Milion małych kawałków. James Frey
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Milion małych kawałków - James Frey страница 25
Kiedy jedziemy przez Miasteczko, leżę na plecach i trzęsę się i marznę. Serce bije mi nieregularnie i boli. Mam bagnet w ustach i jestem nieludzko wyczerpany. Wracam do Ośrodka i nie chcę wracać do Ośrodka. Jeżeli opuszczę Ośrodek, czeka mnie śmierć albo Więzienie. Nie chcę takiego życia i nie chcę być kimś takim, ale nie znam niczego więcej. Wcześniej próbowałem się zmienić i nie udało mi się. Próbowałem się zmienić jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze raz i znowu mi się nie udało i znowu i znowu. Gdyby było coś, co mogłoby mnie przekonać, że tym razem będzie inaczej, to bym tego spróbował, ale nie ma. Gdyby w tunelu było światełko, popędziłbym do niego. Jestem Alkoholikiem i jestem Narkomanem i jestem Przestępcą. Nie ma światełka w tunelu.
Po jakimś czasie Furgonetkę zalewa ciepło i ciepło spowalnia drżenie i zabija marznięcie i jestem nieludzko wyczerpany i zamykam oczy. Jest ciemno. Zamykam oczy. Nie ma światełka w tunelu. Zamykam oczy. Jest ciemno. Zamykam oczy. Nie ma światełka. Zamykam oczy Ciemno.
Zamykam oczy.
Zamykam oczy.
Zamykam oczy.
Jestem w kolejnym białym Pokoju i nienawidzę go. Jestem w kolejnym białym szlafroku i chcę podrzeć go na strzępy. Kolejne łóżko i kolejne biurko i kolejne krzesło i chcę je zniszczyć. Okno. Chcę się z niego rzucić.
Trzymam się grafiku. Przeczołgać się do Łazienki. Zwymiotować. Poleżeć na podłodze. Zwymiotować. Poleżeć na podłodze. Zwymiotować. Poleżeć na podłodze. Część wymiocin utknęła mi między nowymi zębami i ich mycie boli. Po umyciu zębów wymiotuję jeszcze raz i myję jeszcze raz i czołgam się z powrotem do łóżka.
Ciągle jest ciemno, ciągle trwa burza. Deszcz i śnieg i wicher łomoczą w okno. Niekończąca się procesja klików i klaków, niekończący się skowyt. Nienawidzę tego hałasu i chcę, żeby się skończył. Klik, plask, klak, plask, klik, plask, klak, plask. Nienawidzę go. Chcę, żeby się kurwa skończył.
Wstaję z łóżka. Moje ubranie jest wyprane i leży na biurku.
Zdejmuję szlafrok i wkładam je. Jest dziś luźniejsze niż wczoraj. Otwieram drzwi i wychodzę i jestem na Oddziale Medycznym. Jest środek nocy i Oddział jest prawie pusty. Pielęgniarka ma dyżur.
Czyta kolorowe czasopismo i nie zauważa mnie.
Wychodzę z Oddziału Medycznego i spaceruję po Korytarzach. Mimo że nocne Niebo jest mroczne i zachmurzone, Korytarze są ciągle jasne. Lampy na suficie są jasne, ściany są jasne, wykładzina jest jasna, obrazki na ścianach są jasne, tabliczki na drzwiach są jasne. Nie czuję się dobrze w świetle. Za bardzo demaskuje.
Idę do Sawyer. Jest cicho i ciemno. Wszystkie światła są wyłączone, wszystkie drzwi do Pokoi są pozamykane, wszyscy mężczyźni śpią. Idę do Świetlicy i siadam na kanapie i włączam telewizor. Leci program o odchudzaniu, bełkot o Tym Jak Motywować Innych, jakaś kobieta bredzi coś o zjawiskach paranormalnych, gala zawodowych zapasów. Na kilku kanałach śnieży. Z tego, co widzę na ekranie, śnieżenie jest najciekawsze. Oglądam to. Przez godzinę. Śnieżenie.
Wyłączam telewizor i szukam sobie czegoś do roboty. Nie jestem zmęczony i nie chce mi się spać i nie chce mi się wracać na Oddział Medyczny i nie chce mi się chodzić po Korytarzach. Korytarze są zbyt jasne i nie czuję się dobrze w świetle.
Pod jedną ze ścian stoi rząd półek wypełnionych książkami. Nauczyłem się czytać, kiedy byłem mały, i zawsze pochłaniałem książki. To jedna z niewielu rzeczy oprócz rozpierdalania się i pakowania w kłopoty, które robiłem systematycznie przez całe życie. Ciągnie mnie do książek. Wstaję i podchodzę do półek i siadam naprzeciwko.
Trzy półki z około czterdziestoma książkami na każdej półce. Przeglądam je w nadziei na coś, co mnie stąd zabierze. Chcę i muszę wypierdolić stąd na chwilę. Jeżeli nie mogę tego zrobić fizycznie, chciałbym to zrobić w głowie. Tylko na chwilę. Kurwa, zabierzcie mnie stąd.
Poradniki takie jak Daj upust: terapia płaczem, Gorycz to nie rzeka w Bułgarii, Anioły i narkomania: przyjmij pomoc bożych pomocników!!! i Tatuś mnie nie kochał: bajka o nałogu. Seria książek o każdym z Dwunastu Kroków. Krok pierwszy: brak kontroli, Krok trzeci: powierz życie Bogu, Krok szósty: przygotuj się do działania, Krok jedenasty: zawiąż więź. Kilka mocno sfatygowanych egzemplarzy Nowego Testamentu. Przeczytałem Nowy Testament. Nie będę więcej tracił na to czasu.
Sięgam po grubą zniszczoną niebieską książkę. Nie ma okładki i nie ma tytułu i z przodu jest symbol trójkąta wpisanego w okrąg. Już kiedyś dostałem tę książkę. Dostałem ją od przyjaciół, przyjaciół przyjaciół, ludzi, którym wydawało się, że potrafią mnie zmienić. Nosi tytuł Wielka księga Anonimowych Alkoholików, symbol z przodu jest symbolem umiarkowania. Nigdy wcześniej jej nie czytałem, nie chciało mi się jej nawet otwierać. Kiedy ją dostałem, wyrzuciłem ją do rowu albo wepchnąłem do najbliższego śmietnika. Chodziłem na Spotkania AA i nie zrobiły one na mnie wrażenia. Ich filozofia jest dla mnie formą substytutu. Zastąpienia jednego nałogu kolejnym. Zastąpienia substancji chemicznej Bogiem i Spotkaniem. Od samych Spotkań robiło mi się niedobrze. Za dużo marudzenia, za dużo narzekania, za dużo zrzucania winy. Za dużo pierdół o Sile Wyższej. Nie ma żadnej Siły Wyższej ani żadnego Boga, który jest odpowiedzialny za to, co robię, i za to, co zrobiłem, i za to, kim jestem. Nie ma żadnej Siły Wyższej ani żadnego Boga, który mnie uzdrowi. Nie ma takiego Spotkania, na którym jakaś dawka marudzenia, narzekania i zrzucania winy sprawi, że poczuję się lepiej. Jestem Alkoholikiem i Narkomanem i Przestępcą. Jestem w gorszym stanie, niż byłem kiedykolwiek w życiu. Jestem w Ośrodku gdzieś w Minnesocie. Jeżeli opuszczę Ośrodek, Rodzina i reszta moich przyjaciół spiszą mnie na straty. Jeżeli opuszczę Ośrodek, moje opcje sprowadzają się do śmierci albo Więzienia. Jestem sam i jest środek nocy i nie chcę wracać na Oddział Medyczny i nie mogę spać.
Chcę drinka. Chcę pięćdziesiąt drinków. Chcę fifę z crackiem. Chcę długą tłustą działkę metamfy, chcę dziesięć kwasów, tubę kleju przemysłowego. Dajcie mi butelkę tabletek, dajcie mi marihuany przyciętej PCP Dajcie mi coś. Cokolwiek. Muszę się stąd wyrwać. Jeżeli nie ciałem, to przynajmniej w głowie. Muszę stąd wypierdalać. Podnoszę książkę. Patrzę na nią. Wiem, że nie może mnie skrzywdzić, i wiem, że nie mam nic do stracenia. Zaczynam czytać. Zaczyna się od wstępu Lekarza, Eksperta od uzależnień. Lekarz twierdzi, że kliniczny Alkoholizm jest de facto nieuleczalny. Twierdzi, że jedynym znanym mu sposobem na wytrzeźwienie i wytrwanie w trzeźwości jest AA.
Przechodzimy do historii Billa, który jest założycielem AA. Bill jest Jezusem Chrystusem społeczności, Zbawicielem i Mesjaszem i mimo że Bill nie umierał na krzyżu, z pewnością na nim żył. Bill był złym pijakiem ze złym życiem i złymi problemami. Poszukiwał i poszukiwał lekarstwa na swój Alkoholizm i niczego nie znalazł. Kiedy był już na samym dnie, spotkał starego Kumpla od butelki, który odnalazł Boga i wytrzeźwiał. Nawrócenie przyjaciela przypomniało mu o czymś, co przeżył we francuskiej katedrze, gdy służył jako Żołnierz podczas pierwszej wojny światowej. Kiedy Bill siedział w ławce podczas zachodu słońca, ogarnęły go błogość i spokój, których nigdy wcześniej nie znał ani nie wierzył, że w ogóle istnieją. Wypełniła go Chwała Pana. Wspomnienia