Siostra Słońca. Lucinda Riley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Siostra Słońca - Lucinda Riley страница 14
– Nigdy bym sobie nie wybaczył, Elektro.
– Ale przynajmniej tamten mój numer częściowo zadziałał. Pa pozwolił mi zostać w domu jeszcze kilka dni.
– No tak.
– Jak długo będziesz w Paryżu? – spytałam.
– Jutro wyjeżdżam, a ty?
– W niedzielę wieczorem. Zmieniłam dzień wylotu dziś po południu, ale pewien facet wystawił mnie do wiatru. – Wzruszyłam ramionami.
– Więc powinnaś pojechać ze mną do Atlantis i zobaczyć siostrzeńca. Jestem samochodem, mogę cię zabrać. Wszyscy bardzo by się ucieszyli twoją wizytą.
– Myślisz? – Pokręciłam głową. – Nie sądzę.
– Dlaczego? Marina i Claudia stale o tobie mówią. Mają album z wycinkami ze wszystkich twoich sesji.
– Naprawdę? To miło. Może… innym razem.
– Jeśli zmieniłabyś zdanie, znasz mój numer.
– No pewnie. – Uśmiechnęłam się. – Jest zapisany w mojej pamięci na zawsze. Kiedy zaczynały się kłopoty w szkole, wiedziałam, że przybędziesz mi na ratunek.
– Muszę się pomału zbierać. Wyjeżdżam z samego rana. – Christian dał znak kelnerce, że chce zapłacić.
– Gdzie się zatrzymałeś? – spytałam.
– W tym samym budynku, w którym kiedyś mieszkałaś. Należy do przyjaciółki Mariny.
– Naprawdę? Nie wiedziałam.
Wróciło ulotne wspomnienie mojej paryskiej gospodyni – wiekowej pani, której twarz naznaczyły papierosy, absynt i upływ czasu.
– W każdym razie – Christian wstał – gdybyś zmieniła zdanie, daj mi znać. Wyjeżdżam o siódmej rano. A teraz pozwól, że zawołam ci taksówkę.
Kiedy szliśmy, było mi przyjemnie, że Christian jest przynajmniej mojego wzrostu. Był też w niesamowitej formie. Pod białą koszulą odznaczał się rzeźbiony tors. Gdy zatrzymał taksówkę, z jakiegoś idiotycznego powodu znów poczułam to co zawsze, kiedy zostawiał mnie w szkole i odjeżdżał, a ja tak strasznie żałowałam, że nie zabiera mnie z sobą.
– A ty gdzie się zatrzymałaś, Elektro?
– W Ritzu – powiedziałam, wsiadając do tyłu samochodu.
– Miło było cię zobaczyć. Uważaj na siebie, dobrze?
– Jasne! – zawołałam, kiedy taksówka szybko ruszała.
Kładąc się do łóżka pół godziny później, zdałam sobie nagle sprawę, że od popołudnia z Maxime’em nie wciągnęłam nawet jednej kreski, i to bardzo poprawiło mi humor.
*
Następnego dnia, o zgrozo, obudziłam się o piątej nad ranem i choć wzięłam pigułkę nasenną, mój umysł za nic nie chciał się wyłączyć. Leżałam więc, myśląc o perspektywie jałowego weekendu w Paryżu, a jednocześnie przerzucając listę telefonów na komórce, żeby znaleźć jakichś znajomych, którzy dotrzymaliby mi towarzystwa. Uświadomiłam sobie, że właściwie nie mam ochoty zobaczyć się z żadnym z nich, bo znów musiałabym się zmusić do bycia Elektrą supermodelką, a marzyła mi się od tego przerwa.
Tylko że niekoniecznie spędzona samotnie, przemknęło mi przez głowę, gdy obserwowałam świecące cyferki na zegarze przy łóżku, które boleśnie wolno zmierzały do szóstej rano.
I pomyślałam o Atlantis, z mamą i Claudią, i o tym, jak mogłabym połazić po domu i posiadłości w starych dresach, które trzymałam w dolnej szufladzie komody w sypialni, i że nie musiałabym się silić na bycie nikim innym, mogłabym być tylko sobą…
Zanim zdołałam się rozmyślić, zadzwoniłam na komórkę Christiana.
– Dzień dobry, Elektro.
– Cześć, Christian. Zastanawiam się, że może rzeczywiście pojechałabym z tobą do Atlantis.
– Świetnie! Marina i Claudia bardzo się ucieszą. To zabrać cię z Ritza za godzinę?
– Dobrze, dzięki.
Wysłałam SMS-a do Mariam.
Obudziłaś się już?
Tak. Potrzebujesz czegoś?
Zadzwoń.
Od razu się odezwała. Wyjaśniłam jej, że muszę lecieć do Stanów z Genewy, a nie Paryża.
– Nie ma problemu. Mam zamówić ci hotel?
– Nie, jadę do domu zobaczyć się z rodziną.
– Cudownie! – Zareagowała z takim entuzjazmem, że aż czułam, jak się uśmiecha. – Zaraz oddzwonię i wszystko ci potwierdzę.
– A co z tobą, Mariam? – Nagle uświadomiłam sobie, że zostawiam ją samą. – Dasz sobie radę w Paryżu? Może kupisz dla siebie bilet powrotny na dziś. Jak wolisz?
– Nie, Elektro. Chętnie zostanę. Planowałam, że po południu zobaczę się z Bardinem, jeśli nie miałabyś nic przeciw temu. Więc wszystko pozałatwiam i spotkamy się na lotnisku w Genewie jutro wieczorem.
Wzięłam kreskę z paczuszki, którą zostawił mi Maxime, a potem powrzucałam rzeczy do walizki i torby i zamówiłam sobie francuskie ciastka oraz – żeby mieć czystsze sumienie w związku z węglowodanami – owoce. Po śniadaniu zawołałam boya, żeby zabrał moje rzeczy na dół. Założyłam ogromne czarne okulary (CeCe powiedziała kiedyś, że wyglądam w nich jak mucha plujka) i ruszyłam za swoim bagażem do Christiana, czekającego w wygodnym mercedesie. Przywitał mnie i otworzył mi tylne drzwi, ale pokręciłam głową.
– Pojadę z przodu, jeśli ci to nie przeszkadza.
– Ależ skąd – powiedział i pomógł mi wsiąść.
Kiedy się mościłam, poczułam kojący zapach skórzanych siedzeń, odświeżacza powietrza i ten dobrze mi znany cytrynowy aromat wody kolońskiej Pa Salta. Wsiadałam do różnych aut taty, odkąd byłam mała, a ten zapach nigdy się nie zmieniał, nawet teraz, kiedy jego już nie było. Kojarzył się z domem i bezpieczeństwem. Gdybym umiała zamknąć go w buteleczce i nosić przy sobie, na pewno bym to zrobiła.
– Masz wszystko, czego potrzebujesz, Elektro? – zapytał Christian, uruchomiając silnik.
– Tak.
– Podróż zwykle trwa około pięciu godzin – powiedział,