Diuna. Frank Herbert
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Diuna - Frank Herbert страница 34
– Jestem książę Leto – powiedział książę. – Czy mnie pozwoliłbyś zobaczyć to ostrze?
– Pozwolę ci zasłużyć na prawo dobycia go z pochwy – odparł Stilgar, a kiedy wokoło rozległ się szmer protestów, uniósł szczupłą dłoń poznaczoną ciemnymi żyłami. – Przypominam, że jest to ostrze tego, który okazał wam przyjaźń.
W pełnej wyczekiwania ciszy Paul patrzył na tego człowieka, czuł bijącą od niego siłę. Miał przed sobą przywódcę – przywódcę Fremenów.
Ktoś po przeciwnej stronie, w pobliżu środka stołu, mruknął:
– Co to za jeden, by mówił nam, jakie mamy prawa na Arrakis?
– Opowiadają, że książę Leto Atryda panuje w zgodzie z poddanymi – rzekł Fremen. – Przeto powiem wam, jaki jest u nas obyczaj. Na tych, którzy widzieli krysnóż, spada pewna odpowiedzialność. – Rzucił mroczne spojrzenie w stronę Idaho. – Są nasi. Nie wolno im opuścić Arrakis bez naszej zgody.
Halleck, a za nim wielu innych, zaczął się podnosić z gniewną miną.
– To książę Leto decyduje – powiedział – czy…
– Chwileczkę – przerwał Leto, a jego łagodny ton ich powstrzymał. „Ta sytuacja nie może się wymknąć spod kontroli” – pomyślał. Zwrócił się do Fremena. – Sir, poważam i szanuję godność każdego, kto szanuje moją godność. Jestem rzeczywiście twoim dłużnikiem, a ja zawsze spłacam swoje długi. Jeśli wasz zwyczaj wymaga, by ten nóż nie opuścił tutaj pochwy, ma tak być z mojego rozkazu. I jeśli jest jakikolwiek inny zwyczaj pozwalający uhonorować tego człowieka, który poległ w naszej służbie, wystarczy, byś go tylko wymienił.
Fremen utkwił w księciu wzrok, po czym z wolna odsunął swoją zasłonę, odkrywając wąski nos i pełne usta okolone połyskliwą czarną brodą. Niespiesznie nachylił się nad brzegiem blatu i splunął na politurę.
Mężczyźni zaczęli zrywać się od stołu, lecz głos Idaho jak grzmot przetoczył się po sali:
– Stać!
W pełnej napięcia ciszy Idaho rzekł:
– Dziękujemy ci, Stilgarze, za dar wilgoci twego ciała. Przyjmujemy go w duchu, w jakim został złożony. – I splunął na stół księciu pod nos, na stronie zaś powiedział: – Nie zapominaj, jak cenna jest tutaj woda, wasza wysokość. To był dowód szacunku.
Leto osunął się na krzesło i dojrzał wpatrzone w siebie oczy Paula oraz ponury uśmiech na jego twarzy. Wyczuwał powolne opadanie napięcia, w miarę jak jego ludzie zaczynali rozumieć, co się stało.
Fremen utkwił oczy w Idaho.
– Dobrze wypadłeś w mej siczy, Duncanie Idaho. Czy składałeś hołd księciu?
– Pyta mnie, czy nie zaciągnąłbym się do niego, wasza wysokość – powiedział Idaho.
– Zaakceptowałby podwójny hołd? – spytał Leto.
– Chcesz, abym z nim poszedł, wasza wysokość?
– Chcę, abyś sam podjął decyzję w tej sprawie – powiedział Leto i nie udało mu się ukryć nacisku w głosie.
Idaho przyjrzał się bacznie Fremenowi.
– Wziąłbyś mnie pod takim warunkiem, Stilgarze? Czasami musiałbym wracać na służbę do mego księcia.
– Dobrze walczysz i zrobiłeś wszystko, co mogłeś, dla naszego przyjaciela – rzekł Stilgar. Popatrzył na Leto. – Niechaj tak będzie: Idaho zatrzymuje krysnóż, który ma w dłoni, na znak przynależności do nas. Musi się poddać oczyszczeniu i dopełnić rytuału, ale to da się zrobić. Będzie i Fremenem, i żołnierzem Atrydów. Istnieje na to precedens: Liet służy dwóm panom.
– Duncanie? – spytał Leto.
– Rozumiem, wasza wysokość – powiedział Idaho.
– A zatem postanowione – stwierdził książę.
– Twoja woda jest nasza, Duncanie Idaho – powiedział Stilgar. – Ciało naszego przyjaciela zostaje przy twoim księciu. Jego woda jest wodą Atrydów. To jest ślub między nami.
Leto westchnął, zerknął na Hawata i wymienił spojrzenia ze starym mentatem. Hawat kiwnął głową z zadowoloną miną.
– Będę czekał na dole – oznajmił Stilgar – aż Idaho pożegna się ze swoimi przyjaciółmi. Turok to imię naszego zmarłego przyjaciela. Pamiętajcie je, kiedy przyjdzie czas uwolnić jego duszę. Jesteście przyjaciółmi Turoka. – Zawrócił do wyjścia.
– Nie zostaniesz ani chwili? – zapytał Leto.
Fremen obejrzał się, niedbałym ruchem zaciągając czarczaf i coś pod nim poprawiając. Paulowi mignęła cienka rurka, nim czarczaf znalazł się na swoim miejscu.
– Czy jest powód, bym został? – zapytał Stilgar.
– Przyjmiemy cię z honorem – powiedział książę.
– Honor wymaga, bym wkrótce znalazł się gdzie indziej – powiedział Fremen.
Rzucił jeszcze jedno spojrzenie na Idaho, zakręcił się i przemaszerował między strażami w drzwiach.
– Jeżeli inni Fremeni są do niego podobni, dobrze nam będzie ze sobą – rzekł Leto.
Idaho odezwał się bezbarwnym głosem:
– On jest niezłym przykładem, wasza wysokość.
– Wiesz, co masz robić, Duncanie?
– Jestem twoim ambasadorem wśród Fremenów, wasza wysokość.
– Wiele od ciebie zależy, Duncanie. Będziemy potrzebowali przynajmniej pięciu batalionów tych ludzi, nim spadną na nas sardaukarzy.
– To nie będzie takie proste, wasza wysokość. Fremeni to raczej niezależne towarzystwo. – Chwilę bił się z myślami. – I jeszcze jedno, wasza wysokość. Jeden z pojmanych najemników próbował odebrać to ostrze naszemu zmarłemu fremeńskiemu przyjacielowi. Najemnik ten twierdzi, że Harkonnenowie wyznaczyli milion solarisów jako nagrodę dla każdego, kto dostarczy choć jeden krysnóż.
Leto uniósł brodę wyraźnie zaskoczony.
– Dlaczego tak strasznie zależy im na jednym z tych noży?
– Ostrze jest wytoczone z zęba czerwia pustyni, to znak Fremena, wasza wysokość. Mając je przy sobie, błękitnooki człowiek mógłby przeniknąć do każdej siczy na tej ziemi. Mnie by zakwestionowano, chyba że byłbym znany. Nie wyglądam na