Siostra Słońca. Lucinda Riley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Siostra Słońca - Lucinda Riley страница 25
– No dobra. Dość tego. – Przewrócił lekko oczami. – Chodź, kochanie, uściskaj mnie lepiej.
Nie musiał mnie długo namawiać. Padłam w jego wyciągnięte ramiona, czekając, kiedy uniesie mi brodę i pocałuje mnie. Ale tylko pogłaskał mnie po włosach.
– W porównaniu ze mną, jesteś taka młodziutka…
– Ej, wcale nie. W mojej pracy trzeba szybko dorastać. Czuję się stara, może starsza od ciebie. – Podniosłam na niego wzrok; moje usta rozchyliły się w gotowości, ale on popatrzył na mnie z dziwnym wyrazem w oczach.
– To nie masz do mnie żalu?
– Niby o co?
– Bo… tak bardzo cię zawiodłem.
– Tak, prawda, ale było, minęło. Miałeś swoje powody. Nie ma sprawy.
– Jesteś taka wyrozumiała, Elektro, ale i tak czuję się jak ostatni palant. Nie powinienem tego ciągnąć, skoro wiedziałem, że nic z tego nie będzie.
Czekałam na jakieś „ale”. Na próżno.
– Cieszę się, że się pozbierałaś – dodał po chwili. – Nie chciałem cię zranić.
– Mówiłam ci, wszystko w porządku.
Ta rozmowa naprawdę nie szła w tym kierunku, jakiego się spodziewałam. Wyswobodziłam się więc z jego ramion, sięgnęłam po „wodę” i pociągnęłam kolejny łyk.
– Wygląda też na to, że już nie pijesz.
– Tak, rzuciłam to – potwierdziłam i przełknęłam wódkę. Czas było przerwać te bzdury. – Po co właściwie przyszedłeś?
– Bo… mam ci coś do powiedzenia.
– Ach, tak? Co?
– Chciałem, żebyś dowiedziała się o tym, zanim zostanie ogłoszone oficjalnie. Czuję, że jestem ci to winien.
Patrzyłam na niego w milczeniu, nie mając pomysłu, do czego zmierza, ale na pewno nie było to wyznanie wiecznej miłości.
– Żenię się – oznajmił. – Z cudowną kobietą, którą poznałem w trasie. Śpiewa w chórku. Pochodzi z Południa, jak ja. Po prostu do siebie pasujemy.
Słyszałam określenie „krew tężeje w żyłach”, ale do tamtej chwili nigdy czegoś takiego sama nie doświadczyłam.
– Moje gratulacje – zdołałam wydukać, choć o mało się przy tym nie zadławiłam.
– Dzięki. Teraz głupio mi, że przyszedłem tu, żeby powiedzieć ci to osobiście, bo najwyraźniej doskonale sobie radzisz.
– Tak, o tak – potwierdziłam, mobilizując w sobie wszystkie siły, by się opanować, nie chwycić za ciężką figurkę z brązu i nie walnąć nią w tę jego przystojną bezczelną gębę.
– No to chyba byłoby na tyle. Jutro wieczorem powiem o tym fanom. Ze sceny. Pociągnę Sharon naprzód i wyjawię nasze plany.
Patrzyłam, jak kiwa głową w przekonaniu, że fajnie to sobie obmyślił. Nadal nic nie mówiłam, tylko mocno ssałam słomkę, ale w butelce już nic nie zostało.
– Mogę załatwić ci bilety VIP-owskie na jutro, jeśli chcesz.
– Przykro mi, ale jutro wieczorem jestem zajęta.
Jakby nigdy nic wzruszyłam ramionami.
Obserwowałam, jak wstaje.
– No dobra, dam ci już spokój. Muszę się trochę przespać. Jutro wielki dzień.
– Na to wygląda. – Skinęłam głową, nie ruszając się z miejsca.
Spojrzał na mnie i chyba na widok wyrazu mojej twarzy coś go tknęło.
– To nie w porządku, że wpadłem? Chciałem tylko…
– Mitch?
– Tak?
– Czy byłbyś łaskaw wynieść się z mojego mieszkania, do cholery? Wynocha, i to już! – Podniosłam się z kanapy i stanęłam tuż przed z nim.
– Jasne, idę. Naprawdę przykro mi, Elektro – powiedział, ruszając do drzwi. – Nie chciałem sprawić ci przykrości ani cię denerwować… naprawdę.
– Ale ci się udało! Pełen sukces! – Pomaszerowałam przed nim do drzwi i otworzyłam mu je. – Żegnaj, Mitch. Miłego życia z nową żoną – syknęłam.
Na swoje szczęście już się nie odezwał, bo gdyby to zrobił, mogłabym skończyć w więzieniu, odsiadując wyrok za morderstwo. Kiedy tylko przekroczył próg, trzasnęłam drzwiami tak mocno, że aż zagrzechotały szklanki w kuchennej szafce. Potem osunęłam się po ścianie i rozszlochałam ze złości i bólu.
6
Czy mogę pani coś zaproponować, panno D’Aplièse? – spytał steward.
– Tak. Poproszę szklankę toniku z lodem.
– Życzy pani sobie do tego cytrynę?
– Nie, dziękuję.
– A może coś do jedzenia?
Rozejrzałam się za kartą dań przy moim fotelu.
– Proszę się nie kłopotać. Mam jedną tutaj. – Podał mi menu.
W głowie tak mi się kręciło, że trudno mi było skupić wzrok.
– Poproszę smażony makaron z sałatą.
– Świetnie. Jakieś wino do tego?
– Nie, tylko tonik.
Steward skinął głową i ulotnił się z kabiny pierwszej klasy. Otworzyłam schowek, w którym leżały zakupy ze sklepu w strefie bezcłowej i moja torebka. Upewniłam się, czy nikt nie patrzy, odkręciłam korek butelki Grey Goose i pociągnęłam łyk. Odchyliłam się w fotelu, zamknęłam oczy, ale miałam wrażenie, że pod powiekami strzelają mi jakieś dziwne czerwone światełka. Wiedziałam, że zeszłego wieczoru przesadziłam trochę z koką. Ecstasy też nie zrobiło mi dobrze. Dopiero koło siódmej rano trochę to wywietrzało, ale byłam już po paru tabletkach nasennych. Pamiętałam tylko, jak później usłyszałam, że ktoś mnie woła. Kiedy zmusiłam się, by otworzyć oczy, zobaczyłam nad sobą Mariam. Gapiła się na mnie i mówiła, że czas jechać na lotnisko Kennedy’ego.
– Cześć.
O wilku mowa, pomyślałam, gdy pojawiła się przy mnie moja