Diuna. Frank Herbert
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Diuna - Frank Herbert страница 32
– Rozgoryczenie to ja rozumiem – powiedział książę – ale przestańmy pomstować na sprawiedliwość, dopóki mamy broń i możemy nią władać. Czy ktoś jeszcze jest rozgoryczony? Jeśli tak, niech mówi. To przyjacielska narada, na której każdy może powiedzieć, co mu leży na sercu.
Halleck się poruszył.
– Sądzę, że gryzie nas, wasza wysokość, brak ochotników z innych wysokich rodów. Nazywają cię Leto Sprawiedliwym i przysięgają ci wieczną przyjaźń, byle tylko nic ich to nie kosztowało.
– Jeszcze nie wiedzą, kto wygra ten pojedynek – powiedział książę. – Większość rodów doszła do majątku dzięki unikaniu ryzyka. Nie można ich za to winić, można nimi co najwyżej pogardzać. – Spojrzał na Hawata. – Mówiliśmy o sprzęcie. Zechciałbyś przedstawić kilka maszyn, żeby ludzie zapoznali się z tymi urządzeniami?
Hawat kiwnął głową i dał znak asystentowi przy projektorze.
Trójwymiarowe solido pojawiło się na powierzchni stołu w mniej więcej jednej trzeciej długości blatu od księcia. Niektórzy mężczyźni z dalszych miejsc powstawali, by lepiej widzieć.
Paul wychylił się do przodu, obserwując maszynę.
Mierzona skalą maleńkich ludzkich figurek dookoła, miała ze sto dwadzieścia metrów długości i około czterdziestu szerokości. W ogólnych zarysach był to długi, insektowaty korpus poruszający się na niezależnych zestawach szerokich gąsienic.
– To kombajn żniwny – wyjaśnił Hawat. – Wybraliśmy do projekcji egzemplarz w dobrym stanie. Jest tu też jednak zestaw linowłókowy przywieziony przez pierwszą ekipę ekologów imperialnych, wciąż jeszcze na chodzie, chociaż nie mam pojęcia, jak… ani po co.
– Jeżeli to ten zwany Starą Marią, to należy on do muzeum – powiedział któryś z asystentów. – Myślę, że Harkonnenowie utrzymywali go jako rodzaj kary, miecza zawieszonego nad głowami robotników. Bądź grzeczny, bo przydzielimy cię na Starą Marię.
Dookoła rozległy się chichoty. Paul nie brał udziału w tej wesołości. Jego uwagę zaprzątała projekcja i dręczące go pytanie. Wskazał obraz na blacie i zapytał:
– Thufirze, czy istnieją czerwie pustyni tak wielkie, by mogły to połknąć w całości?
Przy stole raptownie zapadła cisza. Książę zaklął pod nosem, ale po chwili pomyślał: „Nie, oni muszą stawić czoło tutejszej rzeczywistości”.
– W głębi pustyni żyją czerwie, które mogą wziąć cały ten kombajn na jeden raz – odparł Hawat. – Tutaj, bliżej Muru Zaporowego, gdzie prowadzi się większość prac wydobywczych, też jest mnóstwo czerwi zdolnych uszkodzić taki kombajn i spokojnie go pożreć.
– Dlaczego nie stosuje się tarcz? – zapytał Paul.
– Według doniesień Idaho – rzekł Hawat – na pustyni tarcze są niebezpieczne. Tarcza osobista zwabia wszystkie czerwie w promieniu wielu kilometrów. Zdaje się, że dostają od niej szału. Tak twierdzą Fremeni i nie ma powodu im nie wierzyć. Idaho nie widział śladów wyposażenia siczy w tarcze.
– Żadnych? – zapytał Paul.
– Byłoby ciężko ukryć taki element wyposażenia kilku tysięcy ludzi – powiedział Thufir. – Idaho miał wolny wstęp do każdego zakamarka siczy. Nie zobaczył żadnej tarczy ani śladów ich użycia.
– To dziwne – rzekł książę.
– Jest pewne, że Harkonnenowie mieli tu mnóstwo tarcz – powiedział Hawat. – Utrzymywali składy remontowe we wszystkich garnizonach, a ich księgi wykazują duże wydatki na naprawy tarcz i części zamienne.
– Czy to możliwe, żeby Fremeni znali sposób neutralizowania tarcz? – spytał Paul.
– Nie wydaje się to prawdopodobne – odparł Hawat. – Teoretycznie jest to oczywiście możliwe. Przeciwny ładunek elektrostatyczny o wymiarach hrabstwa ma rzekomo dokazać tej sztuki, ale nikt tego jeszcze nie zdołał wypróbować.
– Słyszeliśmy już o tym – powiedział Halleck. – Przemytnicy są w dobrej komitywie z Fremenami, więc zdobyliby takie urządzenie, gdyby było osiągalne. I bez żadnych oporów znaleźliby na nie kupców poza planetą.
– Nie podoba mi się brak odpowiedzi w tak istotnej sprawie – rzekł Leto. – Thufirze, chcę, abyś nadał bezwzględny priorytet rozwiązaniu tej zagadki.
– Już się tym zajmujemy, mój panie. – Odchrząknął. – Aha, Idaho powiedział jedną rzecz: że nie można się pomylić, jeśli chodzi o stosunek Fremenów do tarcz. Stwierdził, że najczęściej śmieją się z nich.
Książę zmarszczył brwi.
– Tematem dyskusji jest sprzęt do pozyskiwania przyprawy – stwierdził nagle.
Hawat dał znak ręką asystentowi za projektorem. Solido kombajnu żniwnego ustąpiło miejsca obrazowi skrzydlatej machiny, przy której ludzie wyglądali jak mrówki.
– Zgarniarka – poinformował Hawat. – Właściwie jest to wielki ornitopter mający jedno zadanie: donieść kombajn na bogate w przyprawę piaski, a następnie ratować go, kiedy zjawi się czerw pustyni. One zawsze się zjawiają. Zbiór przyprawy odbywa się na zasadzie: dopaść, nachapać się i wiać, z czym się da.
– Pasuje to jak ulał do moralności Harkonnenów – rzekł książę.
Śmiech był raptowny i zbyt głośny. W soczewce projektora zgarniarkę zastąpił ornitopter.
– Te ornitoptery są dość konwencjonalne – mówił Hawat. – Zasadnicze modyfikacje dotyczyły zwiększenia zasięgu. Dodatkowych starań wymagało zabezpieczenie najważniejszych elementów przed piaskiem i pyłem. Zaledwie co trzydziesty ma osłonę. Być może zmniejszono ciężar o wagę generatora tarczy, żeby uzyskać większy zasięg.
– Nie podoba mi się to pomniejszanie roli tarcz – wymruczał książę i pomyślał: „Czy to jest sekret Harkonnenów? Czy to znaczy, że nie będziemy mogli nawet uciec w chronionych tarczami fregatach, gdyby wszystko obróciło się na naszą niekorzyść?”. Potrząsnąwszy energicznie głową, by odegnać te myśli, powiedział głośno: – Przejdźmy do kosztów wydobycia. Ile wyniesie nasz zysk?
Hawat przerzucił dwie kartki w swoim zeszycie.
– Po wycenie remontów i działającego sprzętu dokonaliśmy wstępnej kalkulacji kosztów eksploatacyjnych. Za podstawę przyjęliśmy naturalnie fundusz pomniejszony dla zapewnienia wyraźnego marginesu bezpieczeństwa o koszty amortyzacji. – Przymknął oczy w mentackim półtransie i zaczął: – Koszty utrzymania i płace nie przekraczały za Harkonnenów czternastu procent. Będziemy mogli mówić o szczęściu, jeśli na początek uzyskamy