Niezwykle interesujące zajęcie, moim zdaniem.
– Też tak uważam, proszę pana.
– Sporo ludzi przewija się przez karczmę, i w ogóle.
– Otóż to, proszę pana. Odwiedzają nas akademicy z uniwersytetu. I przewoźnicy z dalekich stron.
– Dużo się dzieje, co?
– O tak, proszę pana.
– Na rzece jest pewnie duży ruch, co?
– Najciekawsze rzeczy to się dzieją na kanale, proszę pana. Gipcjanie stale pływają w tę i z powrotem, a w lipcu, kiedy wypada Koński Targ... Wtedy na kanale naprawdę roi się od łodzi i podróżnych.
– Koński Targ... Gipcjanie, powiadasz?
– Zjeżdżają się ze wszystkich stron, żeby pohandlować końmi.
– A te zakonnice z klasztoru... – zagadnął mężczyzna o wyglądzie akademika. – W jaki sposób zarabiają na życie? Wytwarzają może perfumy lub coś w tym guście?
– Uprawiają dużo warzyw – odparł Malcolm. – Moja mama zawsze kupuje od nich warzywa i owoce. I miód. Poza tym siostry szyją i wyszywają szaty dla księży, ornaty i inne. Tak sobie myślę, że dostają za nie dużo pieniędzy. Muszą mieć pieniądze, bo kupują ryby z Medley Pond, w dole rzeki.
– A kiedy siostry w klasztorze przyjmują gości – znowu odezwał się były lord kanclerz – to jakiego rodzaju są to goście, Malcolmie?
– No... czasem to są damy, młode damy... Kiedy indziej może być jakiś starszy ksiądz albo biskup. Wydaje mi się, że przyjeżdżają tu odpocząć.
– Odpocząć?
– Tak mi powiedziała siostra Benedicta. Powiedziała, że dawno temu, kiedy nie było jeszcze tylu oberży, hoteli, a zwłaszcza szpitali, ludzie chętnie zatrzymywali się w klasztorach, opactwach i tym podobnych, ale dzisiaj przybywają do nich głównie duchowni, czasem zakonnice z innych miejsc i że są wtedy rekowa... renkowa...
– Rekonwalescentami – podpowiedział lord Nugent.
– No właśnie, proszę pana. Wracają do zdrowia, znaczy.
Ciemnooki ostatni skończył jeść. Złożył nóż i widelec i położył je razem na talerzu.
– Teraz też kogoś tam mają? – zapytał.
– Nie wydaje mi się, proszę pana. Chyba że rzadko wychodzi na dwór. Zwykle goście lubią spacerować po ogrodzie, ale pogoda ostatnio była kiepska, więc... Podać deser?
– A co jest na deser?
– Pieczone jabłka w kremie budyniowym. Z klasztornego sadu.
– No, takiej okazji nie godzi się przegapić – stwierdził akademik. – Prosimy więc o jabłka w kremie.
Malcolm zaczął sprzątać ze stołu.
– Od dziecka tutaj mieszkasz, Malcolmie? – zainteresował się lord Nugent.
– Tak, proszę pana. Tu się urodziłem.
– Masz więc doświadczenie w kontaktach z klasztorem. Czy słyszałeś kiedy,