Siostra Słońca. Lucinda Riley

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Siostra Słońca - Lucinda Riley страница 6

Siostra Słońca - Lucinda Riley

Скачать книгу

Jasne.

      – Słyszałam, że wczoraj wieczorem wyprawiłaś niezły bal.

      – Fajnie było, tak.

      – Ale dziś odpuść. Musisz być świeża na jutro. To zdjęcia na okładkę.

      – Nie martw się. Położę się spać przed dziewiątą jak grzeczna dziewczynka.

      – Dobrze. Przepraszam, mam Lagerfelda na drugiej linii. Rebeka da ci listę osób nadających się na asystentkę. Ciao.

      – Ciao – powtórzyłam do słuchawki, kiedy Susie się rozłączyła.

      Była jedyną osobą na świecie, która ośmielała się przerywać rozmowę przede mną. Najbardziej wpływowa agentka modelek i modeli w Nowym Jorku prowadziła największe sławy w branży. Wypatrzyła mnie, kiedy miałam szesnaście lat. Pracowałam w Paryżu jako kelnerka, bo wywalili mnie z trzeciej już szkoły. Powiedziałam Pa Saltowi, że nie ma sensu szukać nowej, bo z niej też mnie wyrzucą. Ku mojemu zaskoczeniu, nie protestował.

      Pamiętam, jaka byłam zdumiona, że nie złości się bardziej. Przecież poniosłam kolejną porażkę. Wydawał się raczej rozczarowany, co trochę podcięło mi skrzydła.

      – Myślałam, że może mogłabym trochę popodróżować… – zasugerowałam. – Uczyć się przez praktyczne doświadczenia.

      – Też jestem zdania, że większość wiedzy potrzebnej do odniesienia w życiu sukcesu niekoniecznie zdobywa się w drodze akademickiej edukacji – powiedział. – Ale jesteś taka zdolna, myślałem, że będziesz uczyć się nieco dłużej. Czy to dla ciebie nie za wcześnie, by stanąć na własnych nogach? Świat jest wielki i można się w nim pogubić.

      – Dam sobie radę, Pa – oświadczyłam stanowczo.

      – Jestem tego pewien, ale jak zamierzasz zdobyć pieniądze na swoje podróże?

      – Pójdę do pracy, oczywiście. – Wzruszyłam ramionami. – Myślałam, że najpierw pojechałabym do Paryża.

      – Świetny wybór. – Skinął głową. – Niezwykłe miasto.

      Obserwowałam go siedzącego za wielkim biurkiem w jego gabinecie i wydał mi się rozmarzony i smutny. Tak, zdecydowanie smutny.

      – Może pójdźmy na kompromis? – zaproponował. – Chcesz rzucić szkołę, co rozumiem, ale martwi mnie, że moja najmłodsza córka rusza w świat w tak młodym wieku. Marina ma jakieś kontakty w Paryżu, jestem pewien, że pomoże ci znaleźć bezpieczne miejsce do mieszkania. Pojedź na wakacje, a potem się spotkamy i zdecydujemy, co dalej.

      – Dobrze, umowa stoi – zgodziłam się, nadal zaskoczona, że nie walczy bardziej, żebym skończyła szkołę.

      Podniosłam się i wyszłam. Byłam przekonana, że umywa ręce albo całkiem już spisał mnie na straty. W każdym razie Marina uruchomiła swoje kontakty i wylądowałam na uroczej mansardzie z widokiem na dachy Montmartre’u. Pokój był malutki i musiałam dzielić łazienkę z całą bandą nastolatków przyjeżdżających do Paryża uczyć się języka, ale był mój.

      Pamiętam ten pierwszy cudowny smak wolności, który poczułam, kiedy znalazłam się tam w wieczór mojego przyjazdu i zdałam sobie sprawę, że nie ma nikogo, kto by mi mówił, co mam robić. Nie było nikogo, kto by dla mnie gotował, więc poszłam do knajpki naprzeciwko, usiadłam przy stoliku na zewnątrz i przeglądając kartę dań, zapaliłam papierosa. Poprosiłam o francuską zupę cebulową i kieliszek wina, a kelner nawet nie mrugnął, że palę czy zamawiam alkohol. Po trzech kieliszkach wina nabrałam dość pewności siebie, by pójść do menedżera i spytać, czy przypadkiem nie szukają kelnerki. Po dwudziestu minutach wracałam te kilkaset metrów do swojego pokoju już jako osoba zatrudniona. To była dla mnie jedna z najwspanialszych chwil, kiedy następnego dnia rano dumnie dzwoniłam do Pa Salta z automatu telefonicznego, który wisiał w korytarzu. Muszę przyznać, że ojciec wydawał się równie ucieszony jak wtedy, gdy moja siostra Maja dostała się na Sorbonę.

      Cztery tygodnie później podawałam Susie, mojej obecnej agentce, croque monsieur, a potem to już wiadomo…

      Dlaczego ja stale patrzę wstecz? – zadawałam sobie pytanie, biorąc komórkę, by wysłuchać reszty wiadomości. I dlaczego bez przerwy myślę o Pa Salcie?

      – Mitch… Pa Salt… – zamruczałam, czekając na kolejne informacje z poczty głosowej. – Nie ma ich, Elektro, tak jak i od dziś nie ma Amy, a ty musisz jakoś żyć z tym dalej.

      „Elektro, najdroższa! Jak się masz? Znów jestem w Nowym Jorku… Co robisz wieczorem? Masz ochotę na wspólne wypicie butelki szampana i odrobinę chow mein dans ton lit avec moi? Usycham z tęsknoty za tobą. Oddzwoń, jak tylko będziesz mogła”.

      Choć byłam zdołowana, musiałam się uśmiechnąć. Zed Eszu był wielką zagadką w moim życiu. Potwornie bogaty, ustosunkowany i – choć niezbyt wysoki i całkiem nie w moim typie – niesamowity w łóżku. Spotykaliśmy się regularnie przez trzy lata. Potem, kiedy związałam się z Mitchem, to się urwało, ale wróciłam do tego kilka tygodni temu i niewątpliwie Zed dodał mi pewności siebie, której tak bardzo mi było trzeba.

      Czy byliśmy w sobie zakochani? Zdecydowanie nie, w każdym razie z mojej strony na pewno nie była to miłość, ale obracaliśmy się w podobnych kręgach Nowego Jorku, a co najfajniejsze – kiedy byliśmy ze sobą sami, rozmawialiśmy po francusku. Podobnie jak na Mitchu, nie robiło na nim wrażenia, kim jestem, co w tych czasach było rzadkie i w pewien sposób przynosiło mi ulgę.

      Gapiłam się na telefon, zastanawiając się, czy mam zignorować Zeda i zgodnie z poleceniem Susie wcześniej pójść spać, czy zadzwonić do niego i spędzić z nim miły wieczór. Wybór był prosty. Zadzwoniłam i powiedziałam, żeby wpadł. Kiedy na niego czekałam, wzięłam prysznic, a potem włożyłam ulubione jedwabne kimono, zaprojektowane specjalnie dla mnie przez nowe szybko zdobywające sobie markę japońskie atelier. Potem wypiłam chyba ze cztery litry wody, by zneutralizować alkohol czy inne okropne rzeczy, na które mogę się skusić, kiedy przyjdzie Zed.

      Domofon piknął i powiadomiono mnie, że mój gość już jest. Kazałam im go przysłać na górę. Stanął przed drzwiami z ogromnym bukietem moich ulubionych białych róż i obiecaną butelką szampana Cristal.

      – Bonsoir, ma belle Elektra – powiedział swoim dziwnie akcentowanym francuskim, odłożył kwiaty i szampana, po czym pocałował mnie w oba policzki. – Comment tu vas?

      – W porządku – rzuciłam, popatrując z ochotą na szampana. – Mam otworzyć?

      – To chyba zadanie dla mnie. Mogę najpierw zdjąć marynarkę?

      – Pewnie.

      – Ale zanim to zrobię… – Sięgnął do kieszeni i podał mi aksamitne pudełeczko. – Zobaczyłem coś takiego i pomyślałem o tobie.

      – Dziękuję – powiedziałam.

      Usiadłam na kanapie i podciągnęłam irytująco długie nogi pod siebie. Niczym podekscytowane dziecko patrzyłam na pudełeczko w swojej dłoni. Zed często kupował mi prezenty. O ironio, biorąc

Скачать книгу