Faraon, tom drugi. Болеслав Прус

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Faraon, tom drugi - Болеслав Прус страница 17

Жанр:
Серия:
Издательство:
Faraon, tom drugi - Болеслав  Прус

Скачать книгу

różami, które blask twoich spojrzeń obleka w białość, szkarłaty i złoto. Każdy ich listek przypomniał mi jedną godzinę, każdy kwiat – jeden miesiąc przepędzony u twoich stóp. A krople rosy to moje łzy, którymi poi się okrutny wiatr pustyni.

      Daj znak, a porwę cię i uniosę do mojej miłej ojczyzny. Morze oddzieli nas od prześladowców, mirtowe gaje ukryją nasze pieszczoty i czuwać będą nad naszym szczęściem litościwsi dla zakochanych bogowie.

      – Aha-a!… aha-a!…

      Ramzes przymknął oczy i marzył. Przez zapuszczone rzęsy już nie widział ogrodu, tylko powódź księżycowego światła, wśród której rozpływały się czarne cienie i śpiew nieznanego człowieka do nieznanej kobiety. Chwilami ten śpiew tak go ogarniał, tak głęboko wdzierał mu się w duszę, że Ramzes miał chęć zapytać się: czy to nie on śpiewa, a nawet czy – on sam nie jest tą pieśnią miłosną?…

      W tym momencie jego tytuł, władza i ciężkie zagadnienia państwowe, wszystko wydawało mu się nędznym drobiazgiem wobec tej nocy księżycowej i tych okrzyków zakochanego serca. Gdyby mu dano do wyboru: całą potęgę faraona czy ten duchowy nastrój, w jakim znajdował się obecnie, wolałby swoje rozmarzenie, w którym zniknął cały świat, on sam, nawet czas, a została tęsknota lecąca w wieczność na skrzydłach pieśni.

      Wtem książę ocknął się, śpiew umilkł, w pałacyku pogasły światła, a na tle jego białych ścian ostro odbijały czarne, puste okna. Można było myśleć, że tu nikt nigdy nie mieszkał. Nawet ogród opustoszał i ucichł, nawet lekki wiatr przestał poruszać listkami.

      Raz!… dwa!… trzy!… Ze świątyni odezwały się trzy potężne odgłosy spiżu.

      „Aha! muszę tam iść…” – pomyślał książę, dobrze nie wiedząc, gdzie ma iść i po co.

      Skierował się jednak w stronę świątyni, której srebrzysta wieża górowała nad drzewami, jakby wzywając go do siebie.

      Szedł odurzony, pełen dziwacznych zachceń. Między drzewami było mu ciasno: pragnął wejść na szczyt tej wieży i odetchnąć, ogarnąć wzrokiem jakiś szerszy horyzont. To znowu przypomniawszy sobie, że jest miesiąc Misori, że już rok upłynął od manewrów w pustyni, uczuł tęsknotę za pustynią. Jakżeby chętnie siadł na swój lekki wóz zaprzęgnięty w parę koni i leciał gdzieś naprzód, gdzie nie byłoby tak duszno, a drzewa nie zasłaniały widnokręgu.

      Był już u stóp świątyni, więc wszedł na taras. Cicho i pusto, jakby wszyscy wymarli; tylko z daleka szemrała woda fontanny. Na drugich schodach rzucił swój burnus i miecz, jeszcze raz spojrzał na ogród, jakby mu żal było księżyca, i wszedł do świątyni. Ponad nim wznosiły się jeszcze trzy kondygnacje.

      Spiżowe drzwi były otwarte, z obu stron wejścia stały skrzydlate figury byków z ludzkimi głowami, na których twarzach panował dumny spokój.

      „To królowie asyryjscy” – pomyślał książę, przypatrując się ich brodom, splecionym w drobne warkoczyki.

      Wnętrze świątyni było czarne jak najczarniejsza noc; ciemność tę potęgowały jeszcze białe smugi księżycowego światła wpadające przez wąskie a wysokie okna.

      W głębi paliło się dwie lampy przed posągiem bogini Astoreth. Jakieś dziwne oświetlenie z góry sprawiało, że posąg był doskonale widzialny. Ramzes patrzył. Była to olbrzymia kobieta ze strusimi skrzydłami. Miała na sobie długą, fałdzistą szatę, na głowie spiczastą czapkę, w prawej ręce parę gołębi. Jej piękna twarz i spuszczone oczy miały wyraz takiej słodyczy, takiej niewinności, że księcia ogarnęło zdumienie: była to bowiem patronka zemsty i najbardziej wyuzdanej rozpusty.

      Fenicja ukazała mu jeszcze jedną ze swych tajemnic.

      „Osobliwy naród! – pomyślał. – Ich ludożerczy bogowie nie zjadają, a ich wszeteczeństwem opiekują się dziewicze kapłanki i bogini z dziecięcą twarzą…”

      Wtem uczuł, że po nogach prędko przesunęło mu się coś jakby wielki wąż. Ramzes cofnął się i stanął w smudze księżycowego światła.

      „Przywidzenie!…” – rzekł do siebie.

      Prawie w tej chwili usłyszał szept:

      – Ramzesie!… Ramzesie!…

      Niepodobna było poznać: czyj to głos – męski czy kobiecy i skąd pochodzi.

      – Ramzesie!… Ramzesie!… – rozległ się szept, jakby od podłogi.

      Książę wszedł w miejsce nieoświetlone i nasłuchując pochylił się. Nagle poczuł na swej głowie dwie delikatne ręce.

      Zerwał się, aby je złapać, ale schwycił tylko powietrze.

      – Ramzesie!… – szepnięto z góry.

      Podniósł głowę i uczuł na ustach kwiat lotosu, a gdy wyciągnął ku niemu ręce, ktoś lekko oparł się na jego ramionach.

      – Ramzesie!… – zawołano od ołtarza.

      Książę odwrócił się i osłupiał. W smudze światła, o parę kroków stał prześliczny człowiek, zupełnie podobny do niego. Ta sama twarz, oczy, młodzieńczy zarost, ta sama postawa, ruchy i odzienie.

      Książę przez chwilę myślał, że stoi przed wielkim lustrem, jakiego nawet faraon nie posiadał. Wnet jednak przekonał się, że jego sobowtór nie jest wizerunkiem, ale żywym człowiekiem.

      W tej chwili uczuł pocałunek na szyi. Znowu odwrócił się, lecz nie było nikogo, a tymczasem i jego sobowtór zniknął.

      – Kto tu jest?… Chcę wiedzieć!… – zawołał rozgniewany książę.

      – To ja… Kama… – odpowiedział słodki głos.

      I w świetlnej smudze ukazała się prześliczna kobieta, naga, w złotej przepasce około bioder.

      Ramzes pobiegł i schwycił ją za rękę. Nie uciekła.

      – Ty jesteś Kama?… Nie, ty jesteś… Tak, ciebie kiedyś przysłał do mnie Dagon, ale wówczas nazywałaś się Pieszczotą…

      – Bo ja jestem i Pieszczota – odpowiedziała naiwnie.

      – Ty mnie dotykałaś rękoma?…

      – Ja.

      – Jakim sposobem?…

      – A o, takim… – odpowiedziała, zarzucając mu ręce na szyję i całując go.

      Ramzes pochwycił ją w objęcia, ale wydarła mu się z siłą, której nie można było podejrzewać w tak drobnej postaci.

      – Więc to ty jesteś kapłanka Kama?… Więc to do ciebie śpiewał dzisiaj ten Grek… – mówił książę, namiętnie ściskając jej ręce. – Co za jeden ten śpiewak?…

      Kama pogardliwie wzruszyła ramionami.

      – On jest przy naszej świątyni – rzekła.

      Ramzesowi

Скачать книгу