Lato leśnych ludzi. Rodziewiczówna Maria

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Lato leśnych ludzi - Rodziewiczówna Maria страница 8

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Lato leśnych ludzi - Rodziewiczówna Maria

Скачать книгу

mi, wodzu, tu, w krzaki, świeży garnitur. Rozumie się, że do obiadu należy się przebrać. Biały krawat, smoking, gardenia w butonierce! A jakże! Hatorę pod rączkę do stołu poprowadzę! – Kąpał się, pluskał, szorował, przebierał, a wciąż myślał, czy Rosomak był u koszów. Zapytać było nijak, a po ich minach, gdy zasiedli do misy, nic nie mógł poznać.

      Mówił każdy o swoich zdobyczach: Żuraw znalazł rzadki kwiat – obuwik. Rosomak wypatrzył gniazdo krogulca; skopali parę zagonów na kartofle, mieli jutro sadzić warzywa.

      Po obiedzie spoczęli godzinę i już we trzech poszli do roboty. Grzędy pod warzywo wykarczowali już od lat paru, więc ziemia była pulchna; piękny czarnoziem nad ruczajem, otoczony płotem przed łakomstwem Hatory.

      Pantera kopał zajadle, założywszy sobie, że nadrobi ranną „fugę”. Słońce grzało, pot im wystąpił na koszule. Wreszcie miało się pod wieczór.

      – Nie zrewidujecie koszów, wodzu? – spytał nareszcie Pantera.

      – Właśnie chciałem ci rzec, byś mnie wyręczył, bom się bardzo zmachał kopaniem.

      – A kiedy ja… to jest… mnie… ja nie wiem, gdzieście zastawili – wykręcał się.

      – Gdzież by? Tam, gdzie zwykle.

      – Kiedy bo… może do jutra poczekać?

      – Nie, właśnie pora! Dogódź sobie! Lubisz bobrować!

      Nie było sposobu odmówić. Skrzywiony Pantera poszedł do czółna. Niespodzianki swoje znalazł w koszach i z irytacją powyrzucał. Figiel był chybiony, tylko po dziś dzień Pantera się nie domyśla, czy chytry Rosomak był rano u koszów, czy nie. W każdym razie zgodnie ze swą nazwą nie dał się w pole wyprowadzić, i to zatruło dzień Panterze.

      Wrócił bez humoru do przystani, rzucił do wiadra pęk nawleczonych na łozinę szczupaków, zdobycz rybną, i resztę dnia spędził, piorąc mozolnie swe zaszlamione szmaty.

      Dzień czujnego Żurawia

      W komorze, kędy sypiali we dwóch, okiennica była zamknięta i koncert ptasi budził Żurawia. Wpół drzemiąc, rozkoszował się muzyką, ale się nie zrywał, bo czekał na rubinowy sygnał.

      Wschód słońca uderzał w okiennice i prześwietlał żywiczne sęki, jakby latarki czerwone. Wtedy Żuraw wstawał.

      Szedł zaraz z wiadrami po wodę do krynicy i czytał po polanie.

      Ślady znać było na srebrze rosy: okrągłe kopyta klaczy, podłużne racice Hatory, lekkie stopy Pantery. Od obórki wił się, jak tasiemka, ślad węża.

      Kis wypijał mleko i szedł na łowy. Ale miał zwyczaj skręcać do zdroju i Żuraw go tam często spotykał. Wysoko wzniesiony nad wodą, przeglądał się, jak w zwierciadle, kołysząc się zalotnie.

      – Gdzie też próżność nie mieszka! – filozofował Żuraw ubawion. – I ten się sobą zachwyca. Dobrze, że tu Ewy nie ma!

      Wracał z wodą, rozpalał ogień, sprzątał izbę i szedł do kąpieli. Gdy się wypucował i ubrał, zastawał zwykle w izbie całą kompanię przy śniadaniu.

      Wtedy rozważano robotę dzienną.

      – Ja muszę ukosić szuwarów na ściółkę – rzekł Pantera. – Lada dzień będziemy mieli urodziny. Gadałem z Łataną Skórą: córki się spodziewa.

      – Będzie jej pewnie Sroka na imię.

      – Ja muszę być aż za Proszalną Brzozą, lizawki13 dla sarn zrobić – rzekł Rosomak.

      – Może byś poszukał raków w jeziorku, Żurawiu?

      – Chyba po południu! Jeszcze ogródka nie doprowadziłem do porządku i mam kram z mlekiem.

      – To mi daj soli w torbę i zostawaj zdrów!

      Ozuli się. Pantera kosę wytoczył i poszli.

      Żuraw statki pozmywał i zabrał się do swych ukochanych roślin. W małym ogródku przy chacie zabawiał się w aklimatyzację kwiatów leśnych. Przynosił z puszczy storczyki, dzwonki, amarantowe gladiolusy, rutewki, gruszyczki, spiree, walerianę i miał to wszystko w amatorskim starunku.

      Wyciągnął się u grząd i oglądał plantację, gdy posłyszał szelest u płotka.

      Usunął się szybko z obawy przed żmiją, ale ujrzał zdziwiony Tupcia.

      – Dlaczego Tupcio nie śpi o tej porze?

      Jeż podniósł ryjek, jak mógł najwyżej, a człowiek leżał; byli tedy w pozycji do pogawędki.

      – Może Tupcio głodny?

      Nie, sądząc z tuszy, raczej był obżarty.

      – Ale twarożku Tupcio zje? Prawda?

      Wilgotny ryjek dotknął ręki. Miał jakiś interes, ale trzeba się było domyślić.

      Pogłaskał go Żuraw po łagodnie złożonych kolcach.

      – Przyjdzie Tupcio do izby; są świeżutkie rybie wątróbki.

      Wstał i obejrzał się. Tupcio sunął powoli i nakuliwał. Tedy go wziął na ręce i obejrzał.

      Tylna nóżka Tupcia była spuchnięta, a gdy jej dotknął, jeż zaczął fukać i drgać. Żuraw usiadł na przyzbie i kalectwo starannie zbadał. Pokazało się, że cała stopka była oplątana włosieniem14, który się wżarł w ciało i spowodował obrzmienie.

      Odbyła się operacja, widocznie bardzo bolesna, bo Tupcio fukał i nóżkę targał, a nawet w najgorszej chwili ukąsił Żurawia, ale się nie jeżył i nie skręcał, a w końcu, gdy uczuł ulgę, rękę człowieka malutkim języczkiem liznął.

      Dostał potem obiecanych rybich wątróbek i o ile to było możliwe, jeszcze napęczniał tak, że z trudem zasunął się w cholewę od buta i fuknąwszy na pożegnanie, zasnął do wieczora. Kuba przyglądał się operacji z okna, gdzie się na słońcu wygrzewał.

      Także gust! – myślał. – Taki cudny czas przesypiać w jaskini. Rozumiem, że to się robi zimą, ale teraz? Idiota!

      Żuraw spojrzał na słońce i zabrał się do gotowania obiadu. Na skrzyp drzwi od spiżarni Kuba się też przystawił. Żuraw był rozczulony jego przywiązaniem, ale po prawdzie Kuba, wskutek życia w dostatkach i bez troski pędzonego, stał się skończonym typem sybaryty.

      Wstawał późno; dla nabrania apetytu trochę fikał po lipie, przez parę pierwszych dni dawał się namówić Rosomakowi lub Panterze na spacer do lasu; ale przekonał się wkrótce, że orzechów nie było na leszczynie ani ziarn w szyszkach, do ogryzania zaś pączków był za wielkim smakoszem: zostawiał to hołocie dzikiej.

      Wiedział zaś, że pod opieką Żurawia w spiżarni była spora blaszanka z orzechami i druga z ziarnem słoneczników.

Скачать книгу


<p>13</p>

lizawka – specjalny pojemnik dla łownej zwierzyny, zawierający mieszankę soli mineralnych. [przypis edytorski]

<p>14</p>

włosień – pasożyt atakujący ssaki i ludzi. [przypis edytorski]