Milion małych kawałków. James Frey
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Milion małych kawałków - James Frey страница 24
Męczarnia jeszcze nie ustąpiła.
Ktoś mnie podnosi i owija kocem. Koc jest ciepły i ciepło wywołuje silne mdłości i czuję, jak nadchodzi, i nie mogę nic na to poradzić i nadchodzi. Nadchodzi z łatwością i w pewien sposób to nadejście rozluźnia mi żołądek i płuca i tors i mimo że dalej nie mam ostrości, widzę, że jest czerwone. Nadchodzi i nadchodzi i nadchodzi. Czerwone czerwone czerwone. Wszędzie na kocu, wszędzie na krześle, wszędzie na podłodze, wszędzie na mnie. Wypuszczam piłki tenisowe i próbuję podnieść dłoń, żeby wytrzeć twarz, ale dłoń mi się trzęsie i twarz mi się trzęsie i nie mogą się spotkać. Dłoń opada mi wzdłuż ciała.
Przynieście jeszcze koce i przynieście wody. Biegiem.
Kładę się z powrotem na fotel.
W porządku, James?
Jęczę.
Rozumiesz mnie?
Jęczę jeszcze raz, kiwam na tak.
Musisz iść do Szpitala. Zadzwonię po Karetkę.
Nie chcę iść do Szpitala, więc resztkami sił podpieram się i otwieram oczy. Doktor Stevens stoi przede mną.
Zadnego Szpitala.
Potrzebna ci Opieka Lekarska. Opieka, której nie możemy ci zapewnić.
Fotel.
Co?
Obniż fotel.
Doktor Stevens obniża fotel. Stawiam stopy na podłodze. Jest mi zimno i trzęsę się i wszystko boli. Mam dość Lekarzy i Dentystów i Pielęgniarek i foteli i testów i lamp halogenowych i narzędzi i czystych Gabinetów i sterylnych umywalek i krwawych operacji i mam dość starań, jakie poświęca się słabym i potrzebującym, i nie chcę iść do Szpitala. Zawsze sam radziłem sobie z bólem. Teraz też sam sobie z nim poradzę.
Zawołaj Hanka i niech zabierze mnie z powrotem do Ośrodka. Potrzebujesz Opieki Lekarskiej.
Poradzę sobie.
Jeżeli teraz stąd wyjdziesz, zrobisz to wbrew moim wyraźnym zaleceniom.
Rozumiem.
Odpycham się od fotela. Mięśnie ud drżą i nogi są niepewne. Robię mały powolny krok i zatrzymuję się. Zdejmuję koc i kładę go na fotelu i robię kolejny mały powolny krok i zatrzymuję się.
Dasz sobie radę?
Tak.
Potrzebujesz pomocy?
Nie.
Oczy łapią ostrość i żołądek mi się uspokaja. Ciągle się trzęsę i ciągle jest mi zimno i ciągle mnie boli, ale im dalej od fotela, tym lepiej. Patrzę na drzwi. Jeżeli uda mi się dotrzeć do drzwi, to będę bliżej wydostania się stąd. Chcę się stąd wydostać.
Robię kolejny krok. Nogi mam jak z galarety. Kolejny krok. Ważą pół tony każda. Kolejny krok. Bolą. Kolejny krok. Pulsują. Kolejny krok. Każdy ruch to nadludzki wysiłek. Kolejny krok. Po każdym kroku nie wiem, czy będę go w stanie powtórzyć. Doktor Stevens obserwuje mnie i Pielęgniarki wróciły i obserwują mnie i wiem, że jeżeli zasłabnę, to pójdę do Szpitala. Kolejny krok. Kolejny krok. Docieram do drzwi i zatrzymuję się. Po prawej stronie jest lustro. Spoglądam w nie i przez chwilę widzę siebie. Jestem blady jak kreda. Mam upiornie napuchniętą twarz. Na ustach zostały płaty zaschniętej krwi. Z dolnej wargi sterczą mi szwy i mam podbite oczy. Na czubku nosa tkwi opatrunek. Jestem za chudy jak na swoją budowę ciała, a to, co mam, jest sflaczałe i obwisłe. Mój biały T-shirt jest upaćkany brązowymi i czerwonymi plamami wymiocin. Wyglądam jak jebane monstrum.
Odwracam się do Doktora Stevensa i Pielęgniarek. Pielęgniarki odwracają wzrok, Doktor Stevens nie. Mówię powoli.
Dziękuję za pomoc.
Nie ma sprawy. To moja praca.
To nie jest twoja praca. Dzisiaj zrobiłeś znacznie więcej. Dziękuję. Doktor Stevens uśmiecha się.
Nie ma sprawy.
Odwzajemniam uśmiech. To mój pierwszy uśmiech z nowymi zębami. Rozśmiesza mnie to i uśmiecham się szerzej i pokazuję na usta. Doktor Stevens śmieje się i podchodzi do mnie i obejmuje mnie i ściska. Jesteśmy dwoma mężczyznami, którzy przeszli razem drogę przez mękę. Chociaż to mnie było gorzej, wiem, że jemu też nie było lekko. Ten uścisk to nasza więź, więź pozwalająca nam wyciągnąć wnioski z tego, przez co przeszliśmy, i stać się dzięki temu lepszymi i silniejszymi ludźmi. Wiem, że on pozostanie wierny tej więzi, nie wiem, czy ja będę potrafił. Odsuwam się.
Jeszcze raz dzięki.
Trzymaj się, James.
Postaram się.
Odwracam się i powoli odchodzę i nie oglądam się za siebie. To była zawsze moja wada, ale taki właśnie jestem. Nigdy nie oglądam się za siebie. Nigdy.
Idę Korytarzem, przytrzymując się ścian. Każdy krok jest trudniejszy od poprzedniego, każdy krok bardziej boli. Twarz pulsuje mi w rytm bicia serca, rytm bicia serca nie jest tak silny ani pewny jak niedawno. Przyspiesza i zwalnia, bije nieregularnie, wysyła kłujące sygnały wzdłuż lewej ręki i do szczęki. Wytrzymało, kiedy miało wytrzymać, ale dłużej już nie wytrzyma. Dłużej już nie wytrzymam. Dochodzę do drzwi i popycham je i przechodzę przez nie do Poczekalni. Hank siedzi na kanapie i rozmawia ze starszą kobietą, a kiedy spoglądają na mnie, starsza kobieta bierze gwałtowny wdech. Hank wstaje i podchodzi do mnie, a ja opieram mu się na ramieniu. Bez jego ramienia upadłbym.
Jezu Chryste.
Zabierz mnie stąd.
W porządku?
Ani trochę.
Co mam robić?
Kurwa, zabierz mnie stąd.
Hank zarzuca na mnie kurtkę i kładzie sobie moją rękę na ramieniu i swoją rękę na moim ramieniu i podtrzymuje mnie i wychodzimy z Gabinetu i schodzimy po schodach. Kiedy jesteśmy na dole, nogi się pode mną uginają i Hank wlecze mnie w stronę drzwi. Opiera mnie o nie i otwiera je popchnięciem i wyciąga mnie na zewnątrz. Burza, która nasilała się, kiedy wchodziliśmy, teraz szaleje. Wiatr chłoszcze w powietrzu ścianę zamarzniętego deszczu ze śniegiem. Niebo jest czarne. Niszczycielskie grzmoty i wstrząsy piorunów.