Siostra Słońca. Lucinda Riley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Siostra Słońca - Lucinda Riley страница 4
Marina (mama) – opiekunka sióstr
Claudia – gospodyni w Atlantis
Georg Hoffman – prawnik Pa Salta
Christian – szyper
SIOSTRY D’APLIÈSE
Maja
Ally (Alkione)
Star (Asterope)
CeCe (Celaeno)
Tiggy (Tajgete)
Elektra
Merope (nieodnaleziona)
Elektra
Nowy Jork
Marzec 2008
1
– Nie pamiętam, gdzie byłam ani co robiłam, kiedy usłyszałam, że ojciec nie żyje.
– Dobrze. Chcesz o tym pomówić?
Patrzyłam na Theresę siedzącą w skórzanym fotelu z wysokim oparciem. Przypominała mi Susła z herbatki w Alicji w Krainie Czarów albo jednego z jego wkurzających przyjaciół. Często mrugała za swoimi okrągłymi okularami i wiecznie zaciskała usta. Spod tweedowej spódnicy sięgającej kolan widać było wspaniałe nogi. Miała też świetne włosy. Doszłam do wniosku, że nawet mogłaby być ładna, gdyby chciała, ale wiedziałam, że jej zależy tylko na tym, by sprawiać wrażenie inteligentnej.
– Elektro? Znów gdzieś mi odpływasz.
– Tak. Przepraszam.
– Myślałaś może o tym, co czułaś, kiedy dowiedziałaś się o śmierci ojca?
Nie mogłam wyjawić jej, o czym naprawdę myślałam, więc skwapliwie skinęłam głową.
– Tak.
– I?
– Nie potrafię sobie przypomnieć. Przykro mi.
– Wydaje się, że jego śmierć cię złości. Dlaczego?
– Nie, nie jestem zła… nie byłam. Właściwie nie pamiętam, naprawdę.
– Nie potrafisz przypomnieć sobie, co czułaś w tamtej chwili?
– Nie.
– No dobrze.
Patrzyłam, jak notuje coś w zeszycie, pewnie coś w stylu: Nie chce zmierzyć się z faktem śmierci ojca. To właśnie powiedział mi poprzedni psychoterapeuta, a ja przecież mierzyłam się z tą stratą na całego. Po latach doświadczeń z magikami od grzebania w cudzym życiu wiedziałam jednak, że lubią znajdować przyczyny tego, dlaczego jestem taka pokręcona, a potem czepiają się ich jak rzep psiego ogona i drążą, dopóki się z nimi nie zgodzę i nie zacznę pleść głupot, byle tylko ich zadowolić.
– A co czujesz do Mitcha?
To, co cisnęło mi się na usta w związku z moim byłym, spowodowałoby pewnie, że Theresa sięgnęłaby po komórkę i ostrzegła gliny, że ma tu jakąś wariatkę, która chce odstrzelić jaja jednemu z najsłynniejszych muzyków rockowych na świecie. Ograniczyłam się więc do słodkiego uśmiechu.
– Wszystko w porządku. Przebolałam to jakoś.
– Ostatnim razem byłaś na niego zła.
– Tak. Ale było, minęło. Naprawdę.
– No, to bardzo dobra wiadomość. A co z piciem? Kontrolujesz je już trochę bardziej?
– Tak – skłamałam. – Oj, słuchaj, muszę biec, mam spotkanie.
– Przecież jesteśmy dopiero w połowie sesji, Elektro…
– Wiem, szkoda, ale bywa, takie życie.
Wstałam i ruszyłam do drzwi.
– Może zdołam znaleźć dla ciebie okienko jeszcze w tym tygodniu? Wychodząc, spytaj Marcię.
– Dobrze, dzięki.
Szybko zamknęłam za sobą drzwi, minęłam recepcjonistkę Marcię i ruszyłam do windy. Pojawiła się niemal natychmiast i kiedy jechałam na dół, zamknęłam oczy i oparłam czoło o chłodne wyłożone marmurem wnętrze. Nie znosiłam ciasnych zamkniętych miejsc.
Jezu, pomyślałam, co ze mną? Jestem taka porąbana, że nawet terapeutce nie mogę powiedzieć prawdy!
Za bardzo wstyd ci, żeby to zrobić, dyskutowałam sama z sobą. A zresztą, jak byłaby w stanie to zrozumieć, nawet gdybyś jej powiedziała? Pewnie mieszka w eleganckim domu z elewacją z piaskowca, ma męża prawnika, dwójkę dzieci i lodówkę z zabawnymi magnesikami, którymi przyczepia ich rysunki. O, i jeszcze te słodkie do wyrzygu zdjęcia typu „mama i tata z pociechami, wszyscy w pasujących do siebie dżinsowych koszulkach”, dodałam w duchu, kiedy wsiadałam na tył czekającej na mnie limuzyny. Fotki rodzinne powiększone na maksa i powieszone w ramkach nad kanapą.
– Dokąd, proszę pani? – zapytał szofer.
– Do domu – warknęłam, złapałam butelkę wody i zamknęłam szczelnie minilodówkę, nim skusił mnie wybór alkoholi.
Potwornie bolała mnie głowa i nie pomagała żadna ilość tabletek. A minęła już piąta. Poprzedniego wieczoru jednak, o ile sobie przypominam, nieźle zabalowałam. Do Nowego Jorku przyjechał Maurice, mój nowy najlepszy przyjaciel projektant, i wpadł do mnie na parę drinków ze swoimi tutejszymi chłopakami, a ci zadzwonili po jeszcze kilku… Nie pamiętam, kiedy się położyłam. Po obudzeniu się rano z zaskoczeniem zobaczyłam obok siebie w łóżku obcego faceta. Ale przynajmniej był piękny i kiedy znów zapoznaliśmy się ze sobą nieco bliżej, spytałam, jak ma na imię. Fernando. Jeszcze parę miesięcy temu woził zamówienia z Walmartu w Philly, ale zauważył go ktoś z branży mody i poradził mu zgłosić się do jego przyjaciela w nowojorskiej agencji modeli. Fernando powiedział, że chętnie przeszedłby się ze mną jako asysta po czerwonym dywanie. Nie byłam naiwna, wiedziałam, o co mu chodzi. Zdjęcie ze mną mogło w jednej chwili wywindować takiego mistera Walmartu na szczyty. Pozbyłam się więc go najszybciej, jak to było możliwe.
I co by się znowu takiego stało, gdybyś powiedziała pani Suseł prawdę, Elektro? – rozmyślałam. Gdybyś przyznała, że poprzedniego wieczoru byłaś tak nawalona alkoholem i koką, że mogłabyś spać z samym Świętym Mikołajem i byś się nie zorientowała? I gdybyś wyjawiła jej, że nie możesz nawet pomyśleć o ojcu, nie dlatego, że umarł, ale dlatego, że wiesz, jak bardzo byłoby mu za