Siostra Słońca. Lucinda Riley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Siostra Słońca - Lucinda Riley страница 11
– Twoja modelingowa maman? – zażartował. – Jesteś już dużą dziewczynką, Elektro, umiesz sama podejmować decyzje. Zamieszkaj tutaj. Moglibyśmy wtedy częściej to powtarzać – dodał, podnosząc się z łóżka i znikając w łazience, żeby wziąć prysznic.
Patrzyłam przez okno na plac Vendôme, pełen turystów i przechodniów oglądających wystawy eleganckich sklepów, i zastanawiałam się nad tym, co powiedział Maxime. Miał rację. Mogłam mieszkać gdziekolwiek. To nie miało znaczenia, bo i tak większość czasu spędzałam w podróży.
– Gdzie jest mój dom? – szepnęłam, nagle przybita perspektywą powrotu do Nowego Jorku, do tego pustego bezdusznego mieszkania. Dla kaprysu wzięłam komórkę i zadzwoniłam do Mariam.
– Czy mam jutro coś w Nowym Jorku?
– Kolację o siódmej z Thomasem Allebachem, szefem marketingu firmy od tych perfum, których jesteś twarzą – odpowiedziała bez wahania.
– Dobrze.
Thomas i ja spotykaliśmy się od czasu do czasu, odkąd rzucił mnie Mitch, ale nie byłam nim specjalnie zauroczona. – A w niedzielę?
– Nie mamy nic w kalendarzu.
– Świetnie. Odwołaj kolację. Powiedz Thomasowi, że zdjęcia się przeciągnęły czy coś w tym rodzaju, przełóż lot na niedzielę wieczorem i przedłuż mi pobyt w hotelu na dwie noce. Chcę zostać w Paryżu.
– Wspaniale. To cudowne miasto. Potwierdzę, jak wszystko załatwię.
– Dziękuję, Mariam.
– Nie ma sprawy.
– Zostaję dłużej – oznajmiłam Maxime’owi, kiedy wynurzył się po prysznicu z łazienki.
– Szkoda, że nie będzie mnie w mieście przez weekend. Gdybym wiedział…
– Ooo… – Starałam się nie zdradzić rozczarowania. – Pewnie niedługo znów tu będę.
– Daj mi znać kiedy, dobrze? – powiedział, ubierając się. – Odwołałbym ten wyjazd, gdybym mógł, ale to ślub przyjaciela. Przykro mi.
– Zostaję dla Paryża, nie dla ciebie. – Zmusiłam się do uśmiechu.
– A on kocha cię tak samo jak ja. – Cmoknął mnie w czoło. – Miłego weekendu. Odzywaj się.
– Dobrze.
Kiedy wyszedł, wciągnęłam kreskę na pociechę i zastanawiałam się, na co mam ochotę w Paryżu. Ale jak we wszystkich innych wielkich miastach, kiedy tylko wyjdę za próg Ritza, w kilka minut zostanę rozpoznana, ktoś da znać prasie i zaraz się pojawi niechciane towarzystwo.
Moja ręka zawisła nad telefonem. Już miałam dzwonić do Mariam, żeby wróciła do planu A, kiedy niczym pod wpływem czarów, komórka zabrzęczała.
– Elektro, tu Mariam. Chciałam tylko powiedzieć, że lot jest już przełożony na niedzielę, a rezerwacja pokoju przedłużona.
– Dzięki.
– Mam zamówić stolik w którejś z restauracji?
– Nie… – Z jakiegoś powodu łzy napłynęły mi do oczu.
– Wszystko w porządku, Elektro?
– Tak.
– Jesteś teraz… zajęta?
– Nie, nie.
– To mogłabym do ciebie wpaść? Susie przysłała dziś kilka umów, które powinnaś podpisać.
– Jasne, wpadaj.
Przyszła po kilku minutach, roztaczając wokół siebie ten cudowny zapach. Podpisałam kontrakty, a potem zapatrzyłam się smutno w okno na zapadający nad Paryżem zmierzch.
– To jakie masz plany na wieczór? – spytała.
– Nie mam żadnych, a ty?
– Nic poza kąpielą. Idę do łóżka i poczytam sobie jakąś książkę – odparła.
– Wiesz, chciałabym dokądś pójść, zajrzeć do kawiarni, gdzie pracowałam jako kelnerka, i zjeść coś zwyczajnego jak normalni ludzie, ale nie jestem w nastroju, żeby wszyscy się na mnie gapili.
– Rozumiem – Patrzyła na mnie przez chwilę, po czym wstała. – Mam pomysł. Zaczekaj.
Znikła, ale po kilku minutach już była z powrotem. Przyniosła chustę.
– Mogę ci ją przymierzyć? Zobaczymy, jak byś wyglądała.
– Chcesz mi ją zarzucić na ramiona?
– Nie, zawiązać ci ją na głowie, jak moją. Wszyscy obchodzą z daleka kobiety w hidżabie i dlatego właśnie wiele muzułmanek decyduje się go nosić. Spróbujemy?
– Dobra. To pewnie jedyna stylizacja, której jeszcze nie miałam – dodałam ze śmiechem.
Usiadłam na brzegu łóżka, a Mariam zamotała mi chustę na głowie, ułożyła mi na ramionach jej końce i przypięła.
– Gotowe. Patrz. – Skinęła na lustro.
To było nie do wiary. Nawet ja sama bym siebie nie poznała.
– Fajnie, doskonale, ale z resztą mojego ciała niewiele da się zrobić, co?
– Masz ze sobą jakieś ciemne spodnie albo legginsy?
– Tylko te czarne dresy, które miałam na sobie w samolocie.
– Nadadzą się. Włóż je, a ja jeszcze coś przyniosę.
Tak zrobiłam. Po chwili Mariam pojawiła się z jakąś sukienką na ręce i strzepnęła ją. Zobaczyłam, że to tani drukowany w kwiaty chałat z długimi rękawami.
– Kupiłam to sobie na wypadek, gdybym miała jakieś eleganckie wyjście z tobą. Oszczędzam ten strój na specjalne okazje, ale mogę ci go pożyczyć.
– Wątpię, czy w to wejdę.
– Nie sądzę, żebyśmy miały tak różny obwód w biuście. Ja noszę to jako sukienkę, dla ciebie będzie tuniką. Przymierz – nalegała.
Zrobiłam to i przekonałam się, że ma rację. Sukienka pasowała w ramionach i sięgała do połowy uda.
– I proszę! Teraz nikt cię nie pozna. Jesteś muzułmanką.
– A buty? Mam tylko szpilki od Louboutina i baleriny od Chanel.