Siódma ofiara. Aleksandra Marinina
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Siódma ofiara - Aleksandra Marinina страница 3
I w tym momencie, jak na zawołanie, pojawiło się zaproszenie do Niemiec na trzy tygodnie – żeby poprowadzić cykl wykładów. Wynagrodzenie miało być wypłacone w gotówce, więc po krótkiej rodzinnej naradzie postanowili wykorzystać okazję. Pensji żony milicjantki i męża naukowca, otrzymywanych od państwa, może nie wystarczyć nawet na życie bez remontu, jako że na początku września ceny straciły poczucie rzeczywistości i poszły ostro w górę, zupełnie zapominając o tym, że powinny przynajmniej w minimalnym stopniu odpowiadać sile nabywczej ludności. Wypłacone gotówką honorarium za wykłady pomogłoby im przetrwać parę miesięcy, no a później sytuacja jakoś się wyklaruje.
Jednakże państwo po raz kolejny podłożyło obywatelom nogę. Gdy tylko Czistiakow wyjechał do Niemiec i rozpoczął pierwszy wykład, w kraju ogłoszono, że wszyscy chętni mogą przenieść swoje oszczędności z banków prywatnych do państwowego Sbierbanku. Że niby dzięki temu odzyskają swoje pieniądze, może nie od razu i nie pełną kwotę, ale przynajmniej jakąś część. Procedura wymagała, żeby każdy stawił się osobiście i napisał stosowny wniosek. W ten sposób problem rozwiązał się, zanim się pojawił. Czistiakow nie miał wizy wielokrotnego wjazdu, więc gdyby spróbował wyskoczyć do Moskwy na dwa dni, żeby uratować swoje pieniądze, nie zdołałby wrócić do Niemiec, otrzymanie nowej wizy zajęłoby dwa do trzech tygodni. Tymczasem harmonogram wykładów został ogłoszony, z całego świata zjechali się matematycy i nie wypadało ich prosić, żeby pojechali do domu i wrócili za miesiąc, gdy profesor Czistiakow dostanie nową wizę. Czas mijał, termin wyznaczony przez nasze kochane państwo na rozwiązanie osobistych problemów finansowych się kończył, a Aleksiej Michajłowicz stał za katedrą i płynną angielszczyzną… Zanim wrócił do Moskwy, było już za późno, żeby stawić się w banku i złożyć wniosek.
Krótko mówiąc, los oszczędności wciąż pozostawał niejasny, pewne było jedno: pieniędzy nie ma i w najbliższym czasie nie będzie. Mieszkanie, przypominające raczej zrujnowane gniazdo niż miejsce do życia, przez długi czas pozostanie w takim stanie, a co się wydarzy po Nowym Roku – aż strach pomyśleć. Wyglądało na to, że strach ogarnął nie tylko Aleksieja, ale też Nastię. Żadne z małżonków nie podejmowało drażliwego tematu, teraz jednak, w drodze do domu, Nastia po raz pierwszy zadała pytanie i Czistiakow domyślał się, jaki będzie ciąg dalszy.
– Losza, dużo pieniędzy przelano ci zza granicy do tego cholernego Inkombanku? –ostrożnie zapytała Nastia, mimo że nigdy przedtem nie wtrącała się w finanse męża.
– Łącznie czterdzieści dwa tysiące, jeśli liczyć w dolarach.
– I zamierzasz pójść w styczniu do urzędu skarbowego, żeby wszystko zgłosić?
– No a jak to sobie wyobrażasz? – Czistiakow się uśmiechnął. – Wolę spać spokojnie.
– I będziemy musieli zapłacić jakieś trzydzieści procent od tej kwoty?
– Mniej więcej.
– A skąd weźmiemy pieniądze na podatek, Losza? To przecież czternaście tysięcy dolarów. Aż mi się w głowie kręci, gdy o tym pomyślę.
Aleksiej kątem oka zauważył, że Nastia się skuliła. Przez cały dzień padał deszcz, droga była mokra, więc odwrócił się do żony, dopiero gdy stanął na światłach.
– Aż tak się tym martwisz? – zapytał poważnie.
Nastia kiwnęła głową w milczeniu i wyjęła papierosa.
– Nie przejmuj się, Asieńko, to jeszcze nie tak prędko. W styczniu zgłoszę dochód, ale podatek od niego trzeba będzie zapłacić do połowy czerwca. Poza tym wiem z ubiegłorocznego doświadczenia, że gdy kwota jest duża, można ją rozłożyć na raty.
– Sądzisz, że do lata oszczędności zostaną odblokowane? Nie chce mi się w to wierzyć. – Nastia pokręciła głową. – Losza, czy nikt tam na górze nie wie, co się dzieje? Nie możemy korzystać z pieniędzy, ale musimy płacić podatki. Jak niby mamy je płacić? Z czego?
– Jedno z dwojga. Albo zostanie uruchomiony jakiś mechanizm na taką okoliczność, albo zaczniemy się wyprzedawać. Opchniemy na przykład samochód.
– Dużo za niego nie dostaniemy, jest stary – zaoponowała Nastia. – Są jeszcze prezenty od ciebie – kolczyki, naszyjnik, bransoletka ze szmaragdami. Ale to przecież prezenty, dostałam je na urodziny, z okazji rocznicy ślubu… Mam się ich pozbyć? Nie potrafię.
– Nie myśl o najgorszym, Asieńko, musimy jeszcze dożyć do następnego lata. W rządzie nie siedzą głupcy, nie mogą tego nie rozumieć.
– Nawet jeśli nie głupcy, to na pewno dranie! – rzuciła w uniesieniu.
Czistiakow po raz kolejny poczuł ukłucie winy. Pieniędzy odłożonych na remont i kupno nowych mebli wystarczyłoby akurat na zapłatę tego cholernego podatku, wtedy Aśka nie martwiłaby się i nie zadręczała czarnymi myślami. Boże, mieszkała w tej rozpadającej się kawalerce ponad dziesięć lat, pomieszkałaby jeszcze ze dwa. Kto jednak mógł wiedzieć?
Zarówno przed ślubem, jak i po nim, nie mieszkali stale razem. Instytut, w którym pracował Czistiakow, znajdował się pod Moskwą, tam też mieszkali jego rodzice, więc Aleksiej zostawał w Moskwie tylko wtedy, gdy nie musiał chodzić do pracy. Zdarzały się, oczywiście, wyjątki, gdy przez dwa, trzy tygodnie mieszkał z Nastią, codziennie jeżdżąc tam i z powrotem do Żukowskiego, ale były to tylko pojedyncze przypadki. Teraz jednak czuł się w obowiązku towarzyszyć żonie tam, gdzie mieszkanie było praktycznie niemożliwe, inaczej wyglądałoby to tak, jakby wpakował ją w remont, a gdy pojawiły się kłopoty, uciekł do ciepłego, przytulnego mieszkanka rodziców. Na propozycję przeniesienia się na jakiś czas do rodziców Czistiakowa, Nastia odpowiedziała natychmiastową, ale z góry przewidzianą odmową: „jakiś czas” potrwa nie wiadomo jak długo, a jeździć musiałaby daleko, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że przeważnie późno wraca z pracy.
Teraz musieli chodzić po domu, wysoko podnosząc nogi, żeby nie wpaść na rolki tapet, worki z cementem, puszki farby, opakowania szpachlówki i kartony z płytkami. Ze wszystkich ścian zerwano tapety i skuto kafelki, więc widok nie był budujący. Jedynym miejscem, w którym nie ogarniała ich natychmiastowa zgroza, była kuchnia, udało się bowiem ją wykończyć i zabudować meblami na wymiar. Tam też spędzali cały czas, tylko na noc przenosili się do pokoju i za każdym razem było to jak przejście Suworowa przez Alpy. Szczupła Nastia dosyć zręcznie przeciskała się pomiędzy stosami materiałów budowlanych, masywniejszy Czistiakow ledwie pokonywał owe Alpy, nierzadko z okropnym łoskotem przewracając napotkane stosy. Najgorsze było to, że dwunastego sierpnia, gdy jak to mówią, nic nie zapowiadało katastrofy, a prezydent pewnym tonem oznajmiał, że trzyma rękę na pulsie i nie dopuści do zapaści… no więc w połowie sierpnia Czistiakow