Stara baśń, tom drugi. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Stara baśń, tom drugi - Józef Ignacy Kraszewski страница 3
Wnet zawiązano mu gębę, spętano ręce i nogi.
Domyślono się zdrady, zlękniono popłochu i skrępowanego Sambora popchnęli w krzaki, a sami pobiegli nazad do koni.
Słyszał, jak śpiesznie oddalali się, szepcząc pomiędzy sobą.
Związany próżno się rzucał po ziemi, usiłując więzy potargać. Łyka i powrozy były mocne. Leżał więc tak, rozpaczając a nasłuchując, ale pieśni, krzyki, wrzawa, trzaskające ognie nie dawały rozróżnić żadnego głosu.
Jak wiek długo trwała ta męczarnia. Blask ogni zaczął niknąć, a brzask dnia wciskać się z góry. Coraz jaśniej robiło się w lesie. W krzakach budziły się ptaki, kręciły się i podlatywały około niego.. Przyleciała para gołębi dzikich gruchając i pierzchnęła, kukułka zakukała kilka razy, górą zaszelepotały skrzydła jakiegoś wielkiego ptaka, którego dojrzeć nie mógł.
Cisza nastawała ze dniem.
W dali słychać było ze śpiewami odciągające gromady. Słońce zajrzało w głąb lasu, na wzgórzu nie było już nikogo.
Miotając się ciągle i targając, Sambor nareszcie gębę naprzód potrafił od chusty uwolnić, zębami na rękach i piersi więzy porozrywał, po długiej męce pękły nareszcie – był wolnym!
Złamany, poraniony, wściekły, wyrwał się biegnąc ku polanie. Tu pusto już było, dymiły jeszcze gdzieniegdzie niedogasłe ognie, leżały czarne węgli kupy i potłuczone garnki, i rozbite naczynia. Wszystkie gromady poodciągały do domów. Sambor półżywy, spotniały, zwlókł się i stanął, gdy usłyszał głos za sobą.
Z dala na ziemi pół leżała, na pół siedziała baba. Zwano ją wiedźmą Jaruhą. Ta to sama była, która w lesie Dziwie na Kupałę iść odradzała, ale sama śpieszyła, i widać było teraz, że nie darmo… Jaruha, która była okolicy i gospodyń postrachem, bo łatwo jej było mleko odjąć, we zbożu węzeł zawiązać, wodę zaczarować, dzieżę zakwasić – miała się dobrze przy Kupale.
Poili ją wszyscy, aby gniewna nie pomściła się urokiem. Siedziała rozmarzona, pijana, wahając się, przechylając, podśpiewując, szepcząc sama do siebie. Zobaczywszy Sambora, podniosła rękę i wołać nań poczęła.
– Hej, sam tu, chłopcze, rękę mi daj! Zaraz mi rękę daj!… Nie bój się, nic ci złego nie zrobię… Jeszcze ci mogę lubczyku6 dać, aby cię dziewczęta kochały… ino mi rękę daj, rękę daj! Bo sama nie wstanę, a muszę iść! Chłopcze… Słyszysz! rękę daj lub urok ci rzucę… kark skręcisz do nowego miesiąca… Rękę mi daj!
Sambor się odwrócił, żal mu się starej zrobiło.
– Jaruho! – rzekł – choćbym ci się podnieść pomógł, nie pójdziesz ty o swej sile, a ja cię prowadzić nie mogę, bo mi do chałupy czas.
– Nie mędruj, daj ino rękę… Jak wstanę, jak się ustoję, pójdą jeszcze nogi moje… Chłopcze…
Sambor przystąpił i oburącz podniósł starowinę. Trzęsła się stojąc, chwiejąc, jak gdyby paść miała, ale utrzymała na nogach. Oczyma zakrwawionymi popatrzyła na niego.
– Cóżeś to ty spał tak długo ? – zabełkotała.
– Nie spałem, matko! Źli ludzie mnie związali, ledwiem porozrywał pęta… Jaruho! Nie stało się co na Kupale?
Starucha popatrzyła nań, przekrzywiła usta i rozśmiała się.
– A co się stać miało? To, co się zawsze na Kupałę dzieje. Kupała bóg gorący, dziewcząt dosyć nacałował… A jedną, najkraśniejszą! hę?..
Ręką machnęła i zaśpiewała ze śmiechem:
Przyjechał pan na koniku,
Porwał dziewkę przy gaiku…
Oj, gaju – ty zdradniku…
Oj byłoż – było krzyku!
Kupało!
– Którą? Kto?.. – zakrzyczał Sambor.
Starucha palcem pogroziła na nosie.
– Ej ty! parobku… parobku!.. Tobie się też jej chciało! Gospodarskiej córy. Zerkałeś i ty na nią, ja wszystko wiem… Pyszna była… mądra była… w wianku sobie chodzić chciała… Ano… wianek z wodą płynie… z wodą. Porwali ją… porwali młodą… do komory, do komory wiodą… Cha! cha! Otóż tobie królowanie dziewicze!…
W ręce plaskać zaczęła, a Sambor załamał swoje.
– A bracia! a czeladź! a nasi!…
– Pobili, potłukli, porwali, ponieśli… Albo to na Kupałę nowina! Albo to co złego?… Co się młodość ma marnować? Doman kmieć bogaty… Kobiet ma kilka, a żony żadnej. Ona tam będzie królować… Oj, Kupała! Kupała! – zaczęła Jaruha śpiewając, zataczając się i w ręce chude poklaskując.
Stał Sambor jak zabity. Baba w oczy mu patrząc, śmiała się.
– Dobrze tak! Harda była! Ja to wiem, ja to wiem, czego się jej chciało… u ognia w chramie7 stać, by się jej ludzie do kolan kłaniali, a ona im wróżyła… E! e! A do garnków, do kądzieli! Pomiatała swatami, żaden godzien jej nie był… Jam jej wczoraj mówiła: nie idź na Kupałę… Przyszedł księżyc, panicz gładki, nie pomoże krzyk i płacze, na konika z dziewką skacze… Na koń wsadził, na dwór biały uprowadził… Ot, co może Kupała…
Śpiewała Jaruha, podskakując na murawie, choć nogi jej nie bardzo służyły. Sambor się oddalał z głową zwieszoną.
– Bywaj zdrów, dobry chłopaku – wołała za nim. – Pójdę już ja bez pomocy… A ty, coś starej podał rączkę, jak zechcesz, to ci młodą wyswatam… taką, że ją tylko całować a całować i jeść jak malinkę… Bywaj zdrów… idę sama…
I poszła powoli, podśpiewując, śmiejąc się głośno do siebie, hukając ku lasom, rozmawiając z ptakami, które przelatywały.
Chłopak się wlókł niespokojny i gniewny do domu. Drogą znaną same nogi wiodły.
Gdy stanął u zagrody, znalazł w podwórku wszystkie niewiasty zawodzące, parobków z Ludkiem w drugim końcu zebranych. Ludek miał głową zakrwawioną. Kłócili się wszyscy, siostry i bratowe płakały.
Wpadli na powracającego wszyscy, gdzie był. Począł opowiadać, co się z nim działo, oni mu też, jak ich już powracających, z lasu wybiegłszy Doman z ludźmi napadł i mimo oporu Dziwy, co go przekleństwy i łzami odstraszyć chciała, na koń ją rzucili i unieśli. Ludka, który jej bronił, uderzył jeden po głowie
6
7