Cień na piasku. Krzysztof Beśka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Cień na piasku - Krzysztof Beśka страница 11
– Prostego zadania nie potraficie wykonać, jełopy pierdolone! – wycedził przez zęby Arek. – Mów mi jeszcze raz, jak to było. Tylko dokładnie. Pamiętasz?
– Tak.
I Nowy opowiedział o wszystkim, co działo od chwili, gdy przekroczył próg mieszkania Marii. Starał się nie pominąć niczego, żadnego szczegółu.
– Byli pijani? Jesteś pewien? – Arek nie dowierzał.
– Poczułem od nich alkohol.
– Skurwysyny! – Znów uderzył pięścią w kierownicę. – Teraz wszystko rozumiem. Nie, nie będę ich już wyciągał z mamra. Niech zgniją, niech ich jebią! Żeby taką prostą robotę skrewić. Tyle miesięcy pracy poszło na nic. Trzeba będzie wszystko zaczynać od początku… A ty?
– Co?
– Piłeś?
Nowy chuchnął jak sztubak. Tak też się poczuł, choć na oko był sporo starszy od Arka.
Przez kilka chwil nie mówili nic. Jechali przez centrum. Tak się przynajmniej Nowemu wydawało, bowiem miasta tego, tak jak swojego życia, nie pamiętał. Najwięcej neonów, najwyższe budynki ze szkła i światła, najwięcej ludzi na trotuarach – tak, to musiało być samo serce miasta. Podobało mu się, ale jednocześnie przerażało. Nie był pewny, czy dałby sobie radę, gdyby kazano mu teraz wysiąść z auta…
Czy to było jego miasto? A jeżeli tak, to czy od urodzenia, czy może osiedlił się w nim niedawno? Czy mieszkał tutaj, w centrum, czy gdzieś dalej, na peryferiach? Jeśli tak, to musiał pewnie uczyć się go przez długie miesiące. Jeśli nie lata.
Szef na szczęście nieco zwolnił. Chyba ochłonął.
– A jak ci się udało uciec? – zapytał, ruszając spod świateł na skrzyżowaniu.
– Przez balkon, do sąsiedniego mieszkania. Było zamknięte tylko na patent.
Ledwo Nowy wypowiedział te słowa, znów poczuł na plecach zimny dreszcz.
Powiedzieć, że nie było puste? – zapytał sam siebie w myślach.
– Na korytarzu kręciło się pełno ludzi – ciągnął po krótkiej chwili. – Nie mogłem tak po prostu wyjść, ale potem zrobiło się zamieszanie. Jakaś baba krzyknęła, że na jednym z wyższych pięter jeszcze kogoś złapali. Wykorzystałem okazję. A wtedy pojawił się szef. Złapałem tylko płaszcz z wieszaka i okulary z półki przy drzwiach. Nikt nie poznał…
W odpowiedzi Arek coś mruknął pod nosem. Taka myśl mimowolnie zamieniona w słowo. Potem włączył samochodowe radio, chwilę manipulował przy guzikach.
– Nie wiesz, jak się nazywasz, ale może pamiętasz, jaki masz muzyczny gust. – Mrugnął do Nowego, choć twarz miał nadal poważną. „Niebo tak bliskie, niebieska opieka. A naokoło ani śladu człowieka…” – śpiewał wokalista.
– Co to za jęki, ja pierdolę! Radio Maryja? – Kierowca już wyciągał rękę w stronę radia, ale Nowy ją zatrzymał.
– Nie.
Arek spojrzał z ukosa na pasażera, ale nie zmienił stacji.
– Ja skądś znam tę piosenkę – powiedział Nowy. – Na pewno już ją słyszałem.
Ale szef nie podzielał jego entuzjazmu.
– Jak pewnie setki innych.
– Nie. To coś więcej. Jakaś konkretna sytuacja…
Kilka następnych przecznic pokonali, nic nie mówiąc. Potem specjalista od czyszczenia kamienic wrócił do najważniejszego tematu.
– Na Patyka i Cześka pewnie nic nie będą mieli i szybko ich wypuszczą. Nikt z lokatorów nie widział, jak robią demolkę, mam rację?
– Nikt – potwierdził Nowy.
– Ciebie jednak zna stara, więc będziesz musiał zniknąć. Przynajmniej na jakiś czas.
– To znaczy?
– Wyjedziesz z miasta.
– Rozumiem.
– Nie zapytasz nawet: dokąd?
Nowy tylko wzruszył ramionami. O niewiele rzeczy pytał.
Każdego ranka Arek schodził do garażu, gdzie jego nowy pracownik pomieszkiwał kątem od tamtego feralnego dnia, który znał tylko i wyłącznie z opowieści. Jeśli Nowy akurat leżał na tapczanie, podnosił się. Wtedy Arek lekceważąco machał ręką. Po chwili pytał, czy może coś sobie przypomniał. Odpowiedź była zawsze taka sama: nie. I pewnie na nią czekał szef każdego dnia, tak jak czeka się na pierwszą filiżankę kawy czy jajko na miękko albo papierosa.
Nowy wykonywał polecenia. Jakiś głos podpowiadał mu, że tak trzeba. Incydent w mieszkaniu Marii, gdy nieoczekiwanie stanął na drodze Cześkowi i Patykowi, był pierwszy. Co go podkusiło? Nie znał przecież nikogo w tym mieście, tylko ich. No i Marię, którą pokazali mu na cmentarzu i o której Arek powiedział przed chwilą „stara”. Ale przecież była stara. Tak jak pan Wieńczysław, na którego dłoń Nowy nadepnął w sąsiednim mieszkaniu. Był stary i umarł na starość.
A jeśli nie? Czy powinienem o tym powiedzieć? – zaczął się znów zastanawiać.
– Pamiętasz tę kartkę, którą przy tobie znaleźliśmy? – zapytał w pewnej chwili Arek.
To była jedna z dwóch rzeczy, które Nowy miał wtedy przy sobie, oczywiście prócz ubrania i butów. Dziwny zegarek, w którym włączył się stoper, choć nie wiadomo jak, bo nie było żadnych przycisków czy klawiszy. I ta kartka. Arek pokazał mu ją, gdy Nowy nieco wydobrzał. Ale nie potrafił nic o niej powiedzieć.
– Tę z numerem telefonu?
– Tak. – Człowiek za kierownicą wyciągnął z prawej bocznej kieszeni płaszcza niewielki karteluszek. – Powinieneś coś wiedzieć, Nowy…
– Co takiego?
Nie od razu odpowiedział. Dłoń trzymająca kartkę powędrowała ku dołowi. Wrzucił luz, nacisnął na hamulec. Zatrzymał samochód przy krawężniku chodnika. Westchnął, spojrzał na pomocnika, którego imię i nazwisko wciąż nie było mu znane.
– Nie wiem, skąd masz ten numer, ale…
Nagle zrobiło się jasno jak w dzień. Rozległ się pisk hamulców i przeraźliwy, ogłuszający huk. W ciągu następnej sekundy podłoga znalazła się tam, gdzie powinien być sufit. Powietrze wypełnił zgrzyt zgniatanej blachy i trzask rozbijanego