.
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу - страница 15
– Wygodnie ci, Elektro?
– Jasne, dziękuję. Christian?
– Tak?
– Czy woziłeś Pa Salta w wiele miejsc?
– Nie, niespecjalnie. Zwykle na lotnisko w Genewie, kiedy miał lecieć swoim prywatnym odrzutowcem.
– Wiedziałeś dokąd?
– Czasami tak.
– No to dokąd?
– O, w różne miejsca na świecie.
– Wiesz, czym się konkretnie zajmował?
– Nie mam pojęcia, Elektro. Był bardzo skryty.
– Mało powiedziane. – Westchnęłam. – Nie sądzisz, że to dziwaczne, że nikt z nas się nie orientował, co robi? Większość dzieci przecież mówi: „Mój tata jest sklepikarzem albo prawnikiem”, a ja nic nie mogłam powiedzieć, bo nic nie wiedziałam.
Christian milczał, nie odrywając wzroku od drogi. Trudno było uwierzyć, że jako rodzinny kierowca, prowadzący zarówno auta, jak i łodzie, nie jest bardziej zorientowany.
– Wiesz co? – rzuciłam.
– Nie, póki mi nie powiesz. – Przez jego usta przemknął uśmiech.
– Kiedy miałam wszystkie te kłopoty w szkole i po mnie przyjeżdżałeś, ty i twój samochód byliście dla mnie strefą bezpieczeństwa.
– A co to takiego?
– O, na terapii tak się nazywa miejsce, gdzie można uciec w wyobraźni albo wspomnieniami. Tam gdzie człowiek jest szczęśliwy. Często marzyłam, żebyś po mnie przyjechał. Wyobrażałam sobie, że czekasz na dole, by mnie zabrać.
– Czuję się zaszczycony. – Tym razem naprawdę się do mnie uśmiechnął.
– Czy ty sam zgłosiłeś się do pracy dla Pa Salta?
– Twój ojciec znał mnie od dziecka. Mieszkałem… blisko, a on bardzo mi pomagał. I mojej matce.
– Chcesz powiedzieć, że był dla ciebie kimś w rodzaju ojca?
– Tak – przyznał po chwili milczenia. – Był.
– To może ty jesteś tą tajemniczą siódmą siostrą! – Zachichotałam.
– Twój ojciec był bardzo dobrym człowiekiem i wszyscy głęboko przeżywamy jego stratę.
Czy Pa Salt był dobry, czy apodyktyczny? Czy też jedno i drugie? – zastanawiałam się, gdy mijaliśmy przedmieścia Paryża i wjeżdżaliśmy na autostradę. Odchyliłam trochę siedzenie i zamknęłam oczy.
3
– Elektro, jesteśmy na przystani – usłyszałam łagodny szept.
Oprzytomniałam, zamrugałam w jasnym świetle i zdałam sobie sprawę, że to blask słońca odbijającego się od lustra wód Jeziora Genewskiego.
– Przespałam dobre cztery godziny – powiedziałam zaskoczona, wysiadając z auta. – Mówiłam, że z tobą czuję się bezpiecznie. – Uśmiechnęłam się do niego, kiedy otwierał bagażnik. – Potrzebuję tylko torby, resztę możesz zostawić do jutra.
Zamknął samochód i poszedł przodem do miejsca, gdzie była zacumowana szybka łódź motorowa. Podał mi rękę, żebym wsiadła, po czym zajął się przygotowaniami, by ruszyć, a ja umościłam się wygodnie na miękkiej skórzanej kanapie blisko steru. Myślałam o tym, z jaką radością zawsze wracałam do Atlantis. Ale wyjeżdżając stąd, zwykle czułam ulgę.
Może tym razem będzie inaczej, powiedziałam i westchnęłam, bo ta wieczna nadzieja jakoś nigdy się nie spełniała.
Christian odpalił silnik i popłynęliśmy do domu mojego dzieciństwa. Jak na koniec marca było ciepło. Przyjemnie. Czułam promienie słońca na twarzy, we włosach – wiatr.
Kiedy zbliżaliśmy się do półwyspu, na którym stał nasz dom, wyciągałam szyję, żeby jak najszybciej dostrzec zza drzew Atlantis. Dom był niezwykły – tak śliczny, że przypominał trochę disnejowski zamek. Kompletnie nie pasował do Pa Salta, pomyślałam. Ojciec miał bardzo mało ubrań. Z tego, co pamiętam, na okrągło nosił te same trzy marynarki – lnianą latem, tweedową zimą i jeszcze jedną, z niezidentyfikowanej bliżej tkaniny, w okresach przejściowych. W jego pokoju było tak mało sprzętów jak w klasztornej celi. Zastanawiałam się zawsze, czy nie zadaje sobie jakiejś tajemnej pokuty za popełnione w przeszłości zbrodnie, ale tak czy inaczej… Kiedy podpływaliśmy do Atlantis, przyszło mi do głowy, że garderoba i sypialnia ojca były istnym paradoksem w zestawieniu z naszym domem.
Mama wyszła już mnie witać. Machała uradowana. Jak zwykle była bardzo elegancka. Zauważyłam, że ma na sobie spódnicę z bouclé, którą podebrałam dla niej z wieszaka z próbkami modeli Chanel, bo wiedziałam, że się nią zachwyci.
– Elektra! Chérie, co za niespodzianka! – Wspięła się na palce, a ja nachyliłam się, żeby mogła ucałować mnie w oba policzki i uściskać.
Po chwili cofnęła się, żeby mi się przyjrzeć.
– Jesteś śliczna jak zawsze, ale moim zdaniem za chuda. Nie martw się, Claudia ma wszystkie składniki, żeby usmażyć ci twoje ulubione naleśniki z jagodami, jeśli zechcesz. Wiesz, że jest tu Ally ze swoim dzidziusiem?
– Tak, Christian mi mówił. Nie mogę się doczekać, żeby poznać siostrzeńca.
Ruszyłam za nią ścieżką i przez ogród przed domem, ciągnący się aż do jeziora. Zapach trawy i budzących się do życia roślin był uderzająco świeży w porównaniu z nowojorskim zaduchem. Nabrałam głęboko w płuca tego cudownego powietrza.
– Chodź do kuchni – powiedziała Ma. – Claudia już szykuje brunch.
Obejrzałam się na Christiana. Kiedy stawiał przy schodach moją torbę, podeszłam do niego.
– Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś. Cieszę się, że przyjechałam.
– Zawsze do usług, Elektro. O której musimy jutro ruszyć na lotnisko?
– Około dziesiątej wieczorem. Moja asystentka zamówiła odrzutowiec. Wylatujemy o północy.
– Dobrze. Gdyby coś się zmieniło, powiedz Marinie, ona da mi znać.
– Oczywiście. Miłego weekendu.
– Nawzajem.