Siostra Słońca. Lucinda Riley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Siostra Słońca - Lucinda Riley страница 22
– Po prostu uważam, że powinnaś to sama przeczytać – powtórzyła.
– No dobra… – Westchnęłam, wyciągając list z koperty. – Ale to nie coś strasznego, co? Nie jakieś wezwanie z urzędu skarbowego?
– Nie, Elektro, nic z tych rzeczy, słowo.
– No dobra.
Rozłożyłam kartkę. Na górze był adres nadawcy – Brooklyn. Zaczęłam czytać.
Droga Panno D’Aplièse – albo, jeśli wolno mi się tak do Ciebie zwrócić, Elektro.
Nazywam się Stella Jackson, jestem Twoją biologiczną babką…
– O Jezu! – zgniotłam list w kulkę i cisnęłam nim dla żartu w Mariam. – Wiesz, ile dostaję takich listów od „utraconych krewnych”? Zwykle Susie od razu wyrzuca je do kosza. Czego ona chce?
– Z listu wynika, że nic, poza tym, że chciałaby się z tobą spotkać.
– No dobra, a co jest w nim takiego niezwykłego, że mi go dajesz?
– W tej kopercie jest coś jeszcze, Elektro. – Mariam skinęła głową w kierunku stolika, na który odłożyłam kopertę. – Naprawdę myślę, że powinnaś spojrzeć.
Dla świętego spokoju wzięłam znów kopertę i zajrzałam do środka. W rogu utknęła jakaś malutka fotografia. Wyjęłam ją. Była czarno-biała, lekko pożółkła na brzegach. Przedstawiała bardzo piękną czarną kobietę z dzieckiem na rękach, uśmiechającą się do obiektywu.
– No i?
Popatrzyłam na Mariam.
– No i co?
– Nie widzisz podobieństwa?
– Do kogo?
– Do ciebie! Susie od razu to zauważyła, i ja też.
Spojrzałam raz jeszcze.
– No tak, jest czarna i oczywiście piękna, ale… – wzruszyłam ramionami – na pewno tysiące kobiet wyglądają jak ona. I jak ja.
– Jak wiesz, Elektro, bardzo rzadko trafia się kobieta podobna do ciebie. Kształt jej twarzy, rozstawienie oczu i te kości policzkowe. Poważnie, ona mogłaby być tobą. To znaczy raczej… ty mogłabyś być nią.
– Jasne. Ale póki nie znajdę listu od ojca, nie mam zamiaru adoptować na chybił trafił kogoś, kto zgłasza się i twierdzi, że jest ze mną spokrewniony tylko dlatego, że jest trochę do mnie podobny, rozumiesz?
– No to lepiej znajdźmy ten list – powiedziała Mariam, podnosząc i rozprostowując list od „babci” (który wydawał się niezniszczalny), a potem wsunęła go z powrotem do koperty razem ze zdjęciem. – Schowam go do sejfu, dobrze?
– Dobrze.
Piknęła moja komórka. Wiadomość. Rzuciłam okiem.
– Będę tu jutro po ciebie o ósmej rano. Masz spotkanie z Thomasem i Marcellą, żeby przedyskutować świąteczną kampanię perfum. Elektro?
– Tak, spoko, cześć.
Czytając SMS-a, machnęłam ręką, by się jej pozbyć.
– Potem, po południu, jest sesja z zegarkami. Jeśli nic więcej do mnie nie masz, idę. Do zobaczenia jutro rano.
Nie słuchałam, bo nie mogłam oderwać oczu od słów, które przesuwały się po ekranie. Skinęłam więc tylko głową w kierunku Mariam, gdy ruszała do drzwi. Sięgnęłam po szklankę z wódką i wzięłam spory łyk, czytając raz jeszcze to, co przyszło.
Hej, kotku, będę w NJ na koncercie. Jesteś jutro wolna? Fajnie byłoby pogadać. Mitch
– Cholera! Cholera! Cholera!
Wypiłam wódkę do dna i wstałam, żeby sobie dolać, bo musiałam się uspokoić; serce waliło mi jak szalone.
Przeczytałam wiadomość kilka razy, a potem zajrzałam do laptopa, żeby sprawdzić, czy naprawdę ma w Nowym Jorku koncert. Nie kłamał. Zamykający trasę koncert miał się odbyć w Madison Square Garden pojutrze. Wstałam, podeszłam do sięgających podłogi okien i przesunęłam jedno, żeby wyjść na taras. Gdzieś niedaleko w tym mieście musiał być Mitch. Tej nocy oddychaliśmy tym samym powietrzem.
Spojrzałam na ekran smartfona i starałam się rozszyfrować, czy oferuje mi gałązkę oliwną, a jeśli tak, to co ona oznacza. Coś w rodzaju: „Hej, tęsknię za tobą, kocham i wiem, że popełniłem błąd”? Czy też: „Trochę czasu minęło, dobrze byłoby zostać przyjaciółmi”?
Nie miałam pojęcia, jak to rozumieć.
Po prostu powiedz nie, Elektro… To zbyt niebezpieczne do tego wracać.
– Cholera, o jasna cholera!
Walnęłam pięścią w szkło chroniące mnie przed upadkiem z setki metrów – dzielące mnie od śmierci. W tamtej chwili zastanawiałam się, czy to nie najlepsze wyjście. Męka była nie do zniesienia, bo naprawdę nie wiedziałam, co robić. Żałowałam, że nie mam przyjaciółki dość bliskiej, by do niej zadzwonić i poprosić o radę. Jakie to smutne. Miałam pięć sióstr, ale żadnej nie nazwałabym przyjaciółką, żadnej nie ufałam bez reszty.
– Zignoruj tego esemesa – powiedziałam na głos i zaczęłam chodzić po tarasie.
Zerwałam uschnięty kwiat z krzaczka, zrzuciłam płatki za szkło w dół i wróciłam do pokoju.
Cisnęłam komórkę ekranem na łóżko. Może tego nie ruszać. W końcu jeśli nie odpowiem, a on nie wyśle kolejnego esemesa, to wiele wyjaśni.
Tak, tak właśnie zrobię. Przygotowałam sobie kolejną wódkę, po czym podeszłam do garderoby, zastanawiając się, co włożę, gdybym jednak miała się z nim zobaczyć. Jedyna broń, jaką dysponowałam, to stroje. Wystarczył telefon do dowolnego projektanta i w kilka godzin dostarczą mi, co tylko sobie wymyślę. Oczywiście, wszystko zależy od tego, gdzie mielibyśmy się spotkać. Gdyby to było u mnie, powinnam być ubrana zwyczajnie, ale seksownie. Zawsze zachwycał się moimi nogami, więc odpowiedź była prosta…
Poszłam do łazienki, rozebrałam się i sięgnęłam po puchaty biały ręcznik. Owinęłam się nim, po czym odkręciłam kran, włożyłam dłoń pod wodę i wyregulowałam temperaturę. Zebrałam włosy w węzeł na czubku głowy i przyjrzałam się sobie w dużym lustrze.
Zachichotałam, bo właśnie to powinnam mieć na sobie, gdyby miał mnie odwiedzić Mitch. Jednak jeśli mieliśmy się zobaczyć… Upuściłam ręcznik na podłogę i wróciłam do szaf. Wyciągałam szmaragdowozieloną sukienkę mini od Versace, gdy piknięcie dało znać o nadejściu kolejnego SMS-a. Rzuciłam się do pokoju po telefon.
Wiadomość