Totentanz. Mieczysław Gorzka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Totentanz - Mieczysław Gorzka страница 7
Mama stała w tej samej pozie co przed minutą. Tylko papieros zgasł jej w palcach, a w oczach szkliły się łzy.
Fiolka podeszła do niej i objęła ją ramionami.
– Przepraszam – szepnęła jej do ucha.
– To ja cię przepraszam, Aniu. Wiem, że masz ze mną ciężko.
– Daj spokój. – Wyjęła jej z dłoni peta i wrzuciła do popielniczki stojącej na kuchennym stole. – Nie pal już i idź spać. Jest późno.
– Dobrze.
– Pomóc ci w czymś?
– Nie. Dziękuję, kochanie.
Matka wolnym krokiem poszła w kierunku łazienki.
Kwadrans później Anka usłyszała skrzypienie łóżka w sąsiednim pokoju, wreszcie zapadła cisza. Usiadła jeszcze przy komputerze, żeby sprawdzić pocztę. Nic ciekawego – kilka reklam, powiadomienia z Facebooka, dowcipy przysłane przez jednego z kolegów z klasy. Naraz jej wzrok padł na wiadomość, którą wcześniej wzięła za spam. Nieznany adres, w treści krótka rymowanka: Dzisiaj masz szczęścia pełen trzos – wylosowałaś pusty los. Bez podpisu.
– Co to ma być? – powiedziała do siebie cicho.
Chciała wykasować wiadomość, ale się zawahała.
Rozdział 3
Grażyna Tomczyk paliła papierosa na tarasie, zastanawiając się nad swoim życiem. Nie pierwszy raz dochodziła do wniosku, że wpakowali się w niezłe gówno.
Wcześniej Grażyna i jej mąż mieszkali w centrum miasta, na dziewiątym piętrze wieżowca z lat siedemdziesiątych. Średnia wieku ich zdziwaczałych i wiecznie niezadowolonych sąsiadów wynosiła sześćdziesiąt parę lat. Pretensje mieli o wszystko: że Tomczykowie trzaskają drzwiami, za głośno słuchają muzyki, puszczają w łazience wodę po dwudziestej drugiej, za często przychodzą do nich znajomi. Do tego za ścianą sypialni znajdował się szyb windy, która przez całą dobę wydawała potępieńcze odgłosy. Tomczykowie postanowili się wyprowadzić.
Spodobał im się niezbyt drogi dom na osiedlu Malowniczym w Leśnicy. Boczna ulica, niedaleko las, wymarzone miejsce. Wzięli kredyt, sprzedali mieszkanie na dziewiątym piętrze i zamieszkali za miastem.
Wkrótce wokół ich domu deweloper wybudował sto takich samych. Przestało być sielsko, znowu zrobiło się ciasno, znowu trzeba było się liczyć z widzimisię pieprzniętych sąsiadów. Dojazdy do pracy stały się koszmarem. Godzina w korku w jedną stronę i godzina z powrotem, do tego fatalna komunikacja miejska. Musieli kupić drugi samochód.
Potem zbankrutował cholerny bank o nazwie Lehman Brothers, a kurs franka szwajcarskiego wystrzelił w górę. Rata kredytu – i tak niemała – wzrosła o połowę. Do tego Grażyna straciła pracę, a jej mąż został przeniesiony na inne stanowisko z niższym uposażeniem.
Wtedy zdecydował się wyjechać do Anglii, szukać lepszych zarobków.
W teorii to miało być rozwiązanie tylko na kilka miesięcy, tymczasem Tomczyk zaczął przeciągać pobyt na Wyspach. Ona została sama z małym dzieckiem, z dala od żłobka, lekarza, w miejscu, które przestało być malownicze – najzwyczajniej w świecie zrobiło się paskudne. Dobrze, że przynajmniej w wychowaniu córki pomagała jej matka.
Ale Grażyna czuła, że nie da rady tak żyć. Może sprzedać ten cholerny dom i wrócić do miasta? Albo całą rodziną wyjechać do Londynu?
Ocknęła się z rozmyślań, kiedy zrobiło się ciemniej. Wielka chmura zasłoniła zachodzące słońce, dlatego Grażyna postanowiła poszukać Lenki.
Czterolatka bawiła się jak zwykle za domem, w kącie posesji, nieopodal wielkich krzaków leszczyny. Grażynie przez chwilę wydawało się, że Lenka z kimś rozmawia. Pewnie znowu z tym swoim wyimaginowanym kolegą – pomyślała nie bez dumy. Córka jedynaczka wymyśliła przyjaciela i potrafiła godzinami bawić się sama, nie absorbując matki czy babci. Dobrze było mieć takie inteligentne nad wiek dziecko.
– Lena, do domu! – zawołała Grażyna. – Burza idzie!
Dziewczynka odwróciła się i niechętnie, ale grzecznie powiedziała:
– Już idę, mamusiu!
Potem jeszcze raz odwróciła się w kierunku krzaków. Grażyna dałaby głowę, że usłyszała, jak mała żegna się z kimś i umawia na jutro. Potem Lenka przybiegła do niej i razem poszły do kuchni przygotować kolację.
– Nie boisz się burzy? – zapytała Grażyna.
– Nie. Dawidek powiedział, że z nim nic mi się nie stanie.
Grażyna uśmiechnęła się pod nosem. Skąd ona wymyśliła takie imię? I nagle sobie o czymś przypomniała. W miejscu, gdzie bawiła się Lena, leżała w trawie betonowa płyta. Wystawały z niej zardzewiałe pręty zbrojeniowe, łatwo można się o nie skaleczyć. Oczywiście mąż obiecywał, że uprzątnie płytę, ale nigdy nie miał na to czasu.
Zmarszczyła brwi.
– Lenko, prosiłam cię, żebyś nie zbliżała się do krzaków. Możesz się skaleczyć o te zardzewiałe druty.
– Nie bój się, mamo. Już nie wystają – odpowiedziała dziewczynka, siadając przy kuchennym stole.
Grażyna pogroziła jej palcem.
– Nie wolno kłamać.
– Nie kłamię – oburzyła się Lena. – Dawidek wygiął te druty i już nie są groźne.
Grażyna Tomczyk zastanawiała się przez moment, czy zabawa z wymyślonym przyjacielem nie za bardzo miesza się córce z rzeczywistością.
– Lenko, nie da się wygiąć tych drutów. Są grube i twarde.
– Dawidek umie – padła zdecydowana odpowiedź. – Dawidek jest duży i silny!
– Dobrze, dobrze – roześmiała się matka. – Teraz kolacja.
*
Kiedy Lena już spała w swoim pokoju na piętrze, Grażyna znowu wyszła na taras zapalić. Powietrze było gęste i lepkie. Chmury przykrywały niebo, na zachodzie raz po raz błyskało, ale tutaj pod lasem nie zanosiło się na deszcz.
Przypomniała sobie słowa córki. Wróciła do kuchni, wyjęła z szuflady latarkę i poszła na tyły domu. Krzaki leszczyny za płotem wyglądały jak złowrogi potwór. Poczuła się dziwnie. Dreszcz na karku był niczym sopel lodu. Dodała sobie pewności, zapalając latarkę.