Cudna mieszczka. Gomulicki Wiktor Teofil
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Cudna mieszczka - Gomulicki Wiktor Teofil страница 3
– Tokaju26? – zapytał wyciągając rękę po dzban, między dwoma biesiadnikami stojący.
– Waścin27 tokaj z morawskiej lury fabrykowany! – rzekł drwiąco starszy z dwóch.
Zuchem on się zdawał, na ławie buńczucznie się rozpierał i pięścią w stół uderzał nieustannie. Wąs miał zadarty do góry, bródkę ze szwedzka przystrzyżoną, na głowie czapkę, lisim futerkiem oszytą.
Na przedzie czapki futerko tworzyło czub zadzierzysty, podnoszący jeszcze bardziej zawadiacki wygląd młodzieńca.
– Kalumnie28 waszmość gadasz – odburknął Ormianin. – Toż do mnie szmekierowie29 przychodzą, win próbują…
– Czerwieńce30 biorą… – dodał tamten przedrzeźniając.
Ormianin ramionami wzruszył i z dzbanem do odejścia się zabierał. Młodzieniec zatrzymał go.
– Varietas delectat31 – rzekł. – Utocz nam petercymentu32, mości Hałła-Drałła.
– Sługa waszmości.
– Ale strzeż się, by to nie był sok zaprawiony! Kata bym sprowadził, żeby beczkę pod pręgierzem rozbił. Jakem Szczerb, mości winiarzu, jakem Szczerb!
Agła przyniósł gąsiorek z winem hiszpańskim, pieprzykowatym. Sam nalał w kubki, językiem mlasnął, oczy przymrużył…
– Takiego Włochy nie piją – rzekł z uśmiechem zagadkowym.
Młodszy biesiadnik na wspomnienie Włochów ocknął się z zamyślenia. Za jasną bródkę szarpnął się, wzrokiem dokoła potoczył i na gospodarzu go zatrzymał…
– Coście o Włochach mówili? – zapytał.
– Mówiłem, że Włoch do wina jak panna do szabli. Aby słodkie – o resztę nie pyta. Dolce… dolce…33 jak sroka piszczy i jeszcze wodę dolewa. Obrzydliwość! Wczoraj byli u mnie dworscy…
Młodzian z jasną bródką drgnął.
– I cóż? – spytał, oczyma mówiącego świdrując.
– Pili mało-wiele34, ale siła35 się nakrzyczeli. Wreszcie ten ich gaszek36 wycackany37, co nań Dziano wołają, rzecze: „Panie Abłanowicz, postaw waść dla mnie beczkę małmazji38 co najprzedniejszej, bym miał co pić na swym weselu!”. „Sinior39 się żeni?” – pytam. Aż on w śmiech i wznosi pełną: „Za pomyślność jejmościanki panny Barbary! Za pomyślność mojej donny40 teraz, a da Bóg i na zawsze!…”.
Ława dębowa zatrzeszczała i na posadzkę runęła z łoskotem. Jasnowłosy młodzian przewrócił ją, z miejsca się zrywając. Twarz mu krwią nabiegła, oczy złowrogo zabłysły. Do Ormianina przyskoczył, za ramię go porwał, pięść zaciśniętą pod oczy mu wetknął…
– Łżesz41 waść! – głosem wrzasnął ochrypłym.
Agła uciekł za beczkę…
– Jur! – zawołał biesiadnik w lisiej czapce. – Podobasz mi się. Na pohybel42 Włochom!
Stuknął kubkiem o jego kubek, aż się na stół nieco wina wylało. Tamten nie wzdragał się teraz; wypił wino duszkiem jak wodę. Kubki powtórnie zostały napełnione i powtórnie je opróżniono.
– Na pohybel Dzianowi!
Jeszcze raz wypili.
Ale się Jur opamiętał. Kubek przewrócił, usiadł, o stół wsparł się łokciami. Temperament melancholijny wziął w nim górę nad chwilowym wybuchem. Patrzył bezmyślnie na rozlane wino i milczał.
– Ocknijże się! – zawołał starszy. – Grajkom nie damy się ograć. Jakem Szczerb!
– Wyżniki43 mają w ręku…
– To i cóż! Daleko im do kozernego44 króla!
– Kto wie…
Głowę niżej zwiesił, ramiona podniósł w górę.
– Myszkowski45 z nimi – ciągnął smętnie – Bobola46 z nimi… Pono już i do Mejerin trafili…
– Dziewki nie przekabacą!
– Kto wie…
– Ojca masz za sobą!
– Stary Szeliga daleko… Na morzach kędyś burzliwych – na oceanie… Bóg wie, kiedy powróci!
– Słowo ci dał…
– Verba volant47…
– A ciotka?
– Właśnież to najgorsze: ciotka mi krzywa48!
– O co?
– Bóg raczy wiedzieć. O herezję mię posądzają – żem to przeciw straceniu Tyszkowicza49 gadał. Jezuitów w tym wietrzę…
– Uuuuu! – zaśpiewał przeciągle tamten, skrzywiwszy się, jakby co zgryzł gorzkiego.
Zamilkli na chwilę obydwa. Gospodarz poruszył się za beczką, kluczami brzękając. Po północy było; godzina zamknięcia artykułami marszałkowskimi wskazana od dawna minęła. Już też w lampce, pod sklepieniem łukowym zawieszonej, oliwy braknąć poczynało. Knot dogasający skwierczał; cienie fantastyczne, kanciaste, drgające, pełzały po murach i beczkach, kładły się na stołach, stołkach i zaklęsłej, ceglanej posadzce…
Starszy poruszył się i do gąsiorka zajrzał.
– Jur!
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
43
44
45
46
47
48
49