Faraon, tom drugi. Болеслав Прус
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Faraon, tom drugi - Болеслав Прус страница 15
– Tym lepiej!… – szeptał. – Tym lepiej!…
W jego młodej duszy, pod wpływem ciągłych intryg otoczenia albo podejrzeń o intrygi, zaczynał budzić się instynkt obłudy. Ramzes czuł, że kapłani nie domyślają się, o czym on rozmawiał z Hiramem i jakie plany rozsnuwał w swej głowie. Tym zaślepionym wystarczało, że on bawi się, z czego wnosili, że rządy państwem pozostaną w ich rękach.
„Bogowie tak zamącili ich rozum – mówił do siebie Ramzes – że nawet nie pytają się: dlaczego Hiram udzielił mi tak wielkiej pożyczki?… A może ten chytry tyryjczyk potrafił uśpić ich podejrzliwe serca?… Tym lepiej!… tym lepiej!…”
Robiło mu to dziwną przyjemność, gdy myślał, że kapłani oszukali się na jego rachunek. Postanowił i nadal utrzymywać ich w błędzie, więc bawił się jak szalony.
Istotnie kapłani, a przede wszystkim Mefres i Mentezufis, oszukali się i na Ramzesie, i na Hiramie. Przebiegły tyryjczyk udawał wobec nich człowieka bardzo dumnego ze swoich stosunków z następcą tronu, a książę z nie mniejszym powodzeniem grał rolę rozhulanego młodzika.
Mefres był nawet pewny, że książę poważnie myśli o wypędzeniu Fenicjan z Egiptu, a tymczasem i on sam, i jego dworzanie zaciągają długi, aby ich nigdy nie spłacić.
Przez ten czas świątynia Astarty, jej liczne ogrody i dziedzińce roiły się od tłumu pobożnych. Co dzień, jeżeli nie co godzina, z głębi Azji, mimo strasznego upału, nadciągała do wielkiej bogini jakaś kompania pielgrzymów.
Dziwni to byli pielgrzymowie45. Zmęczeni, zlani potem, okryci kurzem szli z muzyką, tańcząc i śpiewając niekiedy bardzo wszeteczne piosenki. Dzień upływał im na pijatyce, noc na wyuzdanej rozpuście ku czci bogini Astoreth. Każdą taką kompanię można było nie tylko poznać, ale wyczuć z daleka: nieśli bowiem ogromne bukiety ciągle świeżych kwiatów w rękach, a – zdechłe w ciągu roku koty w węzełkach.
Koty te oddawali pobożni do balsamowania lub wypychania paraszytom mieszkającym pod Pi-Bast, a następnie odnosili je z powrotem do domów, jako szanowne relikwie.
W początkach miesiąca Misori (maj – czerwiec) książę Hiram zawiadomił Ramzesa, że tego dnia wieczorem może przyjść do fenickiej świątyni Astoreth. Gdy po zachodzie słońca ściemniło się na ulicach, namiestnik, przypiąwszy krótki miecz do boku, włożył płaszcz z kapturem i nie dostrzeżony przez nikogo ze służby wymknął się do domu Hirama.
Stary magnat czekał na niego.
– Cóż – rzekł z uśmiechem – nie boisz się, wasza dostojność, wchodzić do fenickiej świątyni, gdzie na ołtarzu zasiada okrucieństwo, a służy mu przewrotność?
– Bać się?… – spytał Ramzes, patrząc na niego prawie z pogardą. – Astoreth nie jest Baalem ani ja dzieckiem, które można rzucić w rozpalony brzuch waszego boga.
– I książę wierzysz temu?
Ramzes wzruszył ramionami.
– Naoczny i wiarogodny świadek – odparł – opowiadał mi o waszych ofiarach z dzieci. Pewnego czasu burza rozbiła wam kilkanaście statków. Natychmiast kapłani tyryjscy ogłosili nabożeństwo, na które zebrał się tłum ludu…
Książę mówił z widocznym wzburzeniem.
– Przed świątynią Baala, na wzniesieniu, siedział ogromny spiżowy posąg z głową wołu. Jego brzuch był rozpalony do czerwoności. Wtedy, na rozkaz waszych kapłanów, głupie matki fenickie zaczęły składać najpiękniejsze dzieci u stóp okrutnego boga…
– Samych chłopców – wtrącił Hiram.
– Tak, samych chłopców – powtórzył książę. – Kapłani skrapiali każde dziecko wonnościami, ubierali w kwiaty, a wówczas posąg chwytał je spiżowymi rękoma, otwierał paszczę i pożerał krzyczącego wniebogłosy… Za każdym razem z ust boga wybuchały płomienie…
Hiram śmiał się cicho.
– I wasza dostojność wierzysz temu?
– Opowiadał mi to, powtarzam, człowiek, który nigdy nie kłamie.
– Mówił to, co istotnie widział – odparł Hiram. – Czy jednak nie zastanowiło go, że żadna z matek, którym palono dzieci, nie płakała?
– Istotnie zadziwiła go ta obojętność kobiet, zawsze gotowych do wylewania łez, nawet nad zdechłą kurą. Dowodzi to jednak wielkiego okrucieństwa w waszym narodzie.
Stary Fenicjanin kiwał głową.
– Dawnoż to było? – spytał.
– Przed kilkoma laty.
– No – powoli mówił Hiram – jeżeli wasza dostojność zechcesz kiedy odwiedzić Tyr, będę miał zaszczyt pokazać wam taką uroczystość…
– Nie chcę jej widzieć!…
– Następnie zaś pójdziemy na inne podwórze świątyni, gdzie książę zobaczy bardzo piękną szkołę, a w niej – zdrowych i wesołych tych samych chłopców, których przed kilkoma laty spalono…
– Jak to?… – zawołał Ramzes – więc oni nie zginęli?…
– Żyją i rosną na tęgich marynarzy. Gdy wasza dostojność zostaniesz świątobliwością – obyś żył wiecznie! – może niejeden z nich będzie prowadził twoje okręty.
– Więc oszukujecie wasz lud?… – roześmiał się książę.
– My nikogo nie oszukujemy – odparł z powagą tyryjczyk. – Oszukuje każdy sam siebie, gdy nie pyta o objaśnienie uroczystości, której nie rozumie.
– Ciekawym… – rzekł Ramzes.
– Istotnie – mówił Hiram – jest u nas zwyczaj, że ubogie matki, chcące zapewnić dobry los swoim synom, ofiarowują je na usługi państwu. Rzeczywiście dzieci te są porywane przez posąg Baala, w którym mieści się piec rozpalony. Obrządek ten nie znaczy, że dzieci są naprawdę palone, lecz – że stały się własnością świątyni i tak zginęły dla swoich matek, jak gdyby wpadły w ogień.
Naprawdę jednak nie idą one do pieca, ale do mamek i nianiek, które je przez kilka lat wychowują. Gdy zaś podrosną, zabiera je szkoła kapłanów Baala i kształci. Najzdolniejsi z tych wychowańców zostają kapłanami lub urzędnikami, mniej obdarzeni idą do marynarki i nieraz zdobywają wielkie bogactwa.
Teraz chyba książę nie będziesz dziwił się, że matki tyryjskie nie opłakują swoich dzieci. Więcej powiem: teraz, panie, zrozumiesz, dlaczego w naszych prawach nie ma kar na rodziców zabijających swoje potomstwo, jak się to zdarza w Egipcie…
– Nikczemnicy znajdują się wszędzie – wtrącił namiestnik.
– Ale
45