Faraon, tom drugi. Болеслав Прус
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Faraon, tom drugi - Болеслав Прус страница 19
– Wiem, o kim wasza dostojność mówisz – odparł Tutmozis – bo zawsze byłeś źle uprzedzony…
– Do kogo?…
– Do kogo!… Domyślam się. Ale sądziłem, że po ugodzie z Herhorem, po długim pobycie w świątyni…
– Cóż świątynia?… I tam, i w całym zresztą kraju przekonywałem się zawsze o jednym, że najlepsze ziemie, najdzielniejsza ludność i niezmierne bogactwa nie są własnością faraona…
– Ciszej!… ciszej!… – szeptał Tutmozis.
– Ależ ciągle milczę, ciągle mam twarz pogodną, więc pozwól mi się wygadać choć ty… Zresztą nawet w najwyższej radzie miałbym prawo powiedzieć, że w tym Egipcie, który niepodzielnie należy do mego ojca, ja, jego następca i namiestnik, musiałem pożyczyć sto talentów od jakiegoś tyryjskiego książątka… Nie jestże to hańba!…
– Ale skądże ci to dziś przyszło?… – szeptał Tutmozis, pragnąc jak najrychlej zakończyć niebezpieczną rozmowę.
– Skąd?… – powtórzył książę i umilkł, aby znowu pogrążyć się w zadumie.
„Niewiele jeszcze znaczyłoby – myślał – gdyby tylko mnie oszukiwali: jestem dopiero następcą faraona i nie do wszystkich tajemnic mogę być dopuszczany. Ale kto mi powie, że oni w taki sam sposób nie postępowali z moim czcigodnym ojcem?… Trzydzieści kilka lat ufał im nieograniczenie, korzył się przed cudami, składał hojne ofiary bogom, po to… ażeby jego majątek i władza przeszła w ręce ambitnych filutów… I nikt mu oczu nie otworzył… Boć faraon nie może, jak ja, wchodzić w nocy do świątyń fenickich, bo w końcu do jego świątobliwości nikt nie ma przystępu…
A kto mnie dziś zapewni, że kapłaństwo nie dąży do obalenia tronu, jak to powiedział Hiram?… Wszakże ojciec ostrzegł mnie, że Fenicjanie są najprawdomówniejsi, gdy mają w tym interes. I z pewnością, że mają interes, ażeby nie być wypędzonymi z Egiptu i nie dostać się pod władzę Asyrii… Asyria, stado wściekłych lwów!… Kędy oni przejdą, nic nie zostanie oprócz zwalisk i trupów, jak po pożarze!…”
Nagle Ramzes podniósł głowę: z daleka doleciał go odgłos fletów i rogów.
– Co to znaczy? – zapytał Tutmozisa.
– Wielka nowina!… – odparł dworak z uśmiechem. – Azjaci witają znakomitego pielgrzyma, aż z Babilonu…
– Z Babilonu?… Kto on?…
– Nazywa się Sargon…
– Sargon?… – przerwał książę. – Sargon!… acha! cha!… – zaczął się śmiać. – Czymże on jest?…
– Ma być wielkim dostojnikiem na dworze króla Assara. Prowadzi ze sobą dziesięć słoni, stada najpiękniejszych rumaków pustynnych, tłumy niewolników i sług.
– A po co on tu przyjeżdża?
– Pokłonić się cudownej bogini Astoreth, którą czci cała Azja – odparł Tutmozis.
– Cha!… cha!… cha!… – śmiał się książę, przypomniawszy sobie zapowiedź Hirama o przyjeździe asyryjskiego posła. – Sargon… cha!… cha!… Sargon, powinowaty króla Assara, zrobił się nagle tak pobożnym, że na całe miesiące puszcza się w niewygodną podróż, byle uczcić boginią Astoreth w Pi-Bast… Ależ w Niniwie znalazłby większych bogów i uczeńszych kapłanów… Cha!… cha!… cha!…
Tutmozis ze zdumieniem patrzył na księcia.
– Co tobie, Ramzesie?…
– Oto cud! – mówił książę – jakiego chyba nie zapisały kroniki żadnej świątyni… Tylko pomyśl, Tutmozisie… W chwili gdy najbardziej zastanawiasz się nad pytaniem: w jaki sposób złapać złodzieja, który cię wciąż okrada? – w takiej chwili – ów złodziej znowu pakuje ręce do twojej skrzyni, w twoich oczach, przy tysiącu świadków… Cha! cha! cha!… Sargon – pobożny pielgrzym!…
– Nic nie rozumiem… – szeptał zakłopotany Tutmozis.
– I nie potrzebujesz rozumieć – odparł namiestnik. – Zapamiętaj tylko, że Sargon przyjechał tu na pobożne praktyki, do świętej Astoreth…
– Zdaje mi się, że wszystko, o czym mówisz – rzekł zniżając głos Tutmozis – że wszystko to są rzeczy bardzo niebezpieczne…
– Toteż nie wspominaj o nich nikomu.
– Że ja nie wspomnę, tego chyba jesteś pewny, ale czy ty, książę, sam się nie zdradzisz… Jesteś prędki jak błyskawica…
Następca położył mu rękę na ramieniu.
– Bądź spokojny – rzekł, patrząc mu w oczy. – Obyście mi tylko dochowali wierności, wy, szlachta i wojsko, a zobaczycie dziwne wypadki i… skończą się dla was ciężkie czasy!…
– Wiesz, że zginiemy na twój rozkaz – odparł Tutmozis, kładąc rękę na piersiach.
Na jego obliczu była tak niezwykła powaga, iż książę zrozumiał, wreszcie nie po raz pierwszy, że w tym rozhukanym elegancie kryje się dzielny mąż, na którego mieczu i rozumie można polegać.
Od tej pory książę nigdy już nie prowadził z Tutmozisem tak dziwnej rozmowy. Ale wierny przyjaciel i sługa odgadł, że poza przyjazdem Sargona kryją się jakieś wielkie interesa państwowe, samowolnie rozstrzygane przez kapłanów.
Zresztą od pewnego czasu cała egipska arystokracja, nomarchowie, wyżsi urzędnicy i dowódcy, bardzo cicho, ale to bardzo cicho, szeptali między sobą, że nadchodzą ważne wypadki. Fenicjanie bowiem pod przysięgą dochowania tajemnicy opowiadali im o jakowychś traktatach z Asyrią, przy których Fenicja zginie, a Egipt okryje się hańbą i bodaj że kiedyś stanie się lennikiem Asyrii.
Wzburzenie między arystokracją było ogromne, lecz nikt się nie zdradził. Owszem, zarówno na dworze następcy, jak i u nomarchów Dolnego Egiptu, bawiono się doskonale. Można było sądzić, że wraz z gorącem spadło na nich szaleństwo nie tylko zabaw, ale rozpusty. Nie było dnia bez igrzysk, uczt i triumfalnych pochodów, nie było nocy bez iluminacji i wrzasków. Nie tylko w Pi-Bast, ale w każdym mieście wytworzyła się moda przebiegania ulic z pochodniami, muzyką, a nade wszystko z pełnymi dzbanami. Wpadano do domów i wyciągano śpiących mieszkańców na pijatykę; a że Egipcjanie mieli duży pociąg do hulanek, więc bawił się, kto żył.
Przez czas pobytu Ramzesa w świątyni Hator Fenicjanie zdjęci jakimś panicznym strachem spędzali dnie na modlitwach i wszystkim odmawiali kredytu. Lecz po rozmowie Hirama z namiestnikiem pobożność i ostrożność nagle opuściła Fenicjan, i zaczęli panom egipskim hojniej udzielać pożyczek aniżeli kiedykolwiek.
Takiej obfitości złota i towarów, jaka zapanowała w Dolnym Egipcie, a nade wszystko tak małych procentów, nie pamiętali najstarsi ludzie.
Surowy