La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1. Philip Pullman

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1 - Philip Pullman страница 5

La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1 - Philip  Pullman

Скачать книгу

Nie, proszę pana, nigdy. Damy, dżentelmeni, duchowni... Tak, jak najbardziej. Ale dziecko? Nigdy.

      – Rozumiem. Dziękuję, Malcolmie.

      Przeplótłszy nóżki kieliszków między palcami, Malcolm zdołał zabrać je wszystkie razem z talerzami.

      – Dziecko? – szepnęła Asta, kiedy szli do kuchni.

      – Tajemnicza sprawa – powiedział z satysfakcją Malcolm. – Może jakaś sierota?

      – Albo gorzej – mruknęła posępnie Asta.

      Malcolm odstawił talerze do zmywania, jak zwykle ignorując obecność Alice, i zamówił deser.

      – Twój ojciec – powiedziała matka, przygotowując jabłka do podania – uważa, że jeden z naszych gości to dawny lord kanclerz.

      – W takim razie trzeba mu dać ładne, duże jabłko – odparł Malcolm.

      – Co chcieli wiedzieć? – zainteresowała się matka, polewając owoce gorącym kremem.

      – Różne rzeczy. Wypytywali mnie o klasztor.

      – Na pewno dasz sobie radę z trzema? Są gorące.

      – To małe miseczki. Dam radę, naprawdę.

      – Mam nadzieję. Jeśli upuścisz jabłko lorda kanclerza, pójdziesz do więzienia.

      Malcolm poradził sobie z miseczkami wyśmienicie, mimo że z każdą chwilą stawały się coraz bardziej gorące. Tym razem dżentelmeni nie zadawali mu żadnych pytań, zamówili tylko kawę. Przyniósł im lampę naftową, po czym udał się do kuchni złożyć kolejne zamówienie.

      – Mamo? Wiesz, że siostry w klasztorze przyjmują czasem gości, prawda? Słyszałaś, żeby kiedy opiekowały się dzieckiem? Niemowlęciem?

      – A dlaczego się tym interesujesz?

      – Nasi goście mnie o to pytali, lord kanclerz i dwaj pozostali.

      – I co im powiedziałeś?

      – Że nie przypominam sobie.

      – I to jest właściwa odpowiedź. A teraz zmykaj, przynieś mi więcej kieliszków.

      W barze, korzystając z ogólnego zgiełku, Asta szepnęła Malcolmowi do ucha:

      – Zaskoczyłeś mamę tym pytaniem. Widziałam, jak Kerin obudził się i zastrzygł uszami.

      Kerin, nieco burkliwy, ale tolerancyjny borsuk, był dajmonem pani Polstead.

      – Bo to było zaskakujące pytanie – odparł Malcolm. – Ty pewnie też wyglądałaś na zaskoczoną, kiedy tamci mi je zadali.

      – W żadnym razie! Byłam absolutnie nieprzenikniona.

      – No, na pewno zauważyli, że ja byłem zaskoczony.

      – Zapytamy o to siostry?

      – Może. Tak, jutro. Powinny wiedzieć, że ktoś o nie rozpytuje.

      2

       Żołądź

      Ojciec Malcolma miał rację: pan Nugent istotnie był w przeszłości lordem kanclerzem, służył jednak w poprzednim rządzie, bardziej liberalnym od obecnego i działającym w bardziej liberalnej epoce. W obecnych czasach dominującą modą w polityce była służalcza uległość wobec władz kościelnych i – ostatecznie – Genewy. W efekcie władza i wpływy niektórych organizacji o charakterze religijnym niepomiernie wzrosły, a ministrowie i urzędnicy popierający świecką – a więc niemodną – wizję państwa musieli albo znaleźć sobie inne zajęcie, albo pracować potajemnie i nieustannie narażać się na zdemaskowanie.

      Jednym z takich właśnie ludzi był Thomas Nugent. Dla całego świata, dziennikarzy i rządu był emerytowanym prawnikiem, którego gwiazda nieco już przygasła, mało ważnym człowiekiem dnia wczorajszego, w rzeczywistości zaś kierował organizacją, która sposobem funkcjonowania do złudzenia przypominała tajną agendę rządową, a wcale nie tak dawno temu stanowiła część służb wywiadowczych Korony. Pod kierownictwem Nugenta jej naczelnym celem było udaremnianie poczynań władz religijnych, a przy okazji nierzucanie się w oczy i udawanie nieszkodliwej. Wszystko to wymagało pomysłowości, odwagi i szczęścia i na razie organizacja pozostawała nieodkryta. Kryjąc się pod niewinną, mylącą nazwą prowadziła przeróżne misje – niebezpieczne, skomplikowane, nudne, a czasem po prostu sprzeczne z prawem. Nigdy wcześniej nie musiała jednak chronić sześciomiesięcznego dziecka przed wpadnięciem w ręce ludzi, którzy chcieli je zabić.

      * * *

      W sobotę Malcolm mógł – uporawszy się z porannymi obowiązkami w Pstrągu – przejść na drugi brzeg rzeki i odwiedzić klasztor.

      Zapukał do kuchennych drzwi, wszedł i zastał siostrę Fenellę przy skrobaniu ziemniaków. Napatrzywszy się na pracę matki, wiedział, że istnieje inny, skuteczniejszy sposób radzenia sobie z ziemniakami i gdyby dostał ostry nóż, mógłby go nawet zademonstrować poczciwej zakonnicy, ale na razie trzymał język za zębami.

      – Przyszedłeś mi pomóc, Malcolmie?

      – Jeśli tego siostra chce... Ale właściwie to chciałem siostrze coś powiedzieć.

      – Weź się za te brukselki.

      – Dobrze.

      Wyjął z szuflady najostrzejszy nóż i w bladym lutowym świetle położył przed sobą na stole kilka pędów z brukselkami.

      – Pamiętaj, żeby je nacinać na krzyż od dołu – przypomniała mu siostra Fenella.

      Powiedziała mu kiedyś, że kiedy postawi się na brukselce symbol Zbawiciela, diabeł nie będzie mógł do niej wniknąć. Wtedy zrobiło to na nim ogromne wrażenie, dzisiaj jednak już wiedział, że chodziło po prostu o to, by brukselki równo się gotowały. Matka mu to wytłumaczyła, ale zastrzegła przy okazji:

      – Tylko nie kłóć się o to z siostrą Fenellą. To dobrotliwa staruszka, niech sobie myśli, co chce. Nie rób jej przykrości.

      Malcolm wiele by zniósł, żeby tylko nie sprawić przykrości siostrze Fenelli, którą darzył głębokim, nieskomplikowanym oddaniem.

      – No dobrze, co chciałeś mi powiedzieć? – zapytała, gdy usadowił się na starym stołku obok niej.

      – Wie siostra, kto nas wczoraj odwiedził w Pstrągu? Trzech dżentelmenów przybyło na kolację i jednym z nich był pan Nugent, lord kanclerz Anglii. Były lord kanclerz. Ale to nie wszystko. Spoglądali na drugi brzeg rzeki,

Скачать книгу