Five Nights At Freddy's. W pułapce. Scott Cawthon

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Five Nights At Freddy's. W pułapce - Scott Cawthon страница 5

Five Nights At Freddy's. W pułapce - Scott Cawthon Five Nights at Freddy’s

Скачать книгу

W samochodzie ojciec włączył za głośno radio. Leciała jakaś głupia piosenka o traktorze. Oswald ściszył muzykę.

      – Hej, stary, to kierowca wybiera muzykę. Wiesz o tym – zawołał tata.

      Podkręcił potworną piosenkę jeszcze głośniej.

      – To zła muzyka – odparł Oswald. – Próbuję cię uratować przed tobą samym.

      – Cóż, mnie nie podobają się piosenki z gier, których słuchasz – powiedział tata. – Ale nie wpadam do twojego pokoju i ich nie wyłączam.

      – No tak. Ale ja cię nie zmuszam, żebyś ich słuchał.

      Ojciec ściszył radio.

      – Co się dzieje, synu? Coś cię gnębi, bo na pewno nie chodzi o moje upodobanie do muzyki country.

      Oswald nie miał ochoty gadać, ale najwyraźniej zostanie do tego zmuszony. Gdy zaczął mówić, zdziwił się, że z jego ust popłynęła fala narzekań.

      – Mam dość robienia w kółko tego samego. Wczoraj napisał do mnie Ben. Jest w Myrtle Beach i doskonale się bawi. Chciał wiedzieć, co u mnie, a gdy powiedziałem mu o bibliotece i codziennym obiedzie w pizzerii Jeffa, to wiesz, co odpisał? Że mu przykro i że ta pizzeria przyprawia o gęsią skórkę.

      Ojciec westchnął.

      – Przykro mi, że nie możesz pojechać na wakacje i świetnie się bawić, Oz. Marnie stoimy finansowo. Żałuję, że to dotyka również ciebie. Jesteś dzieckiem. Nie powinieneś się martwić o pieniądze. Mam nadzieję, że na jesieni dadzą mi w końcu cały etat. To bardzo pomoże, a jeśli awansują mnie na menedżera, dostanę dodatkowe półtora dolara za godzinę.

      Oswald wiedział, że nie powinien mówić tego, co właśnie mu się nasunęło, ale się nie pohamował.

      – Tata Bena dostał pracę, która jest jeszcze lepiej płatna niż ta, którą miał w fabryce.

      Ojciec zacisnął palce na kierownicy.

      – Tak, cóż. I musiał się przeprowadzić pięćset mil stąd, żeby pracować – powiedział z napięciem ojciec, zaciskając zęby. – Dużo o tym rozmawialiśmy z twoją mamą i postanowiliśmy się nie przeprowadzać, zwłaszcza że mieszka tu twoja babcia i czasem potrzebuje pomocy. To nasz dom, synu, i chociaż nie wszystko układa się idealnie, musimy się cieszyć tym, co mamy.

      Oswald czuł, że przekracza granicę marudzenia i zbliża się do miejsca, w którym czeka na niego kara. Ale czemu niektórzy ludzie dostają od życia to, co najlepsze, a inni muszą się zadowolić bezpłatnymi wizytami w bibliotece i tanią pizzą?

      – I dlatego codziennie wyrzucasz mnie na ulicę niczym śmiecia. Jeśli to z tego mam się cieszyć, nie wiem, jak wygląda coś gorszego.

      – Nie sądzisz, że trochę przesadzasz z…

      Oswald nie czekał na słowa krytyki ojca. Wyskoczył z samochodu i zatrzasnął drzwi. Tata odjechał, pewnie zadowolony, że się go pozbył.

      Tak jak podejrzewał, w bibliotece nie było książki, którą miał ochotę przeczytać. Przejrzał kilka czasopism – takich z egzotycznymi zwierzętami, jakie zwykle lubił, ale dziś nie zrobiły na nim wrażenia. Kiedy przyszła jego kolej na komputer, założył słuchawki i obejrzał parę filmików na YouTube, ale nie był w nastroju do śmiechu.

      Na obiad poszedł jak zawsze do pizzerii Jeffa, gdzie kupił kawałek pizzy i napój. Codziennie pizza z serem. Gdyby jego ojciec nie był takim kutwą, dałby mu jeszcze dolara i Oswald mógłby zjeść kawałek z pepperoni albo kiełbasą. Ale nie, mógł sobie pozwolić jedynie na najtańszą pizzę z możliwych. No owszem, z pieniędzmi było słabo, ale czy jeden dolar zrobiłby tak wielką różnicę?

      Oswald rozejrzał się po pizzerii i stwierdził, że Ben miał rację – to miejsce rzeczywiście przyprawiało o gęsią skórkę. Te wszystkie przebijające spod farby postacie na ścianach, zakurzony i opuszczony basen z kulkami… A jak się nad tym zastanowić, to Jeff też był dziwny. Wyglądał, jakby miał ze sto lat, a pewnie był ledwie trzydziestolatkiem. Z opadającymi powiekami, przekrwionymi oczami, wiecznie poplamionym fartuchem, powolną mową i ruchami wyglądał jak kucharz-zombie.

      Oswald zaczął się zastanawiać nad poranną kłótnią z ojcem. Zbliżała się pora, o której tata pisał do niego esemesa, by wyszedł przed pizzerię do samochodu. Cóż, dziś będzie inaczej. Dziś ojciec będzie się musiał po niego pofatygować osobiście.

      Jedno miejsce idealnie nadawało się na kryjówkę.

      Oswald zamierzał wejść do basenu z piłkami.

      Basen był dość ohydny. Widać było, że od lat nikt z niego nie korzystał. Plastikowe kulki pokrywała gruba warstwa kurzu. Ale taka kryjówka była świetnym rozwiązaniem. Ojciec, który zawsze podrzucał go i odbierał niczym czyjeś pranie, będzie musiał wreszcie wyjść z samochodu i trochę się wysilić. A Oswald dopilnuje, by nie poszło mu za łatwo.

      Zdjął buty. Owszem, basen był obrzydliwy, ale ukrycie się tam oznaczało, że przynajmniej ten dzień przebiegnie inaczej niż dotychczasowe. Oswald wszedł do basenu i poczuł, jak kulki rozsuwają się, by zrobić mu miejsce. Poruszył rękami i nogami. Przypominało to trochę pływanie, jeśli można pływać na sucho wśród kulek. Dotknął dna. Niektóre piłeczki były niepokojąco lepkie, ale starał się nad tym nie zastanawiać. Jeśli miał nabrać ojca, musiał się w nich zanurzyć z głową.

      Wziął haust powietrza, jakby miał wskoczyć do basenu z wodą, i opadł na kolana. Teraz był już zanurzony po szyję. Zaczął się kręcić, by usiąść na dnie i tym sposobem schować głowę. Mógł oddychać swobodnie, bo piłki nie przylegały do siebie zbyt ściśle, ale ciemność sprawiała, że zaczął odczuwać klaustrofobię. Wszystko śmierdziało kurzem i stęchlizną. Przypomniał sobie słowa matki:

      – Zapalenie spojówek. Dostaniesz zapalenia spojówek.

      Ten smród naprawdę mu przeszkadzał. W nosie kręciło go od kurzu, ale nie zdążył zasłonić ust i zdusić kichnięcia. Kichnął trzy razy, za każdym razem głośniej.

      Oswald nie wiedział, czy tata już go szuka, ale jeśli tak, kichający basen z piłami pewnie zdradził jego położenie. Poza tym tu było zbyt ciemno i obrzydliwie. Musiał się podnieść.

      Kiedy wstawał, usłyszał piszczenie elektroniki oraz krzyki i śmiech dzieci.

      Potrzebował kilku sekund, by oczy przyzwyczaiły się do blasku, jaki go otaczał, błyskających świateł i intensywnych kolorów. Rozejrzał się i szepnął:

      – Toto, mam wrażenie, że nie jesteśmy już w Kansas1.

      Pod ścianami stały lśniące automaty do gier. Ojciec opowiadał mu, że grał na takich w dzieciństwie w pac-mana, donkey konga, froggera, q*berta, galagę. Maszyna do łowienia zwierzaków pełna była niebieskich postaci przypominających elfy i pomarańczowych kotów jak z kreskówki. Oswald opuścił wzrok i zobaczył, że wokół niego, wśród zaskakująco czystych i kolorowych kulek, kręcą się małe dzieci. Górował nad tymi przedszkolakami niczym olbrzym. Wyszedł z basenu po buty, ale ich nie znalazł.

      Stojąc

Скачать книгу