Wyspa Przeznaczenia. Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wyspa Przeznaczenia - Морган Райс страница 7
- Jak sądzisz, jak wygląda sytuacja w królestwie? – zapytał Royce Marka.
- Martwisz się o swych braci? – spytał chłopak.
Royce przytaknął. Lofen, Raymond i Garet byli odważni i zrobią wszystko, co w ich mocy, by wesprzeć ich sprawę, ale ich możliwości mają kres, a już raz ich pojmano.
- O nich i o Olivię – odrzekł. Nawet Markowi nie wspomniał, że myśli o oblubienicy stapiały się z myślami o Genevieve, gdyż zdawało mu się to zdradą kogoś, kto jest dobry i czysty – i kogo ojciec dał im tak wiele – dla kogoś, kto już go od siebie odepchnął.
- Niedługo do niej powrócimy – powiedział Mark, klepiąc Royce’a po ramieniu i przez chwilę Royce nie mógł przypomnieć sobie, którą z nich jego przyjaciel miał na myśli.
- Taką mam nadzieję – powiedział. Spojrzał ponownie oczami Iskry i dlatego dostrzegł Siedem Wysp w oddali dużo wcześniej niż inni.
Wyspy leżały spowite chmurami mgły, płynącej razem z falami. Spiczaste skały wysuwały się z wody dokoła nich niczym kły wielkich bestii. Naprawdę były tam wielkie bestie – Royce spostrzegł wieloryba wyskakującego ponad powierzchnię wody. Jego cielsko wynurzyło się z wody, rozbryzgując ją w kaskady drobnych kropelek. Skały były przystrojone wrakami statków, które próbowały dostać się na wyspy, nie znając bezpiecznych dróg. Ten widok wystarczył, by Royce odczuł wdzięczność, że w ogóle zdołali znaleźć kapitana, który zechciał ich tu zabrać.
Same wyspy były zaś połączeniem zieleni i czarnych skał, skupione wokół laguny, w sercu której leżała jedna z nich. Większą część z nich porastał torf i drzewa, a piasek na nich była tak ciemny, że musiał skruszyć się ze stojących na nich granitowych i bazaltowych skał. Środkowa wyspa wyglądała na wulkan buzujący wściekłym czerwonym blaskiem i Royce zdał sobie teraz sprawę, że otaczająca wyspy mgła nie była wcale mgłą, ale dymem opadającym ku ziemi tak, że tworzył wokoło nich jak gdyby pierścień.
Lustro Mądrości jest gdzieś tam, a skoro wyruszył na jego poszukiwania, Royce miał również nadzieję, że będzie tam i jego ojciec.
- Ląd przed nami! – zawołał do reszty, wskazując palcem przed siebie.
Kapitan okrętu podszedł do nich i uśmiechnął się.
- Gdzie?
Widziane jego własnymi oczyma, wyspy ukazały się Royce’owi jako szereg kropek, które rosły bardzo powoli.
- Dotarliśmy do celu – powiedział kapitan. Wyciągnął bukłak zza pasa. – Musimy napić się z tej okazji i udobruchać duchy morza.
Podał bukłak Royce’owi, który wziął go i pociągnął łyk z grzeczności. Napitek, który był w środku, rozpalił ogień w jego gardle. Mark także go wziął, wyraźnie szukając sposobu, by odmówić, lecz kapitan obstawał przy tym. Upił łyk i zaczął kasłać.
- Teraz, kiedy jesteśmy już bliżej – powiedział kapitan. – być może wyjawisz nam wreszcie, dlaczego się tu znalazłeś. Szukasz swojego ojca, tak?
Dopiero po chwili do Royce’a dotarło, co powiedział mężczyzna.
- Nie mówiłem ci o tym – powiedział Royce.
- Och, nie udawaj tajemniczego – odrzekł kapitan. – Sądziłeś, że po wioskach nie rozejdą się pogłoski? Jesteś Royce, ten, który obalił poprzedniego księcia. Szukasz swojego ojca, a skoro zapłaciłeś mi, bym zawinął aż do Siedmiu Wysp, znaczy to, że on musi gdzieś tu być.
- Nie wiem, o czym mówisz – rzekł Royce. – jesteśmy jedynie…
- Wędrownymi minstrelami, a jakże – powiedział kapitan. – Tyle że wcale nimi nie jesteście. Czy sądzisz, że trochę błota na tarczy twojego rycerza ukryje, kim on jest, albo sprawi, że znamię na twojej dłoni zniknie? Jesteś Royce i nie ma sensu temu zaprzeczać.
Mężczyzna patrzył na niego i Royce poczuł na sobie ciężar odpowiedzialności. Podejrzewał, że dalsze ukrywanie, kim jest nie ma sensu, lecz pomimo tego nie chciał przyznać tego wprost.
- A tobie co do tego? – zapytał stojący obok niego Mark.
- Chcę wam pomóc – oznajmił kapitan. – Rzekliście, że chcecie dotrzeć na Siedem Wysp, ale to rozległe ziemie. Mogę zawinąć do każdej z nich. Na którą chcecie się udać?
- Nie wiem – przyznał Royce. Gdyby wiedział, wszystko byłoby znacznie prostsze.
- Nie musisz kryć się ze swymi zamiarami – mówił dalej kapitan. – Chcę wam pomóc. Rzeknij tylko, gdzie jest twój ojciec, a zabiorę cię prosto do niego. Rzeknij mi, gdzie jest.
W głosie kapitana pojawił się surowy ton, który nieco zbił Royce’a z tropu. Royce spojrzał na niego, próbując zrozumieć, co się dzieje, i sięgnął do zmysłów Iskry. Posłał ją nad statek i spojrzał na niego tak, jak nie patrzył od kiedy wypłynęli z portu; był zbyt zajęty wypatrywaniem wysp lub próbą nawiązania kontaktu z Lori.
Gdyby spojrzał na statek, zobaczyłby swoich kompanów na rufie, ze związanymi za plecami rękoma, ich rynsztunek złożony po jednej stronie i strzegącą ich grupę marynarzy.
- Co ty wyprawiasz? – zapytał Royce. – Natychmiast uwolnij moich przyjaciół!
Kapitan spojrzał na niego z wyraźnym zdumieniem, jak gdyby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co Royce potrafi.
- Magia! – powiedział kapitan, dając krok w tył.
Royce sięgnął do kryształowego miecza i zatoczył się. Zbyt późno zdał sobie sprawę, jak chwiejnie i niepewnie stoi na nogach. Bukłak! Coś było w bukłaku! Mark już na wpół leżał na relingu.
- Zaprowadzimy was do waszych przyjaciół – powiedział kapitan. – i być może zdołamy przekonać cię do mówienia, jeśli wyrządzimy im krzywdę. Król wynagrodzi mnie sowicie za ciebie, ale oni… Ich możemy pokroić jak tylko nam się podoba.
Klasnął w dłonie i podeszło do nich dwóch marynarzy. Chwycili Marka i Royce’a i pociągnęli ich na rufę.
- Dlaczego to robisz? – zapytał ostro Royce. Zdawało mu się, że jego słowa dochodziły zza mgły równie gęstej co ta, która otaczała znajdujące się coraz bliżej nich Siedem Wysp.
- A dlaczego ktokolwiek robi cokolwiek? – odrzekł kapitan, wzruszając ramionami. – Złoto! Mógłbym dopłynąć aż na Siedem Wysp i ryzykować, że roztrzaskam statek na skałach, ale mógłbym też wziąć twoje złoto, a później otrzymać także nagrodę za oddanie cię w ręce króla Carrisa.
- Pomóż mi, a ja znajdę sposób, byś otrzymał równie sowitą zapłatę –