Cień na piasku. Krzysztof Beśka

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Cień na piasku - Krzysztof Beśka страница 12

Cień na piasku - Krzysztof Beśka

Скачать книгу

młodszy i nieco wyższy od tamtego, z siwiejącymi wąsami, rozłożył bezradnie ręce. – Po prostu podjechali pod bramę, zanim zdążyliśmy przekręcić klucz w stacyjce…

      – Silnik powinien być włączony. Amatorzy!

      Wąsacz pokornie skinął głową

      – Ale po jaką cholerę wsiadł do ich bryki? Znał ich? – drążył kulejący.

      – Nie wiem.

      – Ty wsiadłbyś do samochodu z jakimiś obcymi facetami?

      – To zależy. Autostopem się kiedyś jeździło…

      – Nie pierdol mi o autostopie! – Kulejący zatrzymał się w pół kroku, spojrzał bykiem na rozmówcę. – Mało to policja i media ostrzegają przed zboczeńcami.

      – Przed sobą powinni ostrzegać.

      – Też prawda. – Stary odchrząknął. – Naprawdę nie widzieliście ich wcześniej?

      – Pojawili się znikąd. Potem nas zgubili. Ich kierowca to niezły dżygit.

      – Załatwili was jak dzieci. Wychodzi na to, że nie można was zostawić samych ani na chwilę. Człowiek wyjedzie na tydzień urlopu, wraca i zastaje takie kwiatki.

      – Urlopu? – zdziwił się młodszy z mężczyzn, machinalnie dotykając wąsów.

      – A co? – fuknął starszy, marszcząc srogo brwi. – Nie podoba się?

      Tamten wzruszył ramionami. Jego ręka znów powędrowała ku twarzy, ale tym razem udało mu się zapanować nad odruchem.

      – Myślałem, że ty masz urlop przez cały czas – powiedział, uśmiechając się wąsko.

      – Bardzo śmieszne!

      Przez kilka chwil nic nie mówili. Ciszę pracowicie wypełniało stukanie butów o podłogę, bowiem starszy znów zaczął krążyć od ściany do ściany. Po chwili zatrzymał się przy biurku i pochylił nad rozpostartym na nim dużym planem miasta. W milczeniu wpatrywał się w żółto-białą siatkę ulic.

      – Mówisz – podjął – że namierzyliście go wczoraj na cmentarzu?

      – Zgadza się – potwierdził wąsacz. – Nie wiemy, co robił przez ten czas, ale wiele wskazuje na to, że wpadł w złe towarzystwo. Jacek i Konrad mają go na oku… – przerwał, rozległ się dzwonek komórki. – Słucham? Co jest?

      Kulejący rozprostował się znad biurka i spojrzał wyczekująco na podwładnego. Widział, jak jego twarz tężeje.

      – Rozumiem – powiedział słabym głosem wąsacz. – Melduj mi, jak coś będziesz wiedział. Jesteśmy przez cały czas w firmie. Tak. Czekam.

      Rozłączył się. Spojrzał na szefa, pokręcił głową.

      – No mów, do kurwy nędzy! – huknął kulawy.

      – Stało się coś złego…

* * *

      Widział nad sobą gwiazdy. Nie potrafił ich nazwać, choć zawsze obiecywał sobie, że zajrzy do atlasu nieba. Wielki Wóz, Mały Wóz – tylko tyle. No i jeszcze Pas Oriona, na który składały się trzy gwiazdy w jednym szeregu.

      – Chyba się ocknął – dobiegł go schrypnięty głos.

      – Rzeczywiście – zawtórował mu inny, bardzo podobny.

      Na tle rozgwieżdżonego nieba pokazały się dwa cienie, jeden z góry, drugi z dołu. Leżał na gołej ziemi, bo zaczynał już czuć zimno; ktoś się nad nim pochylał.

      – Słyszy mnie pan? Halo, człowieku! Słyszysz mnie?

      Czyjaś ręka szarpnęła go za ramię. Niezbyt może mocno, ale wystarczyło, by poczuł pulsujący ból. Aż jęknął.

      – Czego go szarpiesz? – fuknął jeden z cieni.

      – Co… co się stało? – wymamrotał wreszcie Nowy.

      – Mieliście wypadek. W wasz samochód uderzyło rozpędzone auto. Przekoziołkowaliście kilkanaście metrów. Tamci uciekli. Byliśmy niedaleko, pierwsi podbiegliśmy…

      Wystarczyło kilka zdań, by Nowy przypomniał sobie o wszystkim, co wydarzyło się w jego życiu w ciągu kilku ostatnich godzin, a nawet dni. Niestety, dalej wspomnienie nie sięgało.

      – A kierowca? – zapytał.

      – Próbowaliśmy go wyciągnąć, ale się zakleszczył – odpowiedział drugi głos. – Pan wyszedł z wraku o własnych siłach.

      Tego akurat nie pamiętam – pomyślał.

      – Ale przeżył. Szybko przyjechało pogotowie. Zapytaliśmy pana, czy chce zostać, ale pan nie chciał. No to poszliśmy. Dopiero parę minut temu stracił pan przytomność.

      – Pamięć mam dziurawą jak ser szwajcarski – zaśmiał się Nowy, by zaraz się skrzywić, bo zabolało go w klatce piersiowej; musiał być nieźle poobijany.

      Wtedy przypomniał sobie, o czym rozmawiali z Arkiem. O kartce z numerem telefonu. Co tamten chciał mu powiedzieć? Czuł, że to ważne. A kartka? Została w samochodzie?

      – Muszę już iść. – Podniósł tułów, ale w tej samej chwili tego pożałował; nie krępował się krzyknąć z bólu, był on jeszcze większy i trudniejszy do zniesienia niż ten, który poczuł kilka chwil wcześniej.

      – Chyba nie tak szybko – mruknął jeden z cieni.

      – Może jednak trzeba do szpitala? – zapytał cicho ten drugi.

      Cisza.

      – Musimy go zabrać do nas – zdecydował pierwszy z mężczyzn, po czym pochylił się jeszcze niżej nad leżącym. – Niech się pan nie martwi, zaniesiemy pana do naszego przyjaciela, który pracował kiedyś w szpitalu. On panu pomoże. To niedaleko…

      Z każdym słowem Nowy słyszał coraz mniej, aż w końcu przestał słyszeć cokolwiek.

* * *

      Gwiazdozbiór Lwa. Tak, widzę go teraz dokładnie, odkąd mi go wskazała. Zamknięty między jej kciukiem i palcem wskazującym, kawałek rozgwieżdżonego, sierpniowego nieba. Po chwili oczy zaczynają mi łzawić od intensywnego patrzenia.

      – Nazwa pochodzi od lwa, którego pokonał Herkules, wykonując swoje dwanaście prac – mówi ona, nie wiadomo czemu szeptem. – Zdobył zbroję z lwiej skóry, która chroniła go potem przed ciosami. Pamiętasz ten mit?

      – Jak przez mgłę, a raczej… mgławicę – odpowiadam z uśmiechem. – Na egzaminach wstępnych nikt o to nie pytał.

      – Jak wyglądają takie egzaminy?

      – Normalnie. A co? Pewnie słyszałaś

Скачать книгу