Zła wola. Jorn Lier Horst
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zła wola - Jorn Lier Horst страница 2
– Ma pan coś przy sobie? – spytał Stiller.
– To znaczy?
– Czy ma pan coś w kieszeniach?
– Nie.
Stiller wyjął z tylnej kieszeni spodni parę lateksowych rękawiczek.
– Muszę to sprawdzić.
Kerr uniósł ręce w wyuczonym geście. Stiller przeszukał kieszenie jego dżinsów.
– Proszę otworzyć usta!
Więzień wysunął język i dotknął nim podniebienia, żeby pokazać, że nie schował niczego w jamie ustnej.
– Proszę zdjąć buty – ciągnął Stiller.
Kerr czubkiem sportowego buta zsunął szybko ze stopy drugi but.
– Siedzę od czterech lat – rzekł, ściągając obuwie. – Myśli pan, że w pudle znalazłem coś, co chciałbym przemycić na zewnątrz?
Stiller bez słowa podniósł buty z ziemi i zaczął je dokładnie sprawdzać, zwrócony bokiem do kamery.
Line podniosła wzrok znad kamery i przyglądała się jego plecom i silnym mięśniom, na których opinała się cienka koszula.
– W porządku – powiedział w końcu i postawił buty przed więźniem. – Poza kierowcą i kamerzystką będzie nas w samochodzie sześciu, nie licząc pana.
Zdjął rękawiczki i rozejrzał się za koszem na śmieci, ale go nie znalazł.
– Inspektor Gram będzie odpowiedzialny za bezpieczeństwo podczas wizji lokalnej – powiedział, wskazując policjanta w kombinezonie.
Line najechała na niego kamerą.
Gram przygotował kajdanki transportowe na ręce i nogi. Podszedł do więźnia i dał mu znak, żeby wyciągnął ręce przed siebie.
Kerr zwrócił twarz w stronę Stillera.
– Muszę mieć skute nogi? – spytał z rezygnacją w głosie.
– On decyduje – odparł Stiller, wskazując głową Grama.
Można było odnieść wrażenie, że zastosowali sprawdzony podział ról: umundurowany policjant wziął na siebie konfrontację z więźniem.
– Według oceny biegłych istnieje wysokie ryzyko, że będziesz próbował uciec – stwierdził szorstko.
Adwokat zamachał rękami.
– W samochodzie będzie was ośmioro przeciwko jednemu – zaprotestował. – A na miejscu jeszcze więcej. Czy to naprawdę konieczne?
– Ta kwestia nie podlega dyskusji – stwierdził Gram. – Wysłałeś odwołanie do Komendy Głównej Policji i uzyskałeś zgodę na to, aby policjanci biorący udział w wizji lokalnej byli nieuzbrojeni.
– Doskonale wiecie, dlaczego to zrobiłem – rzekł adwokat. – Podczas zatrzymania mojego klienta dwóch funkcjonariuszy oddało strzał, chociaż nic tego nie uzasadniało. Tylko zbieg okoliczności sprawił, że go nie zastrzelono.
Gram zignorował go i spojrzał Kerrowi prosto w oczy.
– Odepnij pasek – poprosił. Kerr wykonał polecenie. Line trzymała kamerę nieruchomo, dokumentując to, jak Gram przeciąga przez nogawkę spodni Kerra łańcuch łączący kajdanki na rękach z kajdankami na nogach, a następnie zamyka stalowe obejmy na jego nadgarstkach i kostkach u nóg.
Istniało realne niebezpieczeństwo, że Tom Kerr spróbuje zbiec. Został skazany na dwadzieścia jeden lat pozbawienia wolności z możliwością warunkowego zwolnienia po piętnastu latach. To oznaczało, że po upływie tego czasu karę można było przedłużyć o kolejnych pięć lat, jeśli sąd uzna, że ryzyko popełnienia przez Kerra nowego czynu zabronionego nadal jest wysokie. W rzeczywistości zasądzona kara więzienia mogła oznaczać dożywocie. Kerr nie miał nic do stracenia. Uciekając, niczym nie ryzykował.
– Jesteśmy gotowi? – spytał Stiller.
Gram skinął głową i przekazał wiadomość przez radio. Jeden z oczekujących strażników więziennych otworzył kolejne drzwi, żeby wyprowadzić ich do podstawionego mikrobusu.
Line trzymała się na dystans. Do Toma Kerra zbliżała się wyłącznie za pomocą obiektywu. Teraz szedł w jej stronę, skuty kajdankami transportowymi. Stawiał krótkie kroki i powłóczył nogami. Kiedy ją mijał, odwrócił głowę i spojrzał prosto do kamery. Był tak blisko, że czuła jego zapach. Stęchły i nieprzyjemny jak zapach domu, który długo stał pusty.
2
– Tam – powiedział Hammer, machnąwszy ręką.
Boczną żwirową drogę blokował oznakowany radiowóz policyjny. William Wisting zwolnił, włączył kierunkowskaz i zjechał na pobocze.
Radiowóz wycofał się, żeby go przepuścić. Szyba w oknie zjechała w dół i młoda policjantka wystawiła głowę na zewnątrz. Była jednym z nowo zatrudnionych funkcjonariuszy w sekcji patrolowej, ale Wisting nie mógł przypomnieć sobie jej nazwiska.
Podjechał bliżej, zatrzymał się na wysokości radiowozu i opuścił szybę. Miała na imię Marlene. Marlene Koht.
– Jeszcze nie przyjechali – oznajmiła.
– Jesteśmy przed czasem – rzekł. – Jakiś ruch na drodze?
Koht zaprzeczyła ruchem głowy.
– Stoimy tu od trzech godzin – odparła i podniosła z kolan podkładkę do pisania. Do podkładki przypięta była metalowym zaciskiem kartka z krótką listą osób, które wjeżdżały lub wyjeżdżały.
– Sami mieszkańcy – wyjaśniła.
Siedzący w fotelu pasażera Hammer przechylił się i spojrzał na nią.
– Żadnych dziennikarzy? – upewnił się.
– Żadnych – potwierdziła.
Wisting podziękował skinieniem głowy. Gdy ruszył, kilka drobnych kamyków uderzyło o nadkola. Pojechał dalej.
Po obu stronach ciągnęły się czarne pola uprawne. Nierówna droga w końcu doprowadziła ich do gęstego lasu liściastego. Była połowa września. Część drzew już zaczęła gubić żółte liście.
Droga biegła wzdłuż niskiego kamiennego ogrodzenia. Tu i ówdzie stały małe drogowskazy informujące o zjazdach do okolicznych domków letniskowych. Po kilku minutach dojechali do otwartej polany, gdzie wciąż znajdowały się pozostałości starego tartaku.
Wisting zawrócił i zaparkował