La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1. Philip Pullman

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1 - Philip Pullman страница 6

La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1 - Philip  Pullman

Скачать книгу

Fenella przestała skrobać ziemniaki.

      – Lord kanclerz Anglii? – spytała. – Jesteś pewien?

      – Tata był pewien, widział jego portret w gazecie i go rozpoznał. Chcieli zjeść na osobności, w Sali Tarasowej.

      – Lord kanclerz we własnej osobie?

      – Były lord kanclerz. Siostro Fenello, co robi lord kanclerz?

      – O, to ważna osobistość. Bardzo wysoko postawiona. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby miał coś wspólnego z prawem. Albo z rządem. Czy był bardzo wspaniały i dumny?

      – Nie. To znaczy, tak, był dżentelmenem, to łatwo stwierdzić, ale był też miły i przyjazny.

      – I chciał wiedzieć...

      – ...czy kiedykolwiek przyjmowałyście w klasztorze jakieś małe dziecko. Musiałybyście się nim opiekować.

      – I co mu odpowiedziałeś, Malcolmie?

      – Że nie. A przyjmowałyście?

      – Za moich czasów nie. Wielkie nieba, myślisz, że powinnam o tym wspomnieć siostrze Benedikcie?

      – Pewnie tak. Pomyślałem sobie, że może lord kanclerz szuka miejsca, w którym mógłby ulokować jakiegoś ważnego nieletniego, na przykład wracającego do zdrowia. Może jest jakieś dziecko z królewskiego rodu, o którym nic nie wiemy, bo ciężko chorowało albo wąż je ukąsił...

      – Dlaczego ukąsił je wąż?

      – Dlatego że jego niania się zagapiła, zaczytała się w czasopiśmie albo się z kimś zagadała, a tymczasem wąż się podkradł, rozległ się krzyk, ona się odwraca, patrzy, a tam wąż wgryziony w dzieciaka! Miałaby okropne kłopoty taka niania, mogłaby nawet pójść do więzienia. Ale potem, jak by już dziecko zostało wyleczone z tego ukąszenia, to by je czekała rekonwalescencja. Wtedy król, premier i lord kanclerz szukaliby dla niego dobrego miejsca na tę rekonwalescencję. I oczywiście nie chcieliby go zostawić w miejscu, w którym ludzie nie mają doświadczenia z dziećmi.

      – Rzeczywiście, rozumiem. To ma sens. Myślę, że jednak powinnam powiedzieć o tym przynajmniej siostrze Benedikcie. Ona będzie wiedziała, co robić.

      – Gdyby na serio o czymś takim myśleli, to chybaby przyszli z wami porozmawiać. To znaczy, my w Pstrągu dużo widzimy, ale najlepiej byłoby zapytać tutaj, prawda?

      – Chyba że nie chcieliby, żebyśmy my o tym wiedziały – zauważyła siostra Fenella.

      – Ale pytali, czy często z wami rozmawiam, i odpowiedziałem, że tak, bardzo często, bo przecież pomagam wam w pracy. Musieli się więc spodziewać, że coś powiem, a nie kazali mi o tym milczeć.

      – Słuszna uwaga – przyznała siostra Fenella i wrzuciła ostatni oskrobany ziemniak do wielgachnego rondla. – Bardzo to wszystko ciekawe. Może napiszą list do przeoryszy, zamiast przyjeżdżać? O ile naprawdę chodzi im o azyl.

      – Azyl? – Brzmienie tego słowa przypadło Malcolmowi do gustu. Oczami wyobraźni już widział, jak należałoby je przeliterować. – A co to jest?

      – Kiedy ktoś złamał prawo i był ścigany przez władze, mógł się udać do świętego miejsca i poprosić o azyl. Dopóki nie opuścił świątyni, nie mógł zostać aresztowany.

      – Ale to dziecko nie mogło złamać prawa! W każdym razie jeszcze nie.

      – Istotnie, ale prawo takie przysługiwało także uchodźcom: ludziom, którzy nie z własnej winy znaleźli się w niebezpieczeństwie. Ich też nikt nie mógł aresztować, dopóki przebywali w azylu. Niektóre kolegia udzielały azylu akademikom, ale nie wiem, czy nadal to robią.

      – Nie, akademikiem raczej też by nie mogło być. To małe dziecko. Mam obkroić wszystkie te brukselki?

      – Zostaw dwa pędy. Będą na jutro.

      Siostra Fenella zebrała odrzucone liście, pocięła gołe pędy na pół tuzina kawałków i wrzuciła wszystko do kubła dla świń.

      – Co zamierzasz dzisiaj robić, Malcolmie?

      – Popływam kanoe. Rzeka trochę wezbrała, więc będę musiał być ostrożny, ale chcę je wyczyścić i wyszykować na błysk.

      – Planujesz jakieś dalekie rejsy?

      – Chciałbym. Ale nie mogę zostawić mamy i taty. Potrzebują mojej pomocy.

      – Poza tym martwiliby się o ciebie.

      – Pisywałbym do nich.

      – A dokąd byś popłynął?

      – W dół rzeki, do Londynu. A może nawet aż do morza. Moje kanoe nie nadawałoby się pewnie do morskich podróży, duża fala mogłaby je wywrócić. Więc może musiałbym je gdzieś przycumować i przesiąść się na statek. Pewnego dnia tak właśnie zrobię.

      – Przyślesz nam pocztówkę?

      – Oczywiście! Albo mogłaby siostra popłynąć ze mną.

      – Kto by wtedy gotował siostrom?

      – Mogłyby sobie urządzać pikniki. Albo stołować się w Pstrągu.

      Siostra Fenella roześmiała się i zaklaskała w dłonie. We wpadającym przez zakurzone okna bladym świetle słońca Malcolm widział, jak bardzo popękaną i zaczerwienioną ma skórę na palcach.

      Ależ to ją musi boleć, pomyślał. Za każdym razem, kiedy wkłada ręce do gorącej wody.

      Nigdy jednak nie słyszał, żeby się skarżyła.

      * * *

      Po południu poszedł do przybudówki obok domu i ściągnął okrywającą kanoe brezentową płachtę. Obejrzał je od dziobu po rufę, cal po calu, i oskrobał z nagromadzonego przez zimę oślizłego zielonego nalotu. Paw Norman zajrzał do szopy, ciekaw, czy znajdzie tam coś do jedzenia, a gdy niczego nie znalazł, z dezaprobatą zatrzepotał głośno skrzydłami.

      Drewniany kadłub La Belle Sauvage był solidny i zdrowy, tylko farba zaczynała z niego obłazić i Malcolmowi przyszło do głowy, żeby zdrapać starą nazwę i napisać ją jeszcze raz, na nowo, porządnie. Teraz była wymalowana na zielono, ale czerwony bardziej by się rzucał w oczy. Może gdyby załapał się do jakichś drobnych robótek w warsztacie szkutniczym w Medley, daliby mu w zamian niedużą puszkę czerwonej farby.

      Wyciągnął kanoe na pochyłą nadrzeczną łączkę i przez moment zastanawiał się nawet, czy od razu nie spłynąć z biegiem rzeki do Medley i trochę się nie potargować, ale odłożył to na inny dzień i powiosłował kawałek pod prąd, zanim skręcił w Duke’s Cut, jeden ze strumieni łączących rzekę z Kanałem Oksfordzkim.

      Miał szczęście: barka pasażerska wchodziła akurat do śluzy, więc wśliznął się za nią. Czasami musiał

Скачать книгу