Stara baśń, tom drugi. Józef Ignacy Kraszewski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Stara baśń, tom drugi - Józef Ignacy Kraszewski страница 5

Жанр:
Серия:
Издательство:
Stara baśń, tom drugi - Józef Ignacy Kraszewski

Скачать книгу

w niej było. Przy ogniu, który się palił maleńki wśród kamieni, skurczona siedziała Jaruha, prażąc coś w garnuszkach i skorupkach i szepcząc po cichu.

      W głębi izby, na skórze, leżał blady, z oczyma w słup otwartymi, z usty, których blade wargi były rozwarte, w gorączce, półsenny Doman. Na piersi widać było pokrwawioną koszulę i płachty mokre.

      Jaruha spojrzała na wchodzącego i palec pomarszczony, czarny, położyła na ustach, ale Doman już drgnął, ruszył się, jęknął i jakieś mruczenie niewyraźne z ust mu się wyrwało. Oczyma zatoczył, ciałem się ruszyć nie mogąc. Myszko szedł ku niemu powoli. Ni jeden, ni drugi nie mówił nic, gość siadł w nogach na ławie.

      Tymczasem starucha sięgnęła do kubka stojącego przy niej, napiła się, otarła usta i poszła mokre jakieś niosąc ziele do chorego. Położyła mu je na piersiach, zaczęła mruczeć, ręce obie nad nim podniosła, przebierając palcami, splunęła na jedną i drugą stroną. Doman nie ruszał się, tchnął tylko ciężej.

      Na ten znak życia pies, który leżał na ziemi, podniósł głowę z wolna i wlepił w pana oczy.

      Myszko nie spuszczał z niego wejrzenia, ale się odzywać nie śmiał. Zdawał się chory spać i marzyć. Niekiedy białe zęby jego ścięły się i zazgrzytały, to znów uśmiechał się niby. Ręce mu drgały, jakby coś chciał pochwycić… i opadały bezsilne.

      Myszko skinął na Jaruhę.

      Przystąpiła doń, wprzódy rozpatrzywszy się w nim dobrze i stanęła z pokorą.

      – Kto go ranił? – zapytał gość.

      Jaruha milczała długo, trzęsąc głową.

      – Hę? Dzik! – rzekła. – a tak! dzik… kłem… rozdarł mu piersi…

      Gość oczy ciekawe zwrócił na nią i ruszył ramionami.

      Jaruha się poprawiła.

      – Jeleń… albo ja wiem?.. Na łowy wyjechał, a z łowów go przynieśli…

      I trzęsła głową, brodę w ręku ściskając.

      – Oj, łowy te, łowy… gorzej wojny takie łowy!…

      Widocznym było z twarzy gościa, iż słowom jej nie wierzył. Ale w tej chwili na progu ukazał się Domanów brat, Duży. Myszko wstał i podszedł ku niemu, a Jaruha u łoża stojąc za nimi patrzała, bo wyszli ze dworu na podwórko.

      – Mówże choć ty prawdę – zapytał Myszko. – Co mu jest, kto go ranił? gdzie?

      – Wstyd przyznać się – cicho szepnął brat młodszy – za dziewką poleciał na Kupałę, za Wiszową… porwał ją na koń… Dziewka mu miecz od pasa wzięła i w piersi wbiła…

      Spuścił głowę Duży, jakby go to wyznanie zbyt wiele kosztowało.

      Namarszczył się słuchający.

      – I uszła? – spytał oburzony.

      – Doman z konia padł, bo go srodze raniła, nie wiem, czy i żyć będzie, choć baba krew zamówiła i okłada ranę – mówił Duży – a dziewczyna z koniem do domu uszła.

      Słuchając opowiadania Myszko zdawał się ledwie uszom wierzyć; śmiałość dziewczyny, nieopatrzność Domana wydawały się niepojętymi. Zamilkł.

      – Wywołajcie babę – rzekł po namyśle. – Spytamy jej, czy z niego co będzie, czy przepadł… Mnie on potrzebny i nam wszystkim…

      Posłuszny chłopak skinął od progu na Jaruhę, która z udaną powagą, choć widocznie podchmielona, wysunęła się z chaty.

      – Słuchaj, stara wiedźmo – rzekł odwracając się ku niej przybyły – będzie on żył?

      Jaruha podniosła głowę, pokiwała nią, spuściła, podparła brodę na ręku, myślała długo.

      – Kto to może wiedzieć – rzekła – albo to ja tam była, gdy mu krew upływała? Albo ja patrzyła, gdy go zabijali?… Ja swoje robię… Krew zamówiłam, ziela nawarzyłam, płachty położyłam… a może kto ranę przeklina… może urok rzucili?…

      Nie można się z niej było dowiedzieć więcej. Myszko stał zafrasowany, gdy w świetlicy usłyszeli wołanie.

      – Bywaj tu!

      Pobiegli wszyscy, Doman się był, na łokciu spierając, podniósł blady, ale przytomny, i pić prosił. Jaruha mu jakiegoś gotowanego napoju przyniosła, który pochwycił chciwie. Oczyma powiódł po izbie, brata poznał, a obcego zobaczywszy spuścił oczy. Ręką uciskał piersi, jakby mu co zawadzało. Myszko stał nad nim.

      – Widzisz – rzekł – z koniam padł… i na mieczyku się przebiłem…

      Nie śmiał oczów podnieść.

      – Myślałem, że mi koniec przyjdzie… ano, jeszcze żyję…

      – A to ja wam krew zamówiłam, proszą miłości waszej – wtrąciła Jaruha. – gdyby nie ja! hę! hę!

      – Co wy tam uradzili, Myszku? – spytał, odwracając rozmowę.

      – Dziś z tobą o tym nie gadać, kiedy leżeć i lizać się musisz.

      – Wyliżę się… – rzekł Doman. – a nie chcę, abyście mnie zapominali, jeśli co do roboty macie… Nie ja, to bracia pójdą i ludzie… Byłem chodzić mógł, nie zaśpię doma… Człek najprędzej wydobrzeje, gdy na konia siądzie…

      – Nieprędko wam o koniu myśleć – przerwała Jaruha – krew by się znowu puściła, a jakby mnie nie było do zamówienia…

      Nikt baby nie słuchał i umilkła. Duży nawet na drzwi jej wskazał. Wiedźma pokręciwszy się około ognia wyszła, mrucząc.

      – Źle z nami – rzekł Myszko – źle z nami, Domanie. Na wiecuśmy nie obradzili nic, a teraz gorzej się jeszcze kroi. Chwostek sobie zebrał dużą drużynę, nawet między naszymi… Bodaj11 po Niemców posłał i Pomorców, aby mu w pomoc przybywali; chce nas wszech zawojować i obrócić w niewolniki… Radźmy sobie…

      – Pierwsza rzecz – rzekł Doman – tych się zbyć, co jemu służą, a z nami iść nie chcą, bez tego nic…

      – Pewnie – odparł Myszko. – Z tymi, co jawnie z nim trzymają, rzecz łatwa… ale kto wie, ilu z nim potajemnie?.. Starego Wisza nie stało.

      Na wspomnienie starego Wisza głowę spuścił Doman i zamilkł.

      – Trzeba nam dalej prowadzić mirową12 sprawę… Nikt nie chce stanąć na czele gromady, aby mu się to nie stało, co Wiszowi… Jechałem do was na radę… a wy….

      – E! e! co będę kłamał – żywo zawołał, jakby z trochą gorączki Doman.

      Odsłonił

Скачать книгу


<p>11</p>

bodaj – podobno, chyba. [przypis edytorski]

<p>12</p>

mirowy – dotyczący miru, tj. gminy. [przypis edytorski]