Siódma ofiara. Aleksandra Marinina
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Siódma ofiara - Aleksandra Marinina страница 9
Włożyłam nowe rzeczy i na samym dnie jednej z toreb zauważyłam jakieś zawiniątko. W środku była peruka. Najprawdziwsza. Najpierw wybuchnęłam śmiechem, a później doszłam do wniosku, że oszołom pewnie zauważył, w jakim stanie są moje włosy. Ma rację, do takich ciuchów potrzebna jest ładna fryzura, a moje kosmyki do niczego się już nie nadają. Tak, szkoda, że nie mam lustra! Teraz by się przydało! Wyjęłam puderniczkę, przypudrowałam sobie twarz, próbując jednocześnie dojrzeć coś w małym lusterku umieszczonym od wewnątrz. Dużo, ma się rozumieć, nie zobaczyłam, ale przynajmniej udało mi się pomalować. Na rzęsy nałożyłam grubą warstwę tuszu.
Ogarnął mnie niejasny niepokój, jakbym była kimś innym, nie sobą. Jakby moja dusza przeniosła się do innego ciała. Skóra obca, ubranie nieznane, na głowie peruka. Łyknęłam szklankę wódki, w szafie stała butelka, i poszłam z powrotem tam, gdzie oszołom wyznaczył mi spotkanie. Po drodze stawałam przed wszystkimi oknami sklepowymi, chciałam się przejrzeć. Szczegółów nie udało mi się, oczywiście, wypatrzeć, ale ogólny widok napełnił mnie radością. Ciało jakby przypomniało sobie dawny sposób poruszania się. Szczerze mówiąc, w oknie sklepowym odbijał się ktoś inny. To nie byłam ja. A może ja? Niech diabli porwą tych oszołomów, potrafią nieźle namieszać w głowie.
Idę w stronę zaułków Nikołopieskowskich i myślę ze strachem: a może facet mnie oszukał, może się ulotnił i nie wróci? W tej samej chwili zapragnęłam znaleźć się w porządnej restauracji i poczuć się jak inne kobiety: żeby kawaler zaprowadził mnie do stolika i podsunął krzesło, żeby wokół snuli się kelnerzy i grała muzyka, żeby goście byli wystrojeni i nie przypominali Wieńki Britego ani Tamarki. A może oszołom dostrzegł we mnie dawną piękność? W końcu nie jestem stara, mam dopiero czterdzieści dwa lata. Zdarzają się przecież przypadki, kiedy nieszczęsne, pechowe kobiety, podobne do mnie, spotykają normalnych, bogatych facetów. Los daje szansę każdemu, ale nie każdy potrafi ją dostrzec i wykorzystać. Kiedyś uznałam, że moja szansa to naczelnik kolei, ale może wcale tak nie było? Może moja szansa to ten oszołom z kieszeniami pełnymi dolarów? To znaczy, że los słusznie rozdzielił mnie z naczelnikiem, wprawdzie za cenę zwolnienia z pracy, wstydu i łez, ale rozdzielił, przeznaczył dla oszołoma. Bo przecież gdybym dopięła swego i wyszła za tamtego wieprza, dzisiaj nie spotkałabym oszołoma. A więc to tak!
Zbliżam się do wyznaczonego miejsca i widzę mojego oszołoma. Stoi, kochaniutki, o czymś rozmyśla, nie rozgląda się na boki. Zobaczył mnie i mówi:
– Brawo, Michałna, wyglądasz świetnie. Jedziemy.
Odwrócił się i ruszył przed siebie. W pierwszej chwili się zmieszałam, ale pobiegłam za nim. Facet idzie, nie odwraca się, jakby o mnie zapomniał. Idzie tak szybko, że ledwo za nim nadążam. A niech to, okazuje się, że jest samochodem! Ależ mam dzisiaj farta! Pojadę sobie gablotą do restauracji. Jak normalna kobieta.
No i jedziemy. On za kierownicą, ja obok. Milczy przez całą drogę. Już zaczęłam się niepokoić. Miasto się skończyło, minęliśmy obwodnicę Kolcewaja, a on pędzi gdzieś dalej. Nie szkodzi, myślę, za miastem też są restauracje, nawet szykowniejsze niż w Moskwie. Co prawda, Wieńka mówił, że w takich lokalach przeważnie zabawia się mafia i że to nie miejsce dla zwyczajnych śmiertelników, bo zdarzają się tam też strzelaniny i dochodzi do różnych porachunków. Z tego wniosek, że mój oszołom to mafioso? Koń by się uśmiał. Zresztą co za różnica, byleby się okazał dobrym człowiekiem.
Oszołom zatrzymał się wcale nie koło restauracji. Jakieś domki letniskowe, wokół ciemno, choć oko wykol. Nie ma latarni. No pięknie, myślę, wpadłaś jak śliwka w kompot, Nadieżdo Michałna. Teraz facet zaprowadzi cię gdzieś i… Od razu uśmiechnęłam się w duchu. Czego mam się bać? Nie jestem przecież niewinną panienką, która nigdy nie widziała gołego faceta. Wielkie mi rzeczy, czego tu się bać?
Oszołom zamknął samochód i w milczeniu zaprowadził mnie do domu. Otworzył kluczem drzwi, zapalił światło. Wnętrze niczego sobie. Bywałam w takich, gdy tańczyłam w balecie. Panowała wtedy moda, żeby przywozić grupę baletnic do domków letniskowych. Tam właśnie radzieccy i komsomolsko-partyjni bonzowie odprężali się i rozładowywali stres po wytężonej pracy związanej z kierowaniem naszym krajem i wielkim radzieckim narodem. Nie była to sama wierchuszka, rzecz jasna, raczej łajdacy średniego kalibru. Tamte domki nie równają się z dzisiejszymi. To nie drewniana chatka na sześciu arach, ale solidny, piętrowy dom z olbrzymią werandą i sześcioma albo siedmioma pokojami, położony na co najmniej hektarowej działce. Kiedyś w telewizji szedł film zatytułowany Spaleni słońcem, akcja działa się po rewolucji na letnisku pewnego czerwonego dowódcy. No więc tamten filmowy dom jest kubek w kubek taki jak ten tutaj. Właśnie do takich domów wożono nas po przedstawieniach, dzisiaj znowu się w nim znalazłam. Może to naprawdę ręka losu?
Oszołom zrzucił kurtkę i powiedział:
– Rozgość się, Michałna, zaraz nakryję do stołu i zjemy kolację.
Chyba miałam przestraszoną minę, bo popatrzył na mnie uważnie i odchrząknął, ale nic nie powiedział. No cóż, a więc domek letniskowy… Nie restauracja. Szkoda. A już się rozmarzyłam…
I znowu przez głowę przeleciała mi niespokojna myśl, aż się wzdrygnęłam, jakby poraził mnie prąd. Skoro nie jemy kolacji w restauracji, ale na letnisku, po co ta maskarada? Po co, pytam się, te wszystkie ciuchy, pucowanie się i staranna fryzura? No dobrze, mycie jeszcze rozumiem, oszołom wspominał przecież, że może go zemdlić w mojej obecności. Ale po co strojenie się? Gdy ludzie siedzą przy stole, zapach wpływa oczywiście na apetyt, wygląd zewnętrzny nie ma jednak nic do rzeczy. Po chwili ochłonęłam, bo przypomniałam sobie, z kim mam do czynienia. Z oszołomem. Facet kieruje się swoją prawdą, a ja wciąż próbuję mierzyć