Kajtuś Czarodziej. Janusz Korczak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kajtuś Czarodziej - Janusz Korczak страница 7
Trzeci rok chodzi Kajtuś do szkoły.
Ale i tu ciągle skargi.
Kiedy przyszedł do pierwszego oddziału17, pani go pochwaliła.
– Umiesz już czytać. Kto cię nauczył?
– Sam się nauczyłem.
– Zupełnie sam?
– Wcale nietrudno.
Usiadł na pierwszej ławce.
I zaczęło się:
– Siedź prosto. Nie kręć się. Nie rozmawiaj.
Znów:
– Nie kręć się. Siedź spokojnie. Nie baw się ołówkiem. Uważaj.
Początek godziny łatwy. Potem coraz trudniej.
Kiedy nareszcie dzwonek?
Opowiada pani coś ciekawego. Wtedy okropnie złości, że przerywają. Pani zaczyna się gniewać, aż słuchać się odechce.
W domu wolno oprzeć się o stół, gdy ojciec opowiada, wolno oprzeć się o łóżko, gdy mama mówi bajkę, oprzeć się o kuferek, gdy babcia wspomina dawne dzieje.
W domu wolno pochylić się i przeciągnąć, zapytać, gdy się nie rozumie.
A w szkole chcesz powiedzieć słówko, zaraz podnoś dwa palce do góry i czekaj.
No tak. Dużo w klasie dzieciaków i pani nie może osobno rozmawiać, bo inni zaczną hałasować. Ale to strasznie przeszkadza.
– Cóż, Antoś? – pyta się ojciec. – Jak ci się w szkole powodzi?
– Hm.
– Co w szkole słychać?
– Nic.
Nie bardzo nawet lubi rozmawiać o szkole.
Przeniosła go pani na czwartą ławkę koło okna.
Ale nie wolno przez okno wyglądać.
Na pierwszej ławce sąsiad był spokojny, a ten z czwartej zaczepia. Z tyłu za ucho ciągnie. Nie boli, ale czego zaczyna?
Chcesz powiedzieć, żeby przestał, i pani zaraz:
– Nie odwracaj się.
– A co zrobię, jak muszę?
– Idź do kąta.
– Pani nie wie i mówi – mruczy Kajtuś.
– Wyjdź za drzwi.
Aż wezwali ojca do szkoły.
– Co tam zwojowałeś?
– Biłem się z chłopakiem. Zaczął rozpowiadać, że się Kajtuś nazywam.
– No bo prawda: tak cię nazywają.
– Więc co, że prawda? Co innego podwórko, co innego szkoła.
– Trzeba było mu wytłumaczyć.
– A jakże. Będzie się słuchał.
– Bić się nie wolno.
– Wiem.
– Oj, Antoś, źle zaczynasz. Oj, Antoś, bo jak stracę cierpliwość…
W kancelarii pani bardzo się skarżyła.
– Nie słucha się. Niedobry dla kolegów. Rozbija się. Obgaduje.
Zmartwił się ojciec.
– Musisz się starać.
Stara się, ale co?
Parę dni już dobrze, potem znów awantura.
Siedzi ktoś przed Kajtusiem i trąca go łokciem; nie jego, a zeszyt.
Kajtuś:
– Zabierz rękę.
A on:
– Bo co? Nie pozwolisz?
– Poczekaj: dam ci po dzwonku.
– Dużo się boję.
Kajtuś go ręką tylko, a on zawadził łokciem o kałamarz18 i atrament wylany.
I kłamie jeszcze.
A pani nie wierzy Kajtusiowi.
Innemu się uda, a Kajtusiowi nie.
Stara się Kajtuś.
Na próżno.
Jeśli na lekcji cichy, na przerwie coś zmajstruje.
Aż złość bierze.
I już nie warto się starać.
I nie zawsze można wytrzymać, jak go coś skusi albo żart przyjdzie do głowy.
Ot, nudzi się Kajtusiowi na rachunkach.
I pan patrzy na zegarek i czeka na dzwonek.
Co robić, żeby się prędzej skończyło?
Ano – wskakuje na ławkę.
– Oj, proszę pana, mysz. Tam w dziurce koło pieca. Jeszcze widać ogonek.
Pan uwierzył.
– Wstydź się. Duży chłopak i boi się myszy.
Klasa w śmiech. Żeby się panu przypodobać.
– Myszy się boi. Tchórz!
Schodzi Kajtuś z ławki i mówi:
– Phi. Nie było żadnej myszy, tylko tak nabujałem.
– Była – mówią.
– No to poszukaj, gdzie przy piecu dziurka.
Patrzą: naprawdę nie ma.
Myślał, że panu smutno, więc chciał rozweselić.
A pan się obraził.
Już pisze kartkę do ojca.
Tylko dzwonek go uratował.
Mówią, że błazen.
Nieprawda.
17
18