Cień na piasku. Krzysztof Beśka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Cień na piasku - Krzysztof Beśka страница 3
– Otóż to! – Maria wycelowała wskazującym palcem w pierś swojego gościa. – Obiecać. I tak właśnie zrobił. Mieliśmy mieć wyremontowaną klatkę schodową, wymienioną windę, choć ta, jak pan widział, wciąż niczego sobie. Ten człowiek zapowiadał wymianę instalacji kanalizacyjnej i elektrycznej. Miało być jak w Bristolu! Tydzień po tym spotkaniu otrzymaliśmy pisma, w których nowy właściciel powiadamiał nas o podwyżce czynszu. Trzykrotnej! Pan sobie to wyobraża?
– Trzykrotnej?! – zapytał, jakby nie dosłyszał.
– Od razu było wiadomo, że nikt tyle nie zapłaci. Większość ludzi, którzy tu mieszkają, mają tylko emerytury. Całe życie uczciwie pracowali. Komuś pomagają dzieci czy wnuki, żeby jakoś wiązał koniec z końcem. Ale płacić trzy razy tyle? To rozbój w biały dzień!
Maria wstała z fotela i podreptała w kierunku etażerki stojącej przy ścianie równoległej do okna. Otworzyła jedną z szuflad, chwilę w niej grzebała. Wreszcie wyjęła teczkę w burym kolorze. Tak zaopatrzona, wróciła z sapką do stołu.
– Tu jest wszystko, proszę pana. – Położyła teczkę na blat. – Cała historia mojej mordęgi. Każdy z lokatorów ma w domu podobną, gdzie składa wszystkie pozwy, monity i odwołania. Pani Helenka też miała…
Rozległo się pojedyncze, głuche uderzenie w blachę. Nieznajomy spojrzał ponad ramieniem starszej pani na ścianę, na której wisiał zegar. Minęła pierwsza po południu.
– Pójdę już. – Dopił z filiżanki resztę herbaty. – Dziękuję za ciasto. Było naprawdę pyszne.
Wstał. Maria również, choć wydawało się, że jej myśli krążą zupełnie gdzie indziej.
– Ale to wszystko nic – dotknęła burego kartonu usianą plamkami dłonią – w porównaniu z tym, co stało się potem. Dotąd to były tylko słowa, argumenty. Cyfry oznaczające kwoty i numery paragrafów. Potem jednak, proszę pana, przyszli oni…
Wnętrze niewielkiego sklepiku wypełniała woń wyściółki, zwierzęcych odchodów i karmy. Drugim zmysłem szczególnie narażonym w tym miejscu był słuch. Głosy kilkudziesięciu zamkniętych w klatkach ptaków słyszało się na długo przed tym, jak nacisnęło się klamkę drzwi.
Właśnie ktoś to zrobił. Siedzący za ladą długowłosy sprzedawca podniósł wzrok znad czytanej gazety. Jednym ruchem zdjął z uszu ogromne słuchawki. Nie wyglądał na najszczęśliwszego, bo oto znów ktoś przerywał mu błogie lenistwo. Wyraz zniecierpliwienia szybko musiał jednak zastąpić uśmiech.
– Dzień dobry. – Uniósł się z miejsca; następnych kilka sekund miało zdecydować, czy na dobre się podniesie, czy klapnie z powrotem.
Do sklepu wszedł mężczyzna w spranej dżinsowej kurtce. Sprzedawca widział go tu po raz pierwszy. Miał pamięć do twarzy, a i pracował tu niedługo. W przyszłą środę miały minąć dwa miesiące. Wcześniej robił w sklepie z płytami, ale właściciel musiał zamknąć interes.
– Uszanowanie – odpowiedział po dłuższej chwili przybysz.
Nie wygląda ani na akwarystę, ani na człowieka, który lubi, gdy budzi go śpiew kanarka – pomyślał o nowym kliencie długowłosy. Swoją drogą trzeba mieć nie w porządku pod sufitem, żeby sprawić sobie takiego zasrańca, który budzi cię o piątej nad ranem i za nic ma, że to sobota czy niedziela.
Klient podszedł do jednej ze ścian i przez dłuższą chwilę przyglądał się klatkom, w których mieszkały chomiki, myszki, świnki morskie i szynszyle. Sprzedawca dyskretnie włączył pauzę w odtwarzaczu leżącym poza zasięgiem wzroku wchodzących do sklepu, czyli pod ladą.
– Może w czymś pomóc? – zapytał.
– Na razie się rozglądam – odrzekł tamten półgębkiem, po czym przeszedł na drugą stronę, gdzie piętrzyły się akwaria.
Tymczasem drzwi otworzyły się ponownie, tym razem na dłużej. Do sklepu weszła bowiem matka z dwójką dzieci. Dziewczynka wyglądała na jakieś dziesięć lat, chłopczyk – niższy od niej o głowę – mógł jeszcze chodzić do przedszkola. Malec od razu podbiegł do klatek z ptakami, wskazał palcem jedną z nich. Kobieta podeszła bliżej. Najpierw uśmiechnęła się, ale potem pokręciła głową. Niezrażony tym dzieciak próbował szukać zrozumienia u siostry, ta jednak nie odrywała wzroku od ekranu telefonu komórkowego.
– Może w czymś pomogę? – Ekspedient, który w międzyczasie wyszedł zza kontuaru, zbliżył się do rodziny; dopiero teraz można było zobaczyć, że mimo jesiennej aury ubrany był w krótkie spodnie.
– Szukamy papugi – oznajmiła kobieta.
– Chodzi pani o jakiś konkretny gatunek?
Kobieta bezradnie rozłożyła ręce.
– Papuga Krystyna – podpowiedział jej mały.
– Tak ma na imię, synku – sprostowała cierpliwie matka. – Nie zapytałeś kolegi, jakiego gatunku jest jego Krystyna. Wie pan – przeniosła spojrzenie na długowłosego – jak to jest z dzieciakami…
– W sprzedaży mamy kadadu, gwarki, żako – zaczął wymieniać sprzedawca. – W przyszłym tygodniu mają przywieźć dwie pary nierozłączek i faliste.
A jeszcze kilka tygodni temu nie miał pojęcia, że coś takiego w ogóle istnieje – a teraz?! Może minął się z powołaniem i zamiast na filozofię na uniwersytecie powinien był iść na biologię lub coś podobnego?
Ale kobieta jeszcze bardziej się zakłopotała. Było jasne, że przychodząc tutaj, chciała zrobić przyjemność synowi, który najpewniej zażyczył sobie mieć papugę taką jak jego kolega.
– Chyba jeszcze musimy się zastanowić – westchnęła, po czym złapała malca za rękę.
– Może polecę innego ptaka? – Długowłosy wskazał ruchem głowy na klatki z kanarkami, próbując ratować sytuację. – Wczoraj przywieźli.
– Ja chcę papużkę Krystynę! – wykrzyczał malec, a na jego policzkach pojawiły się łzy.
I aby pokazać, że nie żartuje, tupnął ze złością nogą. Był to obrazek, jakich wiele widzi się co dzień w centrach handlowych. Hałas spowodował, że uwięzione ptaki podniosły wrzask.
Kobieta przepraszająco spojrzała na sprzedawcę, po czym pchnęła syna w kierunku drzwi, które chwilę wcześniej otworzyła jej córka. Obyło się bez ataku histerii, rzucania się na podłogę. Chwilę potem w sklepie zostali tylko sprzedawca i mężczyzna w dżinsowej kurtce. Długowłosy zdążył już o nim zapomnieć. Zatęsknił za muzyką, która czekała pod sklepową ladą. Marzył o chwili, gdy zamknie tę cholerną budę.
Klient uśmiechnął się. Brakowało mu dwóch przednich zębów.
– Ma pan więcej tych klatek? – Wskazał na plastikowy pojemnik z uchwytem i drzwiczkami,