Siódma ofiara. Aleksandra Marinina
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Siódma ofiara - Aleksandra Marinina страница 11
– Urodziłabym – odpowiadam. – A czemu? Ktoś mi to proponuje? Ty?
– Zaczekaj, nie o tym mowa. Mówisz, że byś urodziła. A po co?
Osłupiałam. Sam przecież mówi, a potem proponuje. Chyba naprawdę brak mu piątej klepki!
– Jak to po co? A po co kobiety rodzą dzieci?
– Nie mówimy ogólnie, ale o tobie. Kłamiesz, że masz trzydzieści osiem lat. Jesteś starsza, załóżmy jednak, że możesz jeszcze urodzić dziecko. Po ci ono w twoim wieku? Co niby z nim zrobisz, prowadząc swój tryb życia?
Co z nim zrobię? A na jaką cholerę mi teraz dziecko? Ale gdybym miała męża i to on zapragnąłby dziecka, zrobiłabym, co tylko się da, żeby go do siebie przywiązać. Gdyby się do tego palił, poszłabym mu na rękę. Pięć lat temu lekarze mogli sobie gadać, od tamtego czasu medycyna poszła do przodu, a oszołom ma kupę pieniędzy, może mnie wysłać za granicę na leczenie. Ale tego nie mogę powiedzieć. Muszę mu wcisnąć jakiś kit.
– Będę je wychowywać – bąknęłam. – Zajmować się nim i je kochać.
Niech to licho, wszystkie słowa, jak na złość, wyleciały mi z głowy. Tamarka ma przecież córeczkę, mówiła coś o niej, coś na temat sensu życia albo innych bzdur… Nie potrafię sobie przypomnieć. Aha, coś o starości. Wszyscy o niej mówią.
– Żeby na stare lata był przy mnie ktoś bliski i podał mi szklankę wody, gdy zrobię się stara i niedołężna – wypaliłam, chwaląc się w myślach za spójne i długie zdanie. Cokolwiek by mówić, nie jestem zapijaczoną babą, umysł mam jeszcze sprawny, że ho, ho! I pamięć mnie nie zawodzi.
– Przeholowałaś, Michałna. – Oszołom się roześmiał. – Naprawdę wierzysz, że dożyjesz starości? Prowadząc takie życie? W każdej chwili możesz kopnąć w kalendarz, przecież na okrągło pijesz i prawie nic nie jesz. Albo umrzesz sama, albo wykończą cię twoi kompani od butelki. Nie boisz się?
W tym momencie zmarkotniałam na dobre. Rozmowa potoczyła się w niewłaściwą stronę. Oszołom raczej nie przypomina faceta, który chce mnie wyciągnąć z bagna i podaje mi rękę ze ściśniętą w niej szansą. A skoro tak…
– Odczep się od moich kompanów! Nie ty będziesz mnie oceniał!
No i znowu się rozkręciłam. Gadam, ale nie zapominam sobie nalewać i wychylać kolejnych kieliszków. Oszołom niby słucha uważnie, nie spuszcza ze mnie wzroku, ale na ustach igra mu jakiś dziwny uśmieszek, aż mróz mi przebiega po kościach. A później, gdy alkohol zrobił swoje i się wstawiłam, nagle przestało mi zależeć na tym, co on o mnie myśli. Złość minęła, zrobiło mi się lekko i wesoło na duszy. No cóż, facet nie zamierza się ze mną ożenić, nie po to mnie tutaj przywiózł. Chyba miał ochotę pogadać z kimś takim jak ja, posłuchać mojej filozofii życiowej. Może to jakiś pisarz albo dziennikarz. Niewykluczone, że bardzo znany. Teraz sobie pogawędzimy, a później powstanie film o złamanym życiu nieszczęsnej, pechowej, podobnej do mnie baby. Może gdzieś na końcu pojawią się słowa: „Szczególne podziękowania kieruję do Nadieżdy Michajłowny Starostienko”. Ale utrę nosa Tamarce! Wciąż przechwala się swoimi starymi, że niby ja, Wieńka i Kałosza jesteśmy porzuceni i zapomniani, nikomu niepotrzebni, a ona ma krewnych, którzy wychowują jej córeczkę i z okazji każdych świąt przysyłają pieniądze, czyli że nie zapominają o niej i ją szanują.
– Słuchaj no, Michałna – przerwał mi nagle oszołom. – A jakbyś chciała umrzeć?
– Też coś! – burknęłam. – Na razie mi to nie w głowie.
– W porządku. Załóżmy, że pożyjesz jeszcze ze sto lat. Ale potem jakbyś chciała, żeby to wyglądało?
Zamyśliłam się. Jakbym chciała umrzeć? Licho wie! Nigdy się nie zastanawiałam. Najlepiej byłoby zasnąć wieczorem i więcej się nie obudzić. Albo paść raptem bez życia, żeby tylko nie było przedtem żadnych chorób ani ataków. Żyć sobie beztrosko i radośnie, gawędzić z przyjaciółmi, odwiedzać ich, pić i jeść do woli, a później ciach i po problemie. Żadnych cierpień. Mniej więcej tak wytłumaczyłam oszołomowi.
– Na to raczej nie możesz liczyć – oznajmił, nie wiedzieć czemu wesoło. – Twój tryb życia nie zagwarantuje ci zdrowej i szczęśliwej starości. Wiesz, jak najprawdopodobniej będzie? Łykniesz jakiś denaturat, zsiniejesz, zaczniesz się dusić, twoi kompani się przestraszą, porzucą cię i uciekną. A ty będziesz poniewierać się gdzieś na skwerze albo na klatce schodowej, w swoich łachmanach, cuchnąca i brudna, z pijacką gębą, i wszyscy przechodnie, którzy cię zobaczą, będą odsuwać się od ciebie ze wstrętem, jak od zadżumionej. Nawet nie wezwą pogotowia. A jeśli nawet wezwą, to lekarze tylko na ciebie zerkną, odwrócą się na pięcie i odjadą. Nie będą się wysilać, w szpitalach i tak brakuje miejsc i lekarstw, zwłaszcza w państwowych. Więc będziesz leżeć na ziemi jak stara, niepotrzebna szmata, póki nie wyzioniesz ducha. Wtedy zabiorą cię do kostnicy. Przez pewien czas potrzymają w chłodni, a potem pojawi się pytanie, co z tobą zrobić. Krewnych nie masz, przyjaciół też nie, kto cię pochowa i za to zapłaci? Wieńki i Tamarki nie stać przecież na trumnę i pogrzeb, sami liczą każdą kopiejkę i zbierają butelki po śmietnikach. A więc co? Wygląda na to, że zostaniesz wysłana do prosektorium, żeby studenci poćwiczyli na tobie przeprowadzanie sekcji zwłok i zbadali organy wewnętrzne. Nazwą cię, na przykład, Duśka i będą pytali: „Kto ostatni w kolejce do Duśki? Muszę się nauczyć budowy czaszki”. Cieszy cię ta perspektywa?
Rany boskie, co on plecie? Mam się poniewierać na klatce schodowej, później w kostnicy, a na końcu – w prosektorium? Z jakiej racji? Kto tak powiedział? Aż mi mowę odebrało. A on patrzy na mnie i się śmieje.
– Nie wiesz, co odpowiedzieć, Michałna? Słusznie. To dlatego, że nigdy nie myślałaś o swojej śmierci. Masz przecież kurzy móżdżek, nie wypatrujesz na horyzoncie niczego poza szklanką taniego wina. A śmierć jest zawsze dalej niż ona. Gdybyś choć raz zastanowiła się nad swoją śmiercią, tobyś zrozumiała, że wszystko potoczy się właśnie tak, jak ci powiedziałem. Jeszcze masz szansę to zmienić, jeśli ten obrazek ci się nie podoba. A może podoba?
I patrzy na mnie chytrze. A to oszołom, prawdziwy oszołom, jak babcię kocham. Komu może się podobać coś takiego? Tak właśnie mu odpowiedziałam:
– To się nie może spodobać żadnemu normalnemu człowiekowi. Ale mnie nie dotyczy, ze mną tak nie będzie. Owszem, popijam sobie, ale jestem uczciwą emerytką, a nie nałogową alkoholiczką.
– A więc nie spodobało ci się – stwierdził w zadumie. – No cóż, najwyższa pora, Michałna, żebyś przemyślała to, co ci powiedziałem. Masz jeszcze nad wszystkim kontrolę, możesz coś zmienić i sprawić, że nie umrzesz w taki sposób. Chcesz zmienić?
– Chcę. – Kiwnęłam głową posłusznie.
Nareszcie! Musiałam znieść kupę szyderstw, żeby w końcu przystąpił do rzeczy! Zaraz mi zaproponuje, żebym zmieniła swoje życie; powie, że chce pomóc i wyciągnąć mnie z katastrofalnej sytuacji, w której się znalazłam. A ja co? Z miłą chęcią, zawsze wiedziałam,