Totentanz. Mieczysław Gorzka

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Totentanz - Mieczysław Gorzka страница 34

Автор:
Серия:
Издательство:
Totentanz - Mieczysław Gorzka

Скачать книгу

nieznacznie palcami u rąk. Sprawne. Spojrzał przez przymrużone powieki i zauważył, że walther Parola leży w tym samym miejscu. Jeden szybki wyrzut ramienia, potem ruch do góry i strzał. Może się udać. Pod warunkiem że tamten nie przystawia mu właśnie tłumika do skroni. Skoncentrował się. Odgłosy towarowego milkły w oddali. Wtedy do jego uszu dobiegł głos:

      – Panie komisarzu! Jest pan ranny? Panie komisarzu…

      Szerzej otworzył oczy. Zerknął na buty pochylającego się nad nim mężczyzny. To były inne buty. Spojrzał dalej. Kilka osób z latarkami kręciło się, zaglądając we wszystkie kąty ogrodu.

      – Nic mi nie jest… – wychrypiał Zakrzewski przez zaciśnięte gardło.

      – Dobry Boże! Myślałem, że pan nie żyje.

      – Pomóż mi się podnieść.

      Mundurowy policjant dźwignął Marcina do góry i przytrzymał, dopóki nie minęła koszmarna fala bólu i zawrotów głowy.

      Zakrzewski przypatrzył się policjantowi. Znał go z komendy wojewódzkiej i kilku akcji na mieście.

      – Walczak, to ty? – zapytał.

      – Ja – potwierdził tamten i zaraz dodał: – Strasznie pan wygląda.

      Dwóch innych funkcjonariuszy zbliżyło się do nich z latarkami. Marcin przetarł twarz, po czym podniósł dłoń do światła. Była cała czerwona.

      – To tylko rozbita głowa – powiedział. – Złapaliście go?

      – Kogo, panie komisarzu?

      – Mordercę.

      Walczak się skrzywił.

      – Przepadł – skwitował krótko.

      – Przed chwilą tu był. Musimy go gonić.

      Zakrzewski zrobił taki ruch, jakby chciał biec dalej, ale mundurowy go powstrzymał.

      – Strzelanina była dwie godziny temu. Przez ten czas pana szukaliśmy. Na szczęście trafiliśmy na świadka, który widział, jak przebiegaliście w tym miejscu przez tory kolejowe. Inaczej byśmy pana nie znaleźli.

      – Dwie godziny temu? – Marcin zacisnął powieki. – Która jest teraz?

      – Kwadrans po północy. – Po raz pierwszy odezwał się drugi policjant, który przystanął obok, wyciągając przed siebie paczkę papierosów.

      – Ogłuszył mnie. – Zakrzewski jęknął.

      Przyjął papierosa i zaciągał się łapczywie jak nałogowy palacz. Nikotyna podziałała przeciwbólowo i trzeźwiąco.

      – Co z Parolem? – zapytał.

      – Nic nie wiemy. Podobno zawieźli go do szpitala. – Walczak wzruszył ramionami.

      – Cała policja w mieście jest na nogach – dodał ten drugi. – Złapiemy zabójcę. To tylko kwestia czasu.

      Zakrzewski nie był tego taki pewien, ale się nie odezwał. Patrzył na dwóch ratowników z noszami, którzy przeskoczyli przez płot i biegli w jego kierunku.

      *

      Była szósta trzydzieści rano, kiedy Paulina Czerny znalazła wreszcie blok operacyjny w Dolnośląskim Szpitalu Specjalistycznym imienia Tadeusza Marciniaka przy ulicy Fieldorfa. Marcin Zakrzewski siedział samotnie na krześle przed mlecznobiałymi szklanymi drzwiami. Odchylił głowę do tyłu, nogi wyciągnął przed siebie. Wyglądał, jakby drzemał. Paulina przystanęła na szczycie schodów i przyglądała mu się kilka sekund. Pasemka siwizny w przydługich jasnych włosach były coraz bardziej widoczne, wokół oczu miał więcej zmarszczek. Proste usta, kształtny nos, równe brwi, policzki pokryte dwudniowym zarostem. Pewnie wciąż podobał się kobietom. Szczególnie kiedy patrzył tymi intensywnie niebieskimi oczami. Tak jak na nią teraz.

      Podeszła bliżej i podała mu kubek z gorącą kawą z automatu.

      – Myślałam, że śpisz – powiedziała.

      – Nie mogę spać. – Łapczywie wypił dwa łyki.

      Kawa wciąż była gorąca, więc skrzywił się, przełykając orzeźwiający płyn. Wskazała wzrokiem na białe drzwi.

      – Jak z nim? – zapytała. – Coś wiadomo?

      – Przed północą trafił na stół – wyjaśnił cicho. – Cały czas trwa operacja. Gdyby coś poszło nie tak, już by się zakończyła.

      – No tak… Parol ma jakąś rodzinę?

      – Wspominał kiedyś o siostrze. Chyba mieszka za granicą.

      Paulina nie skomentowała.

      Marcin wypił swoją kawę i spojrzał pytająco na jej kubek. Oddała mu bez słowa i dotknęła ostrożnie opatrunku na jego głowie. Wzruszył ramionami.

      – Nic poważnego. Założyli mi cztery szwy. Będę żył.

      Włosy z tyłu głowy miał pozlepiane w strąki, a na czarnej koszulce z logo zespołu Motörhead wyraźnie widać było zakrzepłe, sztywne plamy krwi. Na szyi, tak jak ona, zawieszoną miał policyjną blachę.

      – Powinieneś pójść do domu. Ja tu posiedzę – zaproponowała.

      – Nie. Tu jest cisza i spokój. Muszę przemyśleć pewne rzeczy.

      – Nie powinieneś się obwiniać.

      Wykrzywił usta w grymasie, który prawdopodobnie miał być uśmiechem.

      – Spóźniłem się o dwie minuty – powiedział. – Gdybym pojechał inną drogą…

      – Być może leżałbyś już w kostnicy albo na miejscu Parola – dokończyła za niego. – Nie miałeś broni.

      – On by wtedy nie przyszedł.

      – Nie możesz tak myśleć, Marcin. Zwariujesz.

      Westchnął głęboko.

      – Masz rację, ale nie umiem sobie darować, że dałem dupy na całej linii i pozwoliłem mu uciec.

      Przez całą noc trwała policyjna obława i blokada wszystkich dróg wyjazdowych z miasta, ale Marcin wiedział, że takie standardowe działania nie mogą przynieść efektów. Nie w walce z tak inteligentnym i groźnym przeciwnikiem.

      – Zrobiłeś wszystko, co mogłeś. Nawet więcej.

      – J-jasne.

      Zamilkli. Korytarzem przeszła pielęgniarka, rzucając im obojętne spojrzenie.

      – Marcin, musisz mi opowiedzieć, co tam się naprawdę zdarzyło.

      Spojrzał na nią przekrwionymi, zmęczonymi oczami.

      – Cały

Скачать книгу