Sekret wyspy. Dorota Milli

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sekret wyspy - Dorota Milli страница 4

Sekret wyspy - Dorota Milli

Скачать книгу

– Przy ostatnim słowie głos jej zadrżał. Popatrzyła na policjanta z niepewnością. Sama miała mnóstwo pytań, wiele niewiadomych, które burzyły jej opanowanie. Najgorsze były jednak jej własne uprzedzenia.

      – To zacznij współpracować.

      – A ty dzielić się informacjami.

      – Mam wezwać cię oficjalnie?

      – Wznowiłeś sprawę?

      – To nie jest zabawa.

      – Uważasz, że świetnie się bawię, wysłuchując twoich pytań?

      – Powiedz, co widziałaś na wyspie? Lili była za tobą, cokolwiek widziała, przypomniała to sobie. Alwina jest gotowa, chce opowiedzieć swoją wersję, choć już zaznaczyła, że niewiele to wniesie do sprawy.

      – Wypytujesz ją za moimi plecami? – rzuciła ze złością.

      – Sama wiesz, że lubi mówić. Gdyby nie ty, powiedziałaby o wiele więcej.

      – A ty wykorzystałbyś to na swoją korzyść. Ludzie prawa zazwyczaj mają kodeks dwukolorowy, czarno-biały.

      – Zarzucasz mi, że nie widzę szarości?

      – Zarzucam ci, że postąpisz zgodnie z literą prawa. Naginanie zasad nie leży w twojej naturze. Trudno cię winić, w końcu tak zostałeś wychowany przez tatusia komendanta.

      Trafiła celnie, Edwin aż zacisnął zęby ze złości.

      – Wiem, że było coś jeszcze, ukrywacie to, nie mówicie wszystkiego, dlaczego?

      – Dlaczego ty nie dzielisz się nawet faktami?

      – Mówię to, co ważne.

      – To czemu nie wspomniałeś o swoim ojcu? Skoro chcemy odsłaniać wszystkie tajemnice, odkryjmy również te o waszej rodzinie.

      – A co z twoim ojcem? Opowiesz na kolejnym spotkaniu?

      Wiki aż wstrzymała oddech. Na kilka chwil przymknęła oczy i podniosła się, wyraźnie dając do zrozumienia, że rozmowa dobiegła końca.

      – Mieliśmy pracować w grupie i mówić o wszystkim, co wiemy. Nie wychylałam się, żeby zobaczyć, ile warte jest twoje słowo. Od samego początku ukrywasz niektóre fakty, Gajda. Jedynie do siebie możesz mieć pretensje.

      – Nie przypisuj wszystkich zasług tylko mojej osobie – podkreślił spokojnym głosem podszytym ironią. – Oboje w takim samym stopniu wywiązujemy się ze swoich zobowiązań. – Podniósł się, przez co ponownie górował nad dziewczyną. – Posłuchaj… przykładna obywatelko, chcę to załatwić polubownie.

      – Przecież nie ostrzę noży.

      – Wyciągam do ciebie rękę, możesz przynajmniej spróbować – powiedział przez zaciśnięte zęby. Był zły, a obiecywał sobie spokój.

      – Zaufać stróżowi prawa, bo tak wypada?

      – Nie wierzysz mi?

      – W takim samym stopniu jak ty mi.

      Gajda zmierzył dziewczynę nieprzeniknionym wzrokiem, wiedząc, że poległ. Nie rozpaczał, miał czyste sumienie, że chociaż spróbował. Łagodne traktowanie Popławskiej nie wchodziło w grę, właśnie miał jej powiedzieć, co myśli o jej zachowaniu, ale przerwał mu kucharz Marcin.

      – Wiktorio, daj swojemu gościowi. – Marcin wcisnął jej w rękę pudełko. – Do kawy – dodał z uśmiechem, patrząc na policjanta.

      – Proszę, Gajda, do kawy, tylko żebyś się nie udławił. – Zanim podała mu pudełko, z ciekawości lekko uchyliła styropianowe wieczko, a kiedy zobaczyła rogaliki z nadzieniem truskawkowym, aż ją zatkało.

      – Dzięki. – Edwin nawet się nie zawahał i zabrał pudełko, bo dobrze znał przepyszny smak tych wypieków. – Miło się gadało.

      – Częściej wpadaj.

      – Nie omieszkam, Popławska.

      Wiki patrzyła za mężczyzną z niezadowoloną miną. Teraz miała pewność, że jego wizyta zwiastowała kłopoty. Nie podobało jej się to, że bardziej zainteresował się tym śledztwem, ale sama wielokrotnie namawiała go, żeby wziął się do roboty.

      Nic nie mogła poradzić, nie miała żadnego wpływu na Gajdę, za to na kucharza jak najbardziej. Dobrze wiedziała, co kombinuje. Zamierzała mu powiedzieć, co o tym myśli.

      – Marcin! Rogaliki! Naprawdę?!

      ***

      – Co on sobie wyobraża? – mruczała pod nosem Wiki, wychodząc na plażę, na której odbywał się spektakl zachodu słońca opadającego w pieniste fale Morza Bałtyckiego. Wiatr gwałtowniejszymi podmuchami atakował skórę, chwytał za włosy i końce ubrań. Drogi do brzegu nie tarasował żaden parawan ani namiot, turyści zwinęli swój ekwipunek, teraz korzystali z atrakcji miasta.

      Lubiła spacerować przy dźwiękach symfonii morza, zakrzykiwania mew, które z rozłożonymi skrzydłami bawiły się z wiatrem. Zapach nagrzanego piasku i słonej wilgoci był jedynym dominującym, uwielbiała jego odcienie i smaki. Latem łagodniejszy, jesienią czy zimą ostry, przeszywający, ale czysty i świeży. Czasem, gdy za długo siedziała w kuchni, musiała wybiec choćby na chwilę i rozkoszować się morskim aromatem.

      – Rogaliki dla Gajdy z moich rąk. Kto by pomyślał, że z kucharza taki romantyk? Tajny miłosny skład, przecież to niedorzeczne – psioczyła, brodząc w piachu. Zatrzymała się, kiedy zauważyła, że przy jej boku brakuje Łasucha. Obejrzała się i spostrzegła, jak pies powoli przebierał łapami i sapał, jakby już przebiegł kilka kilometrów, a nie dopiero co przed chwilą leżał w ogrodzie. Łasuch miał poważne przejścia z byłym właścicielem, przez które ledwo uszedł z życiem. Wiki coraz bardziej się o niego martwiła.

      – Przyjacielu, wzięłabym cię na ręce, ale przez to, że obżerasz się drożdżówkami, ta opcja odpada. – Przykucnęła i potarmosiła jego mordkę. – Przykro mi, ale musisz się ruszać, a nie tylko leżeć w ogrodzie. No dalej, piesku, nie raz pokonywałeś tę trasę. Dom na wydmie już niedaleko. – Zwolniła, by dostosować się do jego tempa. Uwielbiała z nim spacerować. Ona i pies – najlepszy duet na świecie.

      Nie musiała się śpieszyć, do spotkania miała jeszcze czas, choć i tak planowała być wcześniej. Musiała porozmawiać z siostrami. Tylko ich towarzystwo, żadnych męskich oczu ani uszu, tak jak było przed dziesięcioma laty, gdy zawitały do domu dziecka.

      Pamiętała ten czas, a wraz z nim każdą brutalną cząstkę porzucenia wbitą w jej duszę, każde odrzucenie, zatruwające serce i rozchodzące się w krwiobiegu. To dzięki siostrom uwierzyła, że może mieć rodzinę, komuś się zwierzyć, powiedzieć prawdę, a one ją zrozumieją i wesprą.

      Tęskniła do ich wspólnych wybryków, nocnych szaleństw, gdy cały dom dziecka pogrążony był we śnie, a one wymykały się z nory – bo tak go nazywały – przez okno. W ciszy nocy przeskakiwały płot i

Скачать книгу