Testamenty. Маргарет Этвуд

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Testamenty - Маргарет Этвуд страница 7

Testamenty - Маргарет Этвуд Opowieść Podręcznej

Скачать книгу

hymnu, śpiewanego na głosy przez trzy młode Suplikantki. W podniosłym nastroju słuchałyśmy ich czystego, jasnego śpiewu. Mimo tego, co mogłeś sobie pomyśleć, mój czytelniku, w Gileadzie nie brakowało piękna. Czemu nie miałybyśmy go pragnąć? W końcu byłyśmy ludźmi.

      Widzę, że wyraziłam się o nas w czasie przeszłym.

      Melodia pochodziła ze starego psalmu, ale słowa były nasze.

      Pod Jego Okiem jaśnieje prawda nasza,

      Widzimy wszelki grzech;

      Nie umknie nam twój płacz rozpaczy,

      Żaden twój śmiech.

      Wyrwiemy z serc nieprawość,

      Co zasługuje na karę,

      Modlitwą pełną łez

      Ustanawiamy ofiarę.

      Wezwane do posłuszeństwa,

      Posłuszeństwa żądamy.

      Z raz obranej drogi

      Przenigdy nie zbaczamy.

      W trudach i znojach siostrom

      Pomocy udzielamy.

      Namiętności ślepe

      Bezwzględnie wypleniamy.

      Jaźń odrzucając, w niejaźni

      Na wieki zamieszkamy.

      Banalne, pozbawione wdzięku słowa: mogę to stwierdzić, ponieważ sama je napisałam. Tego rodzaju hymny nie mają być jednak poezją. W prosty sposób powinny przypominać intonującym je osobom o wysokiej cenie, jaką płaci się za zbłądzenie z wytyczonej drogi. Tu, w Ardua Hall, nie wybaczamy sobie nawzajem uchybień.

      Po śpiewach rozpoczęło się uroczyste spożywanie. Spostrzegłam, że Ciotka Elizabeth wzięła jedno jajko więcej, niż jej się należało, natomiast Ciotka Helena jedno mniej, pilnując, by wszyscy to zauważyli. Co się tyczy Ciotki Widali, siąkającej w serwetkę, zerkała zaczerwienionymi oczami to na jedną Ciotkę, to na drugą, a wreszcie na mnie. Co ona knuje? W którą stronę skoczy kot?

      Po naszej małej uroczystości odbyłam nocną pielgrzymkę do Biblioteki Hildegardy w głębi Ardua Hall, idąc cichym, skąpanym w świetle księżyca chodnikiem obok mojego własnego, stojącego w cieniu pomnika. Weszłam, pozdrowiłam nocną bibliotekarkę, po czym udałam się do działu ogólnego, gdzie trzy Suplikantki zmagały się z nowo nabytą zdolnością czytania. Minęłam Czytelnię, do której wymagane jest specjalne pozwolenie i gdzie w mroku, w zamkniętych szkatułach, stoją posępnie Biblie jarzące się tajemną energią.

      Potem otworzyłam drzwi zamknięte na klucz i ruszyłam przez Archiwa Genealogiczne ze ściśle tajnymi teczkami. Wiedza o tym, kto jest z kim spokrewniony, zarówno oficjalnie, jak i faktycznie, ma kluczowe znaczenie: z uwagi na system Podręcznych dziecko może nie być spokrewnione z matką z elity ani nawet z oficjalnym ojcem, ponieważ zdesperowana Podręczna będzie dążyć do zajścia w ciążę za wszelką cenę. Naszą sprawą jest zdobywanie tej wiedzy, albowiem należy zapobiegać kazirodztwu: już i tak jest za dużo Niedzieci. Zadaniem Ardua Hall jest też zazdrosne pilnowanie tej wiedzy: Archiwa są bijącym sercem Ardua Hall.

      Wreszcie dotarłam do mojego sanktuarium, w głębi działu Literatury Zakazanej. Na moich prywatnych półkach ustawiłam własny zbiór lektur, niedozwolonych dla osób niższych stopni. Dziwne losy Jane Eyre, Anna Karenina, Tessa d’Urberville, Raj utracony, Żywoty dziewcząt i kobiet – cóż za panikę moralną wznieciłaby każda z tych pozycji, gdyby udostępnić je Suplikantkom! Przechowuję tu również inny zbiór akt, dostępny jedynie nielicznym; myślę o nich jako o sekretnych historiach Gileadu. Nie wszystko złoto, co ropieje, ale można z tego zrobić użytek inny niż monetarny: wiedza to władza, zwłaszcza wiedza o sprawach kompromitujących. Nie jestem pierwszą osobą, która to sobie uświadomiła albo czerpała z tego zyski, kiedy tylko było to możliwe: wie o tym każda agencja wywiadowcza na świecie.

      Znalazłszy się w odosobnieniu, wyjęłam mój rozrastający się rękopis ze skrytki: prostokątnego zagłębienia wyciętego w jednej z zakazanych książek: Apologia pro vita sua kardynała Newmana. Nikt już nie czyta tego opasłego tomiszcza, ponieważ katolicyzm uchodzi za herezję bliską voodoo, toteż mało prawdopodobne, by ktokolwiek do niego zajrzał. Jeśli jednak tak się stanie, dostanę kulę w głowę, przedwczesną kulę, albowiem ani myślę jeszcze odchodzić. Jeśli i kiedy postanowię to uczynić, zamierzam odejść ze znacznie głośniejszym łoskotem.

      Tytuł tej książki, znaczący tyle co „obrona życia”, wybrałam bardzo stosownie, bo cóż innego tu robię, jeśli nie bronię własnego życia? Życia – w czym sama się utwierdzam – które musiałam wieść. Niegdyś, przed nastaniem obecnego reżimu, nie poświęcałam uwagi obronie własnego życia. Nie sądziłam, że zachodzi taka potrzeba. Byłam sędziną sądu rodzinnego, a pozycję tę osiągnęłam dzięki wielu dziesięcioleciom jałowej mitręgi i mozolnego pięcia się po szczeblach kariery, i pełniłam swoje obowiązki najsprawiedliwiej, jak potrafiłam. W praktycznych ramach swojej profesji pracowałam na rzecz poprawy świata, tak jak ową poprawę rozumiałam. Łożyłam na organizacje dobroczynne, uczestniczyłam w wyborach federalnych i miejskich, przedstawiałam ważkie opinie. Uważałam, że żyję cnotliwie; zakładałam, że moja cnotliwość spotka się z choćby umiarkowanym poklaskiem.

      W dniu mego aresztowania pojęłam, jak bardzo się myliłam w tej i wielu innych kwestiach.

      IV

      Pies na Ciuchy

      .

      Zapis zeznania świadka 369B

      7

      Twierdzą, że zawsze będę nosiła bliznę, ale już prawie wydobrzałam, czyli owszem, jestem chyba dość silna, żeby to teraz zrobić. Chcieliście, żebym opowiedziała wam, jak zamieszałam się w tę całą historię, więc spróbuję, chociaż sama nie wiem, od czego zacząć.

      Zacznę od tego, co się wydarzyło tuż przed dniem moich urodzin – czy raczej dniem uchodzącym za moje urodziny. Neil i Melanie okłamali mnie w tej kwestii: zrobili to, kierując się jak najlepszymi intencjami, ale kiedy się dowiedziałam, mocno się na nich rozgniewałam. Niełatwo mogłam utrzymywać w sobie gniew, ponieważ wtedy oboje już nie żyli. Co prawda można gniewać się na zmarłych, ale nie można z nimi porozmawiać o tym, co zrobili, a jeżeli już, to tylko jednostronnie. Oprócz gniewu czułam się też winna, bo zostali zamordowani z mojego powodu, jak uważałam.

      Zbliżały się jakoby moje szesnaste urodziny. Najbardziej cieszyłam się, że otrzymam prawo jazdy. Czułam się za duża na przyjęcie urodzinowe, chociaż Melanie zawsze dawała mi ciasto i lody, śpiewała Daisy Bell, starą piosenkę, którą lubiłam jako dziecko, lecz teraz budziła moje zażenowanie. Owszem, później dostałam ciasto – czekoladowe z lodami waniliowymi, moje ulubione – ale nie mogłam go zjeść. W tym czasie Melanie już nie było.

      W dniu urodzin odkryłam, że jestem oszustwem. Nie w takim sensie jak nieporadny iluzjonista, ale falsyfikatem, jak fałszywy antyk. Byłam celowo wykonaną podróbką. W tamtej chwili – zaledwie ułamek sekundy wcześniej – byłam taka młoda, lecz już nie jestem. Jak niewiele czasu potrzeba, aby odmienić

Скачать книгу