Faraon, tom drugi. Болеслав Прус
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Faraon, tom drugi - Болеслав Прус страница 13
Po chwili wewnętrznej walki rzekł głośno:
– Niepodobna!… I dopóty nie uwierzę temu, co mówisz, wasza dostojność, dopóki nie dasz mi dowodu.
– Dowód będzie – odparł Hiram. – Lada dzień przyjeżdża do Pi-Bast wielki pan asyryjski, Sargon, przyjaciel króla Assara. Przyjeżdża tu pod pozorem pielgrzymki do świątyni Astoreth, złoży dary wam, książę, i jego świątobliwości, potem – zawrzecie układ… Naprawdę zaś przypieczętujecie to, co postanowili kapłani na zgubę Fenicjan, a może i własne nieszczęście.
– Nigdy! – rzekł książę. – Jakież to wynagrodzenie musiałaby Asyria dać Egiptowi…
– Oto jest mowa godna króla: jakie wynagrodzenie dostałby Egipt? Bo dla państwa każdy układ jest dobry, byle coś na nim zyskało… I to właśnie dziwi mnie – ciągnął Hiram – że Egipt zrobi zły interes: Asyria bowiem zagarnia, oprócz Fenicji, prawie całą Azję; a wam jakby z łaski zostawią: Izraelitów, Filistynów i półwysep Synaj… Rozumie się, że w takim razie przepadną należne Egiptowi daniny i faraon nigdy nie odbierze tych stu pięciu tysięcy talentów.
Namiestnik potrząsnął głową.
– Nie znasz – odparł – wasza dostojność, kapłanów egipskich: żaden z nich nie przyjąłby takiego układu.
– Dlaczego? Fenickie przysłowie mówi: lepszy jęczmień w stodole niż złoto w pustyni. Mogłoby się więc zdarzyć, że Egipt, gdyby czuł się bardzo słabym, wolałby darmo Synaj i Palestynę aniżeli wojnę z Asyrią. Ale otóż to mnie zastanawia… Bo nie Egipt, lecz Asyria dziś jest łatwa do pokonania: ma zatarg na północnym wschodzie, posiada mało wojsk, a i te są liche. Gdyby napadł ją Egipt, zniszczyłby państwo, zabrałby niezmierne skarby z Niniwy i Babelu i raz na zawsze utrwaliłby swoją władzę w Azji.
– Więc widzisz, że taki układ nie może istnieć – wtrącał Ramzes.
– W jednym tylko wypadku rozumiałbym podobne umowy, gdyby kapłani chcieli znieść władzę królewską w Egipcie… Do czego wreszcie dążą od czasów waszego dziada, książę…
– Znowu mówisz od rzeczy – wtrącił namiestnik. Ale w sercu uczuł niepokój.
– Może mylę się – odparł Hiram, bystro patrząc mu w oczy. – Ale posłuchaj, wasza dostojność…
Przysunął swój fotel do księcia i mówił zniżonym głosem:
– Gdyby faraon wydał wojnę Asyrii i wygrał ją, miałby:
Wielką armię przywiązaną do jego osoby.
Sto tysięcy talentów zaległych danin. Ze dwieście tysięcy talentów z Niniwy i Babelu.
Nareszcie – ze sto tysięcy talentów rocznie z krajów zdobytych.
Tak ogromny majątek pozwoliłby mu wykupić dobra zastawione u kapłanów i raz na zawsze położyć koniec ich mieszaniu się do władzy.
Ramzesowi błyszczały oczy. Hiram mówił dalej:
– Dzisiaj zaś armia zależy od Herhora, a więc od kapłanów, i z wyjątkiem pułków cudzoziemskich faraon, w razie walki, liczyć na nią nie może.
Nadto zaś, skarb faraona jest pusty, a większa część jego dóbr należy do świątyń. Król choćby na utrzymanie dworu musi co roku zaciągać nowe długi; a że Fenicjan już u was nie będzie, więc musicie brać od kapłanów… Tym sposobem za dziesięć lat jego świątobliwość (oby żył wiecznie!…) straci resztę swoich dóbr, a co później?…
Na czoło Ramzesa wystąpił pot kroplisty.
– Widzisz więc, dostojny panie – mówił Hiram – że w jednym wypadku kapłani mogliby, a nawet musieliby przyjąć najsromotniejszy układ z Asyrią: jeżeli chodziłoby im o poniżenie i zniesienie władzy faraona… No – może istnieć i drugi wypadek: gdyby Egipt był tak słaby, że za wszelką cenę potrzebowałby spokoju…
Książę zerwał się.
– Milcz! – zawołał. – Wolałbym zdradę najwierniejszych sług aniżeli podobną niemoc kraju!… Egipt musiałby Asyrii oddać Azję… Ależ w rok później sam wpadłby pod jej jarzmo, bo podpisując hańbę, przyznałby się do bezsilności…
Chodził wzburzony, a Hiram patrzył na niego z litością czy współczuciem.
Nagle Ramzes zatrzymał się przed Fenicjaninem i rzekł:
– To fałsz!… Jakiś zręczny hultaj oszukał cię, Hiramie, pozorami prawdy i ty mu uwierzyłeś. Gdyby istniał taki traktat, układano by go w największej tajemnicy. A w takim razie, jeden z czterech kapłanów, których wymieniłeś, byłby zdrajcą nie tylko króla, lecz nawet swoich współspiskowców…
– Mógł przecie być ktoś piąty, który ich podsłuchiwał – wtrącił Hiram.
– I tobie sprzedał tajemnicę?…
Hiram uśmiechnął się.
– Dziwno mi – rzekł – że książę jeszcze nie poznałeś potęgi złota.
– Ależ zastanów się, wasza dostojność, że nasi kapłani mają więcej złota aniżeli ty, choć jesteś bogacz nad bogacze!…
– Ja jednak nie gniewam się, gdy mi przybędzie choćby drachma. Dlaczego inni mieliby odrzucać talenty?…
– Bo oni są sługami bogów – mówił rozgorączkowany książę – bo oni lękaliby się ich kary…
Fenicjanin uśmiechnął się.
– Widziałem – odparł – wiele świątyń różnych narodów, a w świątyniach duże i małe posągi: drewniane, kamienne, nawet złote. Ale bogów nie spotykałem nigdy…
– Bluźnierco!… – zawołał Ramzes. – Jam widział bóstwo, czułem na sobie jego rękę i słyszałem głos…
– Gdzie to było?
– W świątyni Hator: w jej przysionku i w mojej celi.
– W dzień?… – pytał Hiram.
– W nocy… – odparł książę i zastanowił się.
– W nocy – książę słyszał mowę bogów i – czuł – ich rękę – powtarzał Fenicjanin wybijając pojedyncze wyrazy. – W nocy wiele rzeczy można widzieć. Jak to było?…
– Byłem chwytany za głowę, ramiona i nogi, a przysięgam…
– Psyt!… – przerwał Hiram z uśmiechem. – Nie należy przysięgać nadaremnie.
Uporczywie wpatrywał się w Ramzesa swymi bystrymi i mądrymi oczyma, a widząc, że w młodzieńcu budzą się wątpliwości, rzekł:
– Ja