Siódma ofiara. Aleksandra Marinina

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Siódma ofiara - Aleksandra Marinina страница 8

Siódma ofiara - Aleksandra Marinina

Скачать книгу

Nastia Kamieńska, też czeka. Bo na razie nie potrafi odgadnąć, gdzie spotka ją śmierć.

      PIERWSZA OFIARA

      To dopiero oszołom! Kompletny oszołom, a nie facet. No i czego on ode mnie chce? Owszem, ofiarował mi pieniądze, dzięki mu za to. Chociaż lubię sobie dziabnąć, nie jestem jednak nałogową alkoholiczką i nie przepiłam jeszcze rozumu, więc wiem, że nie dał mi zarobić, ale zwyczajnie podarował te pieniądze. A raczej grubą forsę! No bo co to niby za praca? Znaleźć smarkacza i wsunąć mu sto zielonych razem z kawałkiem tektury. Mogłabym to robić tysiąc razy dziennie za samą szklankę wódki, tymczasem on odpalił mi tyle, że mózg staje. Mówię przecież, że to oszołom.

      Ale ten oszołom chyba naprawdę jest niespełna rozumu. Znalazłam smarkacza, skaptowałam go do zadania, wróciłam i mówię, że tak i tak, twoje zlecenie, dobry człowieku, zostało wykonane. A on mnie łaps pod rękę, jak wielką damę, i ciągnie zaułkami w stronę Starego Arbatu. „Musimy pogadać, Michałna – mówi. – Pociesz moje zbolałe, pogrążone w bezbrzeżnym smutku serce. Zjedz ze mną dzisiaj kolację. Wiedz jednak, że jestem przyzwoitym człowiekiem, nie nawykłem wycierać się po klatkach schodowych, bramach czy dworcach, jadam wyłącznie smaczne posiłki w komfortowych warunkach. I dlatego, Michałna, biegnij się umyć. Zaraz, a może jesteś bezdomna?”. Aż mnie zatkało ze złości. Ja bezdomna? Nie jestem kloszardką bez dachu nad głową, mam własne jednopokojowe mieszkanie. A w nim nawet łazienkę z gorącą wodą. Z mydłem, co prawda, nie jest za ciekawie…

      Mężczyzna jakby czytał w moich myślach, uśmiechnął się pod nosem i mówi: „Nie gniewaj się, Michałna, zapytałem bez zastanowienia, język mnie zaświerzbił. Masz tutaj pieniądze, kup sobie normalne mydło i wyszoruj się dokładnie, tak żeby ci skóra błyszczała. Jak się umyjesz, wróć tutaj, ja tymczasem kupię ci ubranie, bo w tych łachach nie możesz usiąść ze mną przy stole. Patrząc na ciebie, niczego nie przełknę i dostanę mdłości”. Już miałam ponownie się obrazić. Czemu on się czepia mojego ubrania? Noszę je już piąty rok i chociaż go w ogóle nie zdejmuję, nic się z nim nie dzieje. Chwilę później doszłam jednak do wniosku, że nie pora na pokazywanie urażonej dumy, bo facet jeszcze się rozmyśli w kwestii kolacji. Niech kupi nowe ubranie, włożę je ten jeden raz, a jutro opchnę i będę miała za co tankować. Ojej, co ja plotę? Teraz mam przecież kupę forsy, przez rok jej nie przepiję, zwłaszcza że nie jestem jakąś tam zwyczajną moczygębą czy nałogową alkoholiczką, piję tylko dla kurażu i poprawy nastroju.

      Może ten i ów uważa mnie za głupią, ja jednak mam głowę na karku. „Kup mi ubranie teraz, dobry człowieku – mówię. – Wezmę je ze sobą, umyję się i od razu się przebiorę. Po co mam wkładać stare szmaty na czyste ciało? Poza tym tutaj nie ma gdzie się przebrać, chyba tylko w płatnym kiblu, ale tam jest brudno”. Mówię do niego i myślę: skoro jesteś oszołomem, nie mogę ci wierzyć. Pobiegnę do domu jak posłuszna owieczka, żeby się umyć, wrócę, a po tobie ani śladu. Po co w takim razie, moi kochani, wysilałam się, marnowałam wodę, uchodziłam sobie nogi, kręcąc się tam i z powrotem? Co to, to nie, wykładaj forsę na nowe ciuchy, skoro cię przypiliło, wezmę je ze sobą. A jeśli się ulotnisz, zostaną mi przynajmniej one. Jak to się mówi, głupi też ma swój rozum. Nie oszukasz mnie, nie wystrychniesz na dudka.

      On też chyba nie jest ciemię bity. I nie wydaje się chciwy. „Dobrze, Michałna – mówi. – Pójdę do sklepu, kupię ci coś porządnego, wrócisz w nowym ubraniu. Tylko nie idź razem ze mną, bo ekspedientki pochowają się ze strachu pod lady. Jakoś sobie poradzę, wybiorę coś na oko”. Znowu chciałam się obrazić, ale machnęłam ręką. Czego się spodziewać po oszołomie?

      Jak powiedział, tak zrobił. Ruszył do sklepu, wrócił po jakichś trzydziestu minutach z dużymi torbami. Gdy na niego czekałam, rozejrzałam się po okolicy, znalazłam parę butelek i schowałam do worka. Przydadzą się. Wieńka Brityj też tam krążył, wypytywał o wieczór, mówił, że Tamarka ma dzisiaj urodziny i funduje. Na wszelki wypadek powiedziałam, że wpadnę. Bo jeszcze, nie daj Boże, pochwalę się kolacją z oszołomem, a ten mnie wystawi do wiatru. Z głodu, rzecz jasna, nie zdechnę, ale lepiej załapać się na poczęstunek u Tamarki. Chociaż co tam może być u niej do jedzenia, sama ledwo wiąże koniec z końcem, wystarcza jej tylko na alkohol, więc pewno postawi najwyżej pół szklanki. Ale i tym nie pogardzę.

      Chwyciłam więc torbę, niemal wydarłam ją z rąk oszołoma i ruszyłam biegiem do domu. Mieszkam na szczęście niedaleko, w zaułku Małyj Własjewskij. Wpadłam do siebie, rozpakowałam zakupy i dalej oglądać ciuchy. Ta-a-ak, muszę wam powiedzieć, że tego akurat się nie spodziewałam. Można by pomyśleć, że facet zamierza mnie zabrać do restauracji dla dewizowców. Oszołom to jednak oszołom. Wyobraźcie sobie, że kupił nawet majtki i biustonosz. Nieźle, co? I rajstopy. Nawet nie obejrzałam wszystkiego jak należy, bo wystarczył mi jeden rzut oka, żeby się domyślić, jaki facet ma… W gazetach często o tym piszą… Jak to się mówi? O, już wiem! Poziom ambicji. Dziwicie się, że czytam gazety? Zbieram je przecież, gdy ktoś wyrzuci, i wyściełam nimi podłogę, kładę na skrzynię albo na stół, żeby postawić szklankę. Łyknie sobie człowiek i patrzy przed siebie, czeka, aż organizm przyjmie dawkę i jakoś zareaguje. A przed nosem ma artykuły prasowe. Więc mimo woli ślepi się w tekst.

      Poszłam więc do łazienki, wzięłam ze sobą mydło i szampon, które też były w torbie. Namydliłam się ku własnej radości. Trzeba przyznać, że człowiek czuje się lepiej, gdy jest czysty. Włosy wyłażą mi garściami, łachmany rozłażą się w rękach. Kiedy myłam ostatnio głowę? Chyba miesiąc temu, a może jeszcze dawniej. Tylko nie myślcie, że jestem fleją. Specjalnie myję głowę rzadko, bo podczas mycia włosy wychodzą jeszcze bardziej. Ale jeśli ich nie ruszać, a nawet nie rozczesywać, jakoś się trzymają.

      Wyszłam z łazienki i zaczęłam wkładać nowe ciuchy. Niby wszystko pasuje, nawet bielizna. Szkoda, że nie mogę się przejrzeć w lustrze. Dlaczego? Bo się rozbiło. Wieńka Brityj stłukł je w ubiegłym roku. Upił się, drań, rzucił do bitki z gachem Tamarki, no i strącili lustro. Na nowe żal mi pieniędzy. Gdy się pojawi niespodziewana kopiejka, lepiej ją przepić… To znaczy, chciałam powiedzieć, kupić coś na rozgrzewkę, zaprosić przyjaciół i posiedzieć w miłym towarzystwie. Tylko sobie nie myślcie, że jestem pospolitą pijaczką. Mogłabym jeszcze popracować, ale po co? Emeryturę naliczono mi zgodnie z przepisami, a to, że nie jestem jeszcze stara, nie ma nic do rzeczy, od osiemnastego roku życia pracowałam w szkodliwych warunkach. Może trochę przesadzam z tymi szkodliwymi warunkami, ale jeśli się zastanowić, praca w zespole teatralnym jest na pewno szkodliwa. Przez całe dnie próby, wieczorami przedstawienia i bez przerwy o pustym żołądku. Primabaleriny mają znacznie lepiej, występują najwyżej raz w tygodniu, a my, tancerki baletowe, musimy harować codziennie. Primabalerin jest dużo, a zespół tylko jeden. Tancerki przechodzą na emeryturę w wieku trzydziestu trzech lat, więc należą mi się jeszcze podziękowania, że do trzydziestego piątego roku życia biegałam po scenie. Emeryturę mam wprawdzie niewielką, ale w pełni zasłużoną: kosztowała mnie mnóstwo potu i krwi. W dodatku zaraz po odejściu z baletu zatrudniłam się na kolei jako dyspozytorka. Byłam śliczna jak malowanie,

Скачать книгу