Sekret wyspy. Dorota Milli
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Sekret wyspy - Dorota Milli страница 7
Pukanie do drzwi oznajmiło przybycie kolejnego gościa. Miron Nawrocki, wysoki blondyn z krótkimi włosami, był z zawodu budowlańcem. Czasem z pomocą, ale w większości własnymi rękami odnowił dom na wydmie.
Przez kilka ostatnich dni pracował jak zaklęty, by Natan i Lili mogli jak najszybciej się do niego wprowadzić. Udało się i para mogła opuścić mieszkanko Wiki, która na ten czas ich do siebie zaprosiła. Pozostały jeszcze prace w zewnętrznej części domu, ale to nie przeszkadzało domownikom już wygodnie mieszkać.
– Dobry wieczór wszystkim… – Miron nie skończył mówić, gdy usta Alwiny zaatakowały jego wargi, a jej ręce zawiesiły się na jego szerokim karku. Nie minęło kilka sekund, a rozległ się jej radosny szczebiot:
– Jak ci minął dzień? Mnie cudownie! Z Lili pracujemy nad kolejnym zleceniem. Jej hasło reklamowe spodobało się, więc będziemy przeprowadzać całą kampanię. Już mam pomysł na zdjęcia, ale najpierw musimy wymyślić nazwę firmy… – Alwi urwała, gdy teraz Miron ją pocałował.
– Wszystko ze szczegółami opowiesz mi w drodze do domu. – Miron uśmiechał się, wiedział, że związał się z gadułą, która swoim melodyjnym głosem nie wiadomo kiedy wtargnęła do jego serca. Zaprosił ją do siebie, a przez ten czas, w którym ze sobą mieszkali, trudno mu było sobie wyobrazić dom bez jej głosu, śmiechu i pięknej twarzy. Nawet jej kotka Iskierka zyskała jego przychylność, choć wciąż toczyli walkę, zwłaszcza o spanie w łóżku.
– Część, Mironie. Jakie plany remontowe na przyszłość? – zapytała Wiki, gdy razem przysiedli na kanapie.
– Bracia Lisewscy chcą rozbudować sklep i hurtownię. Poprosili mnie o pomoc. Na zimę będziemy dogadywać szczegóły. Muszę jeszcze skończyć tutaj. W ładny dzień weźmiemy się do ocieplania, a późnej malowania. Jeszcze garaż i jego dach, kolejnego sztormu i wichury może nie przetrwać…
Wiki uśmiechała się pod nosem. Towarzystwo Alwiny otworzyło Mirona. Wcześniej milczący, teraz z pasją opowiadał o szczegółach swojej pracy. Lubiła go od pierwszego spotkania, w końcu to on zapewnił ją, że z niewielkiego parterowego domu ze szpiczastym dachem uda się zbudować jej wymarzoną restaurację i mieszkanie na poddaszu.
– Nie przyniosłaś rogalików? – zapytał z pretensją Miron, rozglądając się po stole. Uwielbiał jeść.
– A ty nie miałeś się odchudzać? – zmieniła temat, bo pamiętała, w czyje ręce trafiły dziś rogaliki.
– Miałem biegać, a to różnica – bronił się Miron.
– Razem będziemy biegać, jesienią. To najlepszy czas – wtrąciła Alwina. – Zaraz po tym, jak skończę poranną sesję. Brzeg morza będzie wolny od wczasowiczów, a o tak wczesnej porze plaża będzie należeć tylko do nas.
Miron uśmiechnął się do swojej dziewczyny, ciepło zrobiło mu się w sercu, to, co powiedziała, oznaczało, że z nim planuje jesień, że zamierza zostać.
– Nie zapominaj, że jeszcze czeka nas remont twojego mieszkania w Kamieniu Pomorskim, im szybciej się je wystawi na sprzedaż, tym lepiej – przypomniał Miron.
– We wszystkim ci pomogę, zwłaszcza w demolce. W tym jestem najlepsza. – Alwina pamiętała, jak chwyciła za młot wyburzeniowy i z uśmiechem niszczyła łazienkę w domu na wydmie, do dziś czuła tamtą moc i upust nagromadzonych negatywnych emocji.
Drzwi tarasu się otworzyły, wpuszczając chłodny wiatr. Na płytkach rozniosło się echo pazurków Łasucha, a tuż za nim pojawił się Edwin Gajda. Mężczyzna przywitał się z przyjaciółkami, a Wiki tylko obdarzył przelotnym spojrzeniem.
Wiktoria odebrała ten gest jak wyzwanie. Po ich porannej rozmowie nadal czuła niesmak. Dochodziła jeszcze obietnica złożona siostrom, a jej dusza wciąż buntowała się przed szczerością. Cichy głos zawsze ją ostrzegał. Zaufanie to odwaga, bo gdy zostanie nadwyrężone, boli bardziej niż rana zadana nożem.
Łasuch nie odstępował nóg Edwina, co Wiki jak zwykle się nie spodobało. Pies z niewiadomych powodów chciał zyskać uwagę policjanta. Wiki nie rozumiała łączącej ich więzi i była odrobinę zazdrosna.
Edwin usiadł na kanapie naprzeciwko niej, tradycyjnie po przeciwnej stronie, Łasuch do niej wrócił i położył się blisko stóp. Wiki odetchnęła i czekała na to, co się wydarzy.
***
– Miasto huczy od plotek – powiedział Natan. Nie uśmiechał się, brak humoru był analogiczny do tego, co go dziś czekało. Zdecydował się na konfrontację z faktami, z jedynym świadkiem tragedii, jaka spotkała jego ojca. Jednak okazało się, że szukał odpowiedzi na liczne pytania nie tam, gdzie powinien.
– Liczyłem, że będziemy mieli więcej czasu, ale fala niepokoju narosła. – Edwin wolał pracować w ciszy i skupieniu, wtedy ich tajne śledztwo nie przyciągało uwagi. Zmieniło się nagle, gdy kilkanaście dni temu po dziesięciu latach odnalazł się ważny dowód w sprawie, i czy Edwin tego chciał, czy nie, machina ruszyła. Komendant Ireneusz Gajda był dobry w swoim fachu, jego syn wciąż nie wiedział, czemu ojcu nie udało się rozwiązać sprawy, nad którą pracował wówczas dniami i nocami.
– Naprawdę, Gajda, chciałeś w niewielkiej społeczności utrzymać sekret? – Wiki wiedziała, że to niewykonalne, zwłaszcza ze wścibską mieszkanką Filipiakową, która węszyła po kątach, by ze wszystkim być na bieżąco. – Może w końcu powiesz, czy oficjalnie wszczynasz śledztwo? – Popatrzyła w jego oczy z oczekiwaniem. To był test, czy faktycznie chciał wyciągnąć do niej dłoń i pogodzić się. Przynajmniej dla dobra sprawy.
– Zostało wszczęte dochodzenie – odpowiedział, również patrząc Wiki w oczy. – Mam je poprowadzić. Będzie pod nadzorem prokuratora z Kamienia Pomorskiego. Cokolwiek odkryjemy, będzie zgłoszone i zapisane, zastrzegam, by nie było niedomówień i pretensji. To już nie jest nasza sprawa, tylko policji.
– Zabronisz nam dochodzić prawdy? – zapytała Lili. Zmartwiła się, bo to ona wszystko zaczęła i chciała skończyć. By kolejne pomówienia nie skrzywdziły niewinnych osób.
– Nie mam zamiaru, myślę, że dobrze nam się współpracuje. – Usta Edwina odrobinę się zakrzywiły, co mogło uchodzić za uśmiech. Popatrzył na Wiki, ale dziewczyna uciekła wzrokiem, teraz bardziej zainteresowana Łasuchem. Wiedział, że nie ma co liczyć na oklaski, Popławska miała własny, dość wyjątkowy styl wyrażania swoich opinii.
– Odetchnęłam. – Alwina podskoczyła z radości i ulgi. – W mieście na razie tylko szemrają z niedowierzania i jeszcze nikt nikogo nie oskarża – zaznaczyła. Podczas swoich spacerów lubiła witać ludzi, wsłuchiwać się w ich historie i problemy. Dziwnów był jej domem, z najwspanialszymi wspomnieniami, a teraz jeszcze wypełniał się nowymi. Przez wiele lat podróżowała, zawsze w biegu po kolejne niesamowite zdjęcia, teraz nie miała nawet kupionego biletu, żadnych planów na wyjazd. Musiała pomóc siostrom zamknąć przeszłość. – Justyna mówiła, że nie ma kogo podejrzewać. Poza tym sezon się kończy, więc mieszkańcy zajmują się swoimi sprawami, zmęczeni czekają na spokojną jesień. Zresztą ja również.