Siódma ofiara. Aleksandra Marinina
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Siódma ofiara - Aleksandra Marinina страница 10
Znowu odbiegłam od tematu. Mśli gdzieś uciekły… W oknach wystawowych wiszą też męskie garnitury, dlatego mam jakie takie wyobrażenie. Oszołom jest dobrze ubrany, drogo i gustownie. Podczas gdy rozmyślałam o garderobie, on nakrył do stołu. Ustawił talerze i pucharki, sztućce umieścił na serwetkach, przyniósł jedzenie z kuchni. Wyszło nie gorzej niż w restauracji.
Otworzył butelkę wódki, nalał mi, a sobie kapnął wody mineralnej.
– Pij, Michałna – mówi – na mnie nie zwracaj uwagi. Prowadzę samochód, muszę cię jeszcze odwieźć na Arbat, a potem wrócić do domu. Nie chcę ryzykować, gliniarze z drogówki dzisiaj całkiem zbezczelnieli, dolar idzie w górę, a ich pensje stoją w miejscu, więc odbijają sobie straty na posterunku, i to w trójnasób. Rozumiesz?
Wychyliłam szklaneczkę, przekąsiłam trochę. I nagle pomyślałam, że nawet nie wiem, jak on ma na imię. Facet zwraca się do mnie, używając patronimiku, a ja jak mam do niego mówić? Obywatelu Oszołomie? Czy może: towarzyszu? A niech go licho porwie, mogę się zwracać w sposób nieokreślony.
Pokrzepiłam się jeszcze wódką i poweselałam. Znudziła mi się zabawa w milczenie. A zresztą co to za przyjęcie, na którym goście jedzą i piją, ale nie rozmawiają? To niedozwolone.
– Słuchaj – mówię – po co mnie tutaj przywiozłeś?
Oszołom zerknął na mnie badawczo i się uśmiechnął.
– A jak sądzisz?
Tego nie lubię. A nawet nie znoszę. Rozmowa to rozmowa, jeden pyta, drugi odpowiada albo snuje jakąś historię. W naszym teatrze pracował asystent reżysera, który też tak robił: jak go ktoś o coś zapytał, mówił: „A jak pani sądzi? Przecież powinna pani mieć własne zdanie”. Zamęczył nas tym gadaniem. Gdy go sobie przypomniałam, od razu się rozzłościłam.
– Nic nie sądzę – mówię, w dodatku niegrzecznie i ostro. – Gdyby było inaczej, tobym cię nie pytała.
A w środku się gotuję, mam ochotę wrzasnąć na niego, i to z całej siły. Zaraz chyba wybuchnę, myślę. No i dobrze.
– Zwróciłeś się do mnie z prośbą. Powiedziałeś, że jesteś samotny i nieszczęśliwy. Mówiłeś tak czy nie?
– Mówiłem – przyznał oszołom spokojnie i znowu się uśmiechnął.
– Zrobiło mi się przykro, że jesteś samotny i nieszczęśliwy. Poszłam ci, można by rzec, na rękę, odłożyłam na bok wszystkie swoje sprawy, przebrałam się w twoje ciuchy, który w ogóle mi się nie podobają i ani trochę do mnie nie pasują. W porządku, zrobiłam, o co prosiłeś, bo jestem dobra i litościwa. Przywiozłeś mnie diabli wiedzą gdzie, trzymasz tutaj, milczysz, nie chcesz rozmawiać. No i gdzie twoja samotność? Skoro się na nią uskarżasz, powinieneś gadać teraz jak najęty, opowiadać mi o swoim życiu, narzekać, szukać współczucia. Potrzebujesz towarzysza. Tak właśnie myślałam, gdy tutaj jechałam. Ale ty milczysz. Więc po jaką cholerę marnuję czas? Czy on jest nieodpłatny? Służbowy? Mogłabym go spędzić sto razy ciekawiej…
Plotę te wszystkie bzdury i sama zaczynam w nie wierzyć. Jeszcze w szkole choreografii uczono nas, że każdy artysta powinien być gawędziarzem i wymyślać takie historie, w które sam uwierzy. Tylko wtedy przekona widza. Z tym akurat nie miałam problemu. Potrafię wymyślić dowolną bajeczkę i już dwie minuty później płaczę jak bóbr i wierzę, że wszystko, o czym opowiadam, naprawdę się wydarzyło. Dzięki tej umiejętności łatwo udawało mi się wyżebrać pieniądze. Nie tylko obcy, ale i znajomi się na to łapali. Właściwie dlaczego nie poszłam na urodziny Tamarki? Z powodu tego oszołoma. Zrobiło mi się go żal. A mogłam siedzieć teraz w sympatycznym towarzystwie, Wieńka Brityj opowiadałby anegdoty, Tamarka śpiewałaby piosenki i prowokowałaby swojego gacha, macałaby go po rozporku, Kałosza opowiadałby różne historie z dawnego życia – kiedyś był kierowcą, woził ważnych naczelników, więc się napatrzył i nasłuchał wielu ciekawych rzeczy. U Tamarki nie ma, oczywiście, takiego jedzenia jak tutaj, ale na co mi ono? Przez całe życie odmawiałam go sobie, dbałam o figurę, a w ostatnich latach, odkąd przeszłam na emeryturę, tym bardziej, za te żałosne ruble nie zabaluję. Tamarka ma za to tyle wódki, że starczy dla wszystkich, krewni zawsze podrzucają jej pieniądze na urodziny. Więc po co tutaj siedzę?
Oszołom jakby czytał w moich myślach, bo rzekł:
– W takim razie po co tutaj siedzisz? Dobrze, zaprosiłem cię na kolację, miałem swoje powody. Ale przecież mogłaś odmówić. Powiedzieć, że masz inne sprawy, że musisz złożyć przyjaciółce życzenia urodzinowe. Ale ty tego nie powiedziałaś. Zgodziłaś się i pojechałaś ze mną. No więc pytam cię, dlaczego się zgodziłaś. Po co przyjechałaś, skoro jesteś taka zajęta?
– Przecież mówię: żal mi się ciebie zrobiło, jestem miłosierna i łatwo się wzruszam. Rozczuliłeś mnie, a teraz zadajesz pytania. Myślisz, że skoro jesteś bogaty, to możesz poniżać innych? Myślisz, że skoro kupiłeś mi nowe rzeczy, możesz mnie teraz traktować jak szmatę? O nie! My, biedacy, też mamy swoją godność!
Znowu mnie poniosło, i to na całego. Krzyczę i wierzę w każde słowo. Oszołom mnie wysłuchał, ani razu nie przerwał. Jadł i słuchał. Chyba nawet nie wpadł w złość. Zaschło mi w gardle, więc musiałam je przepłukać. Gdy wychylałam kieliszek, straciłam cały animusz. Głupia sytuacja. No bo jak dotąd bywało? Jeden wrzeszczy, to znaczy się wypowiada, drudzy przerywają, wtrącają się, czyli kierują rozmowę na inne tory, dzięki czemu dyskusja się toczy. A tutaj? Ja mówię, on milczy. Właściwie wszystko już powiedziałam, nie będę się powtarzać jak papuga. Wypiłam więc następny kieliszek i się zamknęłam. Chwilowo. Siedzimy. Cisza. Gdzieś tyka zegar. Moje myśli znowu odbiegły od głównego tematu, przypomniałam sobie Tamarkę. Bywają pechowe baby, których naprawdę żal. Takie na przykład jak ja. Ale bywają też baby wyjątkowo głupie; przez tę ich głupotę nic im się w życiu nie udaje. Takich nie żal. Weźmy Tamarkę…
Nie zdążyłam jednak wziąć jej na tapet, bo oszołom postanowił otworzyć usta. Bogu niech będą dzięki!
– Chciałabyś mieć rodzinę, Michałna? – zainteresował się.
– Co to za pytanie? Oczywiście, że tak.
– A ile masz lat, kochana?
– Trzydzieści osiem – skłamałam.
– I mogłabyś jeszcze urodzić dziecko?
– Ma się rozumieć! Wiesz, jak łatwo wpadam? Wystarczy położyć koło mnie spodnie, a za miesiąc biegnę na aborcję.
Kłamię jak z nut, a serce wali mi jak młotem. Facet pyta o rodzinę i dziecko. Może to naprawdę moja szansa? Różnie bywa w życiu… Dziecka nie zdołam już, niestety, urodzić, ale po co teraz o tym mówić? Najpierw niech gość się ożeni, wyciągnie mnie z rynsztoka, a później zobaczymy. Może pyta bez powodu, facetom w jego wieku zazwyczaj nie zależy już na dzieciach. Chociaż jeśli jest bezdzietny…
– A