Cień na piasku. Krzysztof Beśka

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Cień na piasku - Krzysztof Beśka страница 6

Cień na piasku - Krzysztof Beśka

Скачать книгу

wcale nie było gorące.

      To się zaraz stanie. Najpierw pani Helena, teraz ja. Nie mam kota ani psa. Będę następna… – pomyślała z przerażeniem.

      W tej samej chwili coś stuknęło za drzwiami wejściowymi.

* * *

      Czesiek zamknął lodówkę, wsunął butelkę pod pachę. Chłód szkła spowodował, że zadygotał krótko. Następnie wyjął kieliszki z kuchennej szafki i tak wyekwipowany skierował kroki w stronę pokoju, skąd dobiegał podniesiony głos sprawozdawcy sportowego.

      – I co? Strzelili? – zapytał rozwalonego na kanapie Patyka.

      – Usłyszałbyś chyba – odparł młody mężczyzna z ubytkami w uzębieniu.

      – A gdyby oni strzelili, też byś się cieszył i skakał? – Czesiek spojrzał kosym wzrokiem na towarzysza, którego zaprosił do swojej kawalerki na oglądanie meczu reprezentacji.

      – Pewnie, że nie – żachnął się Patyk. – Za kogo mnie masz?

      Czesiek nie odpowiedział. Był to mężczyzna w średnim wieku, o rzadkich, niemal całkowicie już siwych włosach, dość drobnej budowie ciała, lekko przekrzywiony w krzyżu. Nosił okulary w grubej oprawie, zlepionej plastrem w miejscu, gdzie łączyły się otwory, w których umieszczono szkła nie pierwszej czystości.

      Z uwagą postawił na stoliku kieliszki, po czym uderzył łokciem w denko półlitrówki. Otworzył ją, rozlał kolejkę.

      – Za zwycięstwo!

      Wypili. Patyk nabił na widelec ćwiartkę kiszonego ogórka, leżącego na talerzyku z wyszczerbionym brzegiem, podczas gdy jego kompan znów napełniał szkło. Zasalutowali po raz drugi, jednak gość na dłuższą chwilę zastygł z kieliszeczkiem w dłoni.

      – Coś jest nie tak z twoim telewizorem – powiedział.

      – Niby co? – Czesiek nie sprawiał wrażenia zaniepokojonego.

      – Coś jest nie tak z głosem. Jakby nie korelował z wizją.

      Gospodarz potwierdził skinieniem głowy. Wolał przez chwilę nie otwierać gęby, bo gdyby to zrobił, zapytałby tego młokosa, przy którym to, kurwa, śmietniku nauczył się takich mądrych słówek. Ko… kolerował. Dobre sobie.

      – Telewizor ściszyłem do zera – wyjaśnił wreszcie z dumą. – A to, co słyszysz w głośnikach, to relacja w radiu. Bardzo mi to odpowiada. Spróbuj kiedyś u siebie.

      Patyk zrobił mądrą minę. Wypili na drugą nóżkę. Żadna z drużyn wciąż nie strzeliła bramki, choć od pierwszego gwizdka sędziego minęło już dwadzieścia minut.

      – Zawieźliście wszystko na miejsce? – zapytał w pewnej chwili Czesiek.

      – Tak. Już ci mówiłem – odrzekł bez zniecierpliwienia Patyk.

      – Widać zapomniałem. Dużo dziadyga wziął?

      – Tyle co zawsze.

      – Czyli dużo.

      – Sami byśmy sobie nie poradzili. Wiesz o tym.

      – To prawda.

      Gospodarz rozlał pozostałą w butelce wódkę do kieliszków. Wyszło prawie po równo, ręka nawet mu nie zadrżała.

      – A Nowy nie chciał wpaść? – zapytał, odstawiwszy flaszkę.

      – Nie – odpowiedział Patyk. – Chyba miał niezłego kaca. Myślałem, że to po wieczorze u ciebie, ale się nie przyznał.

      – Nie było go tu wczoraj, chociaż zapraszałem. W ogóle jakiś dziwny jest, nie?

      – Dziwny. Lepiej nie zapraszać. Mieszkasz na jedenastym piętrze. Jeszcze popije, wyjdzie na balkon, a wtedy jakiś głos w głowie powie mu, że jest ptakiem.

      – To możliwe. Ale nieraz widziałem, że się ludziom po wódce głowa otwierała. Przypominali sobie różne rzeczy.

      – Na przykład, że pożyczyli od ciebie kiedyś pieniądze?

      Zarechotali.

      – A ty co byś zrobił, gdybyś stracił pamięć? – zapytał z powagą Patyk. – Gdzieś jest dom, ale chuj wie, gdzie. Żona czeka, się martwi…

      – Może dałbym ogłoszenie do gazety. Albo zgłosił się do telewizji…

      – Tam pełno takich. Przy okazji pięknie tańczą i śpiewają.

      – A ty co byś zrobił?

      – Pewnie stałbym przed lustrem i starał się zapamiętać swoją gębę. A potem szukał kogoś podobnego na ulicy.

      Stuknęli się szklankami.

      – Taa, dziwny trochę ten Nowy – mruknął Czesiek, opróżniwszy swoją.

      – Ale nie pedał?

      – Cholera go wie. Jak nie pamięta, jak się nazywa, to pewnie nie pamięta też, czy lubi babki, czy facetów. Pokaż się przy nim na golasa, a jak mu stanie, to będziesz wiedział.

      – Sam się, kurwa, pokaż.

      Wkrótce będzie tydzień, odkąd znalazł się wśród nich. Znalazł się – tak, to było właściwe słowo. Leżał w parku, nieprzytomny, zakrwawiony. Zmrok już zapadł i pewnie by tak chłopina leżał, może nawet wyleżał się na amen, gdyby nie Czesiek właśnie. Wracali z roboty z Arkiem, szefem. On pierwszy go zauważył, kazał zatrzymać samochód.

      Wysiedli, podeszli bliżej. Myśleli, że pijany. Ale nic nie było czuć, no i ta krew. Czesiek się trochę wahał. Nie chciał, żeby tamten mu juchą zaświnił tapicerkę. Ale Arek był zdecydowany. Człowieka na pastwę losu nie zostawi, nie ma mowy. Na szczęście Czesiek miał w bagażniku jakieś stare worki, którymi wyściełali tylną kanapę samochodu. Położyli tam tego człowieka. Przebudził się nawet na chwilę, kiedy go nieśli, coś mamrotał, ale ciężko było zrozumieć.

      Do szpitala nie chcieli jechać. Nie mieli zaufania do takich instytucji. Pojechali do zaprzyjaźnionego lekarza, który mimo późnej pory opatrzył nieznajomego i zbadał. Potwierdził ich domysły, że było to pobicie. Napastników pewnie ktoś wystraszył, a może chcieli dać temu człowiekowi tylko nauczkę, bo rany nie były poważne.

      Kiedy lekarz wyszedł na chwilę z pomieszczenia, żeby umyć ręce, Arek kazał Cześkowi przetrząsnąć tamtemu kieszenie. Nie znalazł ani żadnego dokumentu tożsamości, ani portfela z pieniędzmi czy kartami kredytowymi. Uwagę zwracał zegarek, który ten człowiek nosił. Po pierwsze w żaden sposób nie można go było zdjąć (Czesiek próbował dwa razy, wykorzystując chwile, gdy szef nie patrzył). A po drugie, mimo że na ciekłokrystalicznym wyświetlaczu migały jakieś cyfry, nie wskazywał godziny. Prawdopodobnie przypadkowo włączył się stoper…

      W przedniej lewej kieszonce

Скачать книгу