Faraon, tom trzeci. Болеслав Прус
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Faraon, tom trzeci - Болеслав Прус страница 15
Ale znowu Hiram twierdził, że wypadek podobny nie nastąpi, o czym wiedzą kapłani!…
– Obiecujecie – odezwał się faraon po długiej chwili – obiecujecie płacić po tysiąc talentów rocznie przez sto lat. Mówicie, że ów kanał, wygrzebany w piaskach, jest najlepszym w świecie interesem. Ja tego nie rozumiem i przyznam się, Hiramie, podejrzewam…
Fenicjaninowi zapłonęły oczy.
– Panie – odparł – powiem ci wszystko, ale zaklinam cię na twoją koronę… na cień twego ojca… ażebyś przed nikim nie odsłonił tej tajemnicy… Jest to największa tajemnica kapłanów chaldejskich i egipskich, a nawet Fenicji… Od niej zależy przyszłość świata!…
– No, no… Hiramie!… – odparł faraon z uśmiechem.
– Tobie, królu – ciągnął Fenicjanin – dali bogowie mądrość, energię i szlachetność, więc tyś nasz… Ty jeden z władców ziemskich możesz być wtajemniczony, bo ty jeden potrafisz wykonywać wielkie rzeczy… Toteż zdobędziesz taką potęgę, jakiej jeszcze nie dosięgnął żaden człowiek…
Faraon odczuł w sercu słodycz dumy, ale opanował się.
– Ty mnie nie chwal – rzekł – za to, czego jeszcze nie zrobiłem, ale mi powiedz: jakie korzyści spłyną na Fenicję i na moje państwo z wykopania kanału?
Hiram poprawił się na fotelu i zaczął mówić zniżonym głosem:
– Wiedz o tym, panie nasz, że na wschód, południe i północ od Asyrii i Babilonu nie ma ani pustyni, ani bagien zamieszkałych przez dziwne potwory, ale są olbrzymie… olbrzymie kraje i państwa… Kraje to tak wielkie, że piechota waszej świątobliwości, słynna z marszów, musiałaby prawie dwa lata iść wciąż ku wschodowi, zanim dosięgłaby ich granic…
Ramzes podniósł brwi w górę jak człowiek, który pozwala komuś kłamać, ale wie o kłamstwie.
Hiram lekko wzruszył ramionami i prawił:
– Na wschód i na południe od Babilonu, nad wielkim morzem, mieszka ze sto milionów ludzi, którzy mają potężnych królów, kapłanów mędrszych niż egipscy, stare księgi, biegłych rzemieślników… Ludy te umieją wyrabiać nie tylko tkaniny, sprzęty i naczynia, równie piękne jak Egipcjanie, ale od niepamiętnych czasów mają podziemne i nadziemne świątynie – większe, wspanialsze i bogatsze aniżeli Egipt…
– Mów dalej… mów!… – wtrącił pan. Ale z twarzy jego nie można było poznać: czy jest zaciekawiony opisem, czy oburzony kłamstwem.
– W krajach tych są perły, drogie kamienie, złoto, miedź… Są najosobliwsze zboża, kwiaty i owoce… Są wreszcie lasy, po których całe miesiące można błądzić między drzewami grubszymi od waszych kolumn w świątyniach, wyższymi od palm… Ludność zaś tych okolic jest prosta i łagodna… I gdybyś, wasza świątobliwość, posłał tam na okrętach dwa swoje pułki, mógłbyś zdobyć obszar ziemi większy od całego Egiptu, bogatszy niż skarbiec w Labiryncie…
Jutro, jeżeli wasza świątobliwość pozwoli, przyślę wam próbki tamtejszych tkanin, drzewa i brązów… Przyślę też dwa ziarnka tamtejszych cudownych balsamów, które gdy połknie człowiek, otwierają się przed nim bramy wieczności i może doznać szczęścia, które jest udziałem samych tylko bogów…
– Bardzo proszę o próbkę tkanin i wyrobów – wtrącił faraon. – Co zaś do balsamów… mniejsza o nie!… Dosyć nacieszymy się wiecznością i bogami po śmierci…
– Zaś daleko, bardzo daleko, na wschód od Asyrii – mówił Hiram – leżą jeszcze większe kraje, mające ze dwieście milionów ludności…
– Jak wam łatwo o miliony!… – uśmiechnął się pan. Hiram położył rękę na sercu.
– Przysięgam – rzekł – na duchy przodków moich i na moją cześć, że mówię prawdę!…
Faraon poruszył się: zastanowiła go tak wielka przysięga.
– Mów… mów dalej… – rzekł.
– Otóż kraje te – ciągnął Fenicjanin – są bardzo dziwne. Zamieszkują je ludy o skośnych oczach i żółtej cerze. Ludy te mają pana, który nazywa się Synem Nieba i rządzi nimi za pośrednictwem mędrców, którzy jednak nie są kapłanami i nie mają takiej władzy jak w Egipcie…
A przy tym ludy te są podobne do Egipcjan… Czczą zmarłych przodków i bardzo dbają o ich zwłoki. Używają pisma, które przypomina wasze, kapłańskie… Lecz – noszą długie szaty z tkanin wcale u was nie znanych, mają sandały podobne do małych ławeczek, a głowy zakrywają spiczastymi pudełkami… Także dachy ich domów są spiczaste i zadarte na brzegach…
Te nadzwyczajne ludy mają zboże plenniejsze niż egipska pszenica i robią z niego napitek mocniejszy niż wino. Mają też roślinę, której liście dają tęgość członkom, wesołość umysłowi, a nawet pozwalają obchodzić się bez snu. Mają papier, który umieją ozdabiać różnokolorowymi obrazami, i mają glinę, która po wypaleniu prześwieca jak szkło, a dźwięczy jak metal…
Jutro, gdy wasza świątobliwość pozwoli, przyślę próbki wyrobów tego ludu…
– Dziwy opowiadasz, Hiramie… – rzekł faraon. – Nie widzę jednak związku między tymi osobliwościami a kanałem, który chcecie kopać…
– Odpowiem krótko – odparł Fenicjanin. – Gdy będzie kanał, cała fenicka i egipska flota przepłynie na Morze Czerwone, z niego dalej i – w ciągu paru miesięcy dosięgnie tych bogatych krajów, do których lądem prawie niepodobna się dostać.
A czy wasza świątobliwość – mówił z błyszczącymi oczyma – nie widzi skarbów, jakie tam znajdziemy?… Złota, kamieni, zbóż, drzewa?… Przysięgam ci, panie – ciągnął z uniesieniem – że wówczas o złoto będzie ci łatwiej aniżeli dzisiaj o miedź, drzewo będzie tańsze od słomy, a niewolnik od krowy…
Pozwól tylko, panie, wykopać kanał i wynajmij nam z pięćdziesiąt tysięcy twoich żołnierzy…
Ramzes także się zapalił.
– Pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy – powtórzył. – A ileż dacie mi za to?…
– Mówiłem już waszej świątobliwości… Tysiąc talentów rocznie za prawo robót i pięć tysięcy za robotników, których sami będziemy karmili i wynagradzali…
– I zamęczycie mi ich robotą?…
– Niech bogowie bronią!… – zawołał Hiram. – To przecie żaden interes, gdy giną robotnicy… Żołnierze waszej świątobliwości nie będą więcej pracować przy kanale aniżeli dziś przy fortyfikacjach albo gościńcach… A jaka sława dla was, panie!… jakie dochody dla skarbu!… jaki pożytek dla Egiptu!… Najuboższy