Siódma ofiara. Aleksandra Marinina
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Siódma ofiara - Aleksandra Marinina страница 7
– Ocucimy. Sierioża, poznaj starszą śledczą Tatianę Grigorjewnę Obrazcową.
Tatiana słuchała ich rozmowy, nie wstając z fotela. Nie dlatego, że była nieuprzejma czy wyniosła. Naprawdę chciała wstać. Ale nie dała rady. Nogi jej nie słuchały, w głowie się kręciło. Tak, nie ma żadnej wątpliwości, musi odejść, póki nie jest za późno. Nie nadaje się już do tej pracy…
– Taniu, to Siergiej Zarubin. Dobry wywiadowca, jeżeli interesuje cię moje zdanie.
Tatiana niemal nadludzkim wysiłkiem poderwała się z fotela, usiłując się nie zatoczyć wskutek silnego zawrotu głowy, i wyciągnęła rękę do Zarubina.
– Bardzo mi miło. No to zaczynajmy. Niech pan przyprowadzi tego łobuza.
Cokolwiek postanowi, zawsze należy doprowadzać do końca wszystkie sprawy. Sama kazała przywieźć tutaj chłopaka. Nie może stracić twarzy. W końcu jest jeszcze śledczą. Na razie…
[1] Nieformalny skrót patronimiku „Pawłowna” (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
Rozdział 2
KAMIEŃSKA
– A więc próba zostania gwiazdą telewizji zakończyła się fiaskiem – skonstatował posępnie Czistiakow, otwierając jej drzwi. – Dowiedzieliście się, co to za gierki?
– I tak, i nie. – Nastia westchnęła. – Jak dasz mi jeść, to ci powiem.
Ale zaczęła opowiadać, nie czekając na kolację. Potrzebowała trzeźwego spojrzenia na sytuację, niezmąconego nagłym strachem oraz późniejszym gniewem i nienawiścią do smarkacza, który zapragnął zarobić sto dolarów w ciągu trzech minut.
Smarkacz, który się nazywał tak jak bohater opowiadania Czechowa – Wania Żukow, opowiedział mało wiarygodną historyjkę, ale żadne inne prawdopodobne wyjaśnienia nie przychodziły do głowy. Chłopak spacerował Nowym Arbatem, a mówiąc bez ogródek, szwendał się bez celu, zabijając czas. Sobota, w szkole nie ma zajęć, a lekcje można odrobić jutro. O dziwo, Wania Żukow był pilnym uczniem i nie miał kłopotów w nauce, tak w każdym razie twierdzili jego rodzice. No więc przeszedł się trochę, zjadł loda, później uraczył się butelką piwa i skonsumował hamburgera na świeżym powietrzu w chłodnym październikowym słońcu, a tu raptem podchodzi do niego jakaś kobieta w nieokreślonym wieku i o niekreślonym wyglądzie. I proponuje sto baksów za nic. Widzisz o-o-o tamten tłum? To telewizja. Trzeba wziąć ten kawałek kartonu, przecisnąć się w pobliże kamer i unieść go nad głową, żeby wszyscy widzowie przed telewizorami go zobaczyli. I po robocie.
Wyobrażacie sobie, co dla piętnastoletniego chłopaka znaczy sto dolarów? Według obecnego kursu to miesięczne wynagrodzenie Nastii. Półtora tysiąca, jeśli liczyć w rublach. Ona, podpułkownik milicji z wyższym wykształceniem i szesnastoletnim stażem, starszy oficer, dostaje tyle za miesiąc pracy, która, nawiasem mówiąc, łączy się z dużym ryzykiem. A tutaj pięć minut i żadnego ryzyka. To oczywiste, że Wania się zgodził. Każdy chłopak w Moskwie, a nawet w całej Rosji, zrobiłby to samo na jego miejscu. Na plakacie jest groźny napis? Ale to przecież tylko słowa, nie chodzi o podłożenie ładunku wybuchowego na dworcu. Ludzie mówią i piszą różne rzeczy. A sto dolarów – oto one, w palcach kobiety, szeleszczą na wietrze, można ich dotknąć, można je wziąć i włożyć do swojej kieszeni.
– Dlaczego powiedziałaś, że kobieta była w nieokreślonym wieku i o nieokreślonym wyglądzie? – zapytał czujnie Aleksiej.
– Bo nasz Wania jest jeszcze za młody, żeby trafnie określić wiek kobiety. Wnioskując z tego, jak opisał jej ubranie, jego zleceniodawczyni nie należy do osób zamożnych, jest brudna i obszarpana. Z uzębieniem też niewesoło, są duże braki. A skoro tak, to najprawdopodobniej jest pijaczką albo bezdomną nędzarką. Taka kobieta nawet w wieku dwudziestu ośmiu lat może wyglądać na pięćdziesiąt – wyjaśniła Nastia.
– Skąd więc miała sto dolarów? – zdumiał się Losza.
– Ano miała. Albo Wańka, skończony drań, wszystko wymyślił, albo to nie jej pieniądze, ona jest tylko ogniwem pośrednim.Za plakatem stoi ktoś trzeci. I to właśnie najbardziej mnie niepokoi. Lepiej, gdyby się okazało, że Żukow kłamie. Wyobraź sobie, Losza, że on naprawdę miał w kieszeni sto dolarów. Skąd je wziął? Rodzice zapewniają, że syn nigdy nie miał takich pieniędzy. Dawali mu, oczywiście, kieszonkowe, ale nie tyle. Skoro nie było żadnej kobiety, to trzeba się dowiedzieć, skąd chłopak ma pieniądze. Zdaje się, że jestem pozbawiona kręgosłupa moralnego, Losza, ale niech się okaże, że on je ukradł albo wygrał na loterii, albo dostał za jakąś szemraną przysługę. Wtedy zyskam pewność, że nie było żadnej kobiety, i zasnę spokojnie. Bo jeśli kobieta była i dała Wańce sto dolarów, to znaczy, że tamten trzeci to ktoś poważny. Sto baksów dla chłopaka, jeszcze ileś tam dla kobiety za pośrednictwo, po co to wszystko? Żeby nastraszyć dwie pracujące w milicji kobiety. Zwyczajnie nastraszyć. Zażartować, by tak rzec. W żadnym wypadku niewarta skórka wyprawki. A wnioski, które z tego płyną, w ogóle mnie nie bawią.
– Dobrze, przeanalizujmy je. – Aleksiej ochoczo kiwnął głową. – Po pierwsze: ten żartowniś to zwariowany milioner. Lubi stroić żarty, ale jego czarny humor nie pociąga za sobą groźnych skutków. Facet ma kupę forsy i się z nią nie liczy. Taki wniosek jest ci na rękę?
– Owszem – przyznała Nastia. – Mogę dokładkę?
– Pewnie.
Nastia nałożyła sobie kolejną porcję kalafiora. Przez chwilę się zawahała, wpatrując się w samotny kotlet na patelni, później starannie odkroiła widelcem połowę i natychmiast wsunęła sobie do ust.
– Jestem lojalna – wyjaśniła, siadając na swoim miejscu. – I uczciwa, bo przecież mogłam zjeść cały kotlet za twoimi plecami.
Czistiakow uśmiechnął się, wyciągnął ręką w stronę kuchenki, zdjął patelnię i nałożył żonie na talerz resztę kotleta.
– Jedz, moja ty uczciwa żono, w lodówce jest pełna miska farszu, mogę jeszcze usmażyć. Drugi wniosek nie budzi żadnych wątpliwości. Skórka jest najwyraźniej warta o wiele więcej, niż ty i Tatiana przypuszczacie. Masz trzeci wniosek?
– Nie. Drugi wniosek rodzi pytania: która z nas, Tania czy ja, jest ową skórką?
– A jakbyś wolała?
Nastia westchnęła. Jakby wolała? Wolałaby, żeby wszystko okazało się żartem szalonego idioty milionera. Ale jeśli tak nie jest… Kogo on tak naprawdę chciał przestraszyć?
W milczeniu zmyła naczynia, przysunęła krzesło do okna i usiadła, opierając się łokciami o parapet. Zrobiło się całkiem ciemno. Na ulicy panuje głucha noc i nic nie przypomina, że to sobotni wieczór, nawet samochodów jest dziwnie mało. Można odnieść wrażenie, że Moskwa zamarła, wstrzymała oddech i czeka na coś ze strachem. Nic w tym zresztą szczególnego, w obecnej sytuacji nie wiadomo, co się wydarzy nie tylko jutro, ale też za godzinę. Włączając telewizor, nikt dzisiaj nie może być pewien, że nie usłyszy jakiejś strasznej wiadomości, na przykład o zakazie obrotu dewizami albo o podniesienia kursu dolara