Siódma ofiara. Aleksandra Marinina

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Siódma ofiara - Aleksandra Marinina страница 15

Siódma ofiara - Aleksandra Marinina

Скачать книгу

Nikt jednak dotąd nie wymyślił, jak się uchronić przed kulą. Ani przed wybuchem. Szybkość biegania, celność ciosu i wysokość skoku nie odgrywają tu większej roli. Griszeńka? O tym aż strach pomyśleć. Podobno jeśli człowiek często myśli o jakimś nieszczęściu i się go obawia, ono na pewno nadejdzie, bo zła myśl potrafi się zmaterializować. Tatiana nie wiedziała, czy to prawda, ale gdy chodzi o jedyne dziecko, można uwierzyć we wszystko.

      Pogrążona w zadumie, nie zwracała uwagi na pogodę. Świeciło zimne październikowe słońce, niebo było jasne i bladoniebieskie, ale ona czuła się tak, jakby rozpętała się ulewa. Co rusz ogarniał ją paniczny lęk, który pojawiał się zawsze podczas deszczu. A jeszcze wczoraj rano było tak dobrze! Praca na stanowisku śledczej ma, oczywiście, swoje minusy, niesie ze sobą wiele kłopotów i problemów, ale to nic w porównaniu z pogróżkami. Zwłaszcza gdy są jawne i niedwuznaczne. I nie wiadomo, skąd przyjdzie nieszczęście.

      – Tanieczko! – Rozległ się tuż obok znajomy głos.

      Ocknęła się i zobaczyła Andrieja Timofiejewicza, swojego sąsiada. Postawny, schludny, w długim zielonoszarym płaszczu z miękkiej skóry, w ogóle nie przypominał nieokrzesanego prostaka, jakim się zwykle wydawał. Poprzedniego wieczoru wstąpił do nich, żeby wyrazić swoje współczucie i zapytać, jak się wszystko skończyło. Mówił, że oglądał program („Jak mógłbym go przegapić? Przecież nie jest pani dla mnie obcą osobą, zdążyłem też poznać pani przyjaciółkę”).

      – Już od jakiegoś czasu idę koło pani – oznajmił radośnie. – Tak się pani zamyśliła, że niczego nie zauważa.

      Tatiana uśmiechnęła się zmieszana.

      – Przepraszam.

      – Ależ nic się nie stało. – Andriej Timofiejewicz zamachał rękami. – Doskonale wiem, że spotkała panią wielka przykrość. A przy okazji, są jakieś nowiny? Coś się wyjaśniło?

      – Niestety, prawie nic.

      – Dlaczego „prawie”? A więc coś jednak wiadomo?

      – Niewiele. Okazało się, że pewna alkoholiczka, która mieszka na Arbacie, wczoraj nagle się wzbogaciła, po czym zniknęła bez śladu. Może to ona dała chłopcu plakat i pieniądze. Ale niewykluczone, że był to ktoś inny. Na razie milicja jej szuka. Jak znajdzie, wtedy się dowiemy.

      Przez pewien czas sąsiad szedł w milczeniu. Gdy do domu pozostało ze dwadzieścia metrów, znowu się odezwał.

      – Rozumiem pani niepokój, Tanieczko, zresztą sama pani wczoraj mówiła, że pogróżka jest skierowana nie wiadomo do kogo. Może do pani, może do Anastazji, a może nie do pani osobiście, ale do pani bliskich. Jestem na emeryturze, mam sporo wolnego czasu. Jeżeli pani chce, będę miał oko na Irinę. Spędzacie z Władisławem Nikołajewiczem całe dnie w pracy, a ona jest sama z dzieckiem. Chyba pani przyzna, że to dwie potencjalne ofiary, w dodatku całkiem bezbronne.

      – Andrieju Timofiejewiczu! – Tatiana usiłowała mu przerwać, tak okropna wydała jej się myśl, że tajemniczy nieznajomy wybrał Irę i Griszeńkę na swoje ofiary. Ogarnęło ją przerażenie, gdy usłyszała słowa, które od siebie odsuwała.

      – Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – odparł sąsiad bardzo poważnie. – Rozumiem, że dyskutowanie o tym nie jest dla pani miłe, ale nie da się tego uniknąć. Przejdźmy do sprawy. Gotów jestem towarzyszyć Irinie za każdym razem, gdy będzie wychodziła z domu, na przykład na zakupy albo na spacer z pani synkiem. Może też pani ją poinstruować, żeby nikomu nie otwierała drzwi, zanim do mnie nie zadzwoni. Wyjdę na korytarz i zobaczę, kto przyszedł.

      – Nie boi się pan, że zostanie ofiarą zamiast Iry? – Tatiana uśmiechnęła się krzywo.

      – Nie. Proszę pamiętać, że mam dużego psa.

      – Nie przypomina pan Jamesa Bonda. I – proszę wybaczyć, że to mówię, Andrieju Timofiejewiczu – ma pan już swoje lata. Napastnik poradzi sobie z panem tak samo łatwo jak z moją Iroczką. A pański wspaniały dog Agat nie jest wyszkolony. Może, oczywiście, przestraszyć kogoś swoim wyglądem i szczekaniem, ale nikogo nie obroni.

      Weszli razem na klatkę schodową i stanęli, czekając, aż winda zjedzie na dół. Sąsiad umilkł i odezwał się dopiero wtedy, gdy z niej wysiedli na swoim piętrze.

      – Chcę pani powiedzieć dwie rzeczy, Tatiano Grigorjewna. – Nagle przybrał oficjalny ton, jego głos stał się chłodny i surowy. – Po pierwsze: jeżeli przestępca jest młody i silny, prawdopodobnie bez trudu sobie ze mną poradzi. Ale dlaczego pani sądzi, że jest młody i silny? Czy starsi ludzie, pani zdaniem, nadają się tylko do tego, żeby siedzieć przy piecu i niańczyć wnuki, a popełnianie przestępstw przypada w udziale wyłącznie młodym? I po drugie: nie docenia mnie pani. A teraz proszę pozwolić, że się pożegnam.

      Zaskoczona Tatiana zastygła nieruchomo, tymczasem Andriej Timofiejewicz przekręcił klucz w zamku i zniknął w ciemnym przedpokoju. Nie wiedzieć czemu, spodziewała się, że sąsiad trzaśnie drzwiami. One jednak zamknęły się niemal bezszelestnie.

      Koło dziewiątej wieczorem znowu zadzwoniła Nastia.

      – Zarubin ustalił, jakie rzeczy nabyła nasza madame. Nawiasem mówiąc, nazywa się Starostienko. Całą garderobę od a do zet, zaczynając od majtek i biustonosza, a kończąc na peruce, płaszczu i pantoflach. Na paragonach widnieje nazwa sklepu, więc Sierioża postawił na nogi wszystkie ekspedientki. W mieszkaniu poniewierały się metki od ubrań, na ich podstawie ekspedientki sporządziły pełen wykaz: co, z jakiego materiału, w jakim kolorze i rozmiarze, czyjej produkcji. Problem polega tylko na tym, że Starostienko nie kupowała tych rzeczy.

      – Czyli co? Ukradła je?

      – Bój się Boga, Taniu, przecież tam były paragony – obruszyła się Nastia. – Rachunek został uregulowany. Tylko nie przez nią.

      – A przez kogo?

      – W tym sęk. Ekspedientki dobrze pamiętają te zakupy, bo rzadko się zdarza, żeby klienci ubierali się od stóp do głów. Zwłaszcza teraz, gdy wszystko podrożało trzy albo cztery razy. Zakupy zrobiły dwie młode kobiety; wnioskując z wyglądu i akcentu, przyjezdne, pochodzą chyba z południa.

      – Z Kaukazu? – uściśliła Tania.

      – Nie, z Ukrainy albo z południa Rosji. Stawropol, Rostów, Krasnodar – mniej więcej te okolice. Frykatywne „g” i intonacja wznosząca na końcu zdania.

      – Dziwne… – powiedziała Tatiana w zadumie. – Co może łączyć moskiewską alkoholiczkę po czterdziestce z przyjezdnymi dziewczynami? Przecież nie mogła ich poprosić, żeby jej zrobiły zakupy!

      – Nie mogła – przyznała Nastia. – Żaden normalny człowiek, zwłaszcza klepiący biedę, nie da nieznajomym takiej kwoty na piękne oczy. A nuż go oszukają i czmychną z pieniędzmi? Sama prośba jest jednak zrozumiała. Starostienko ogląda się w lustrze i dochodzi do wniosku, że gdy zjawi się w porządnym sklepie, to zostanie wyśmiana. Albo wyrzucona z przymierzalni. I usłyszy, że ma nie dotykać brudnymi łapami drogich rzeczy. Mogła więc naprawdę się krępować, żeby pójść do sklepu. Ale nie wierzę, że dała pieniądze przypadkowym dziewczynom.

      Wniosek był oczywisty. Ktoś je poprosił,

Скачать книгу