Zła wola. Jorn Lier Horst

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zła wola - Jorn Lier Horst страница 6

Zła wola - Jorn Lier Horst Mroczny zaułek

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      Pies policyjny zaszczekał niecierpliwie. Gram wydał rozkaz, by kontynuować marsz.

      Kerr ruszał się swobodniej, ale nie przyspieszył. Schodził po dawnym pastwisku w kierunku strumienia wypływającego z lasu. Zdawało się, że na dole w ogrodzeniu rzeczywiście jest otwór, a po drugiej stronie biegnie polna droga.

      Umundurowani policjanci szli za nim, ale w pewnej odległości, w rozproszonym szyku liniowym, jakby żaden z nich nie chciał znaleźć się zbyt blisko więźnia. Line rozejrzała się, szukając wzrokiem ojca. On i Hammer uformowali tylną straż. Adwokat w butach na śliskiej podeszwie również został daleko w tyle.

      Nagle Kerr zaczął poruszać się inaczej. Ugiął kolana i przechylił tułów do przodu. Line usłyszała, że wziął głęboki oddech. A potem… rzucił się biegiem naprzód.

      5

      Wistinga zaalarmowały krzyki. Szedł na samym końcu czternastoosobowego konwoju i myślami był już przy kolejnej fazie operacji. Gdyby Kerr rzeczywiście wskazał miejsce ukrycia zwłok Taran Norum, to on, Wisting, byłby odpowiedzialny za wydobycie szczątków i przeprowadzenie badań kryminalistycznych. Będą musieli odpowiednio przygotować ścieżkę, by mógł nią przejechać quad z niezbędnym sprzętem.

      Gdy usłyszał krzyki, zorientował się, że Kerr biegnie w kierunku polnej drogi, która znikała w głębi lasu po drugiej stronie pola. W niewytłumaczalny sposób udało mu się zdjąć kajdanki z jednego nadgarstka. Kiedy przebiegał przez otwór w ogrodzeniu, miał już niemal dziesięciometrową przewagę nad konwojentami.

      Wtem rozległ się potężny huk. Wisting, oślepiony intensywnym błyskiem światła, upadł na ziemię. Przed oczami wirowały mu bezsensowne kolorowe wzory. Powietrze wypełniły wrzaski i przeciągłe krzyki. Ziemia i piasek wyrzucone w górę rozsypały się wokół niego.

      Dzwoniło mu w uszach. Z trudem oddychał. Musiał tłoczyć powietrze do płuc.

      Podniósł się na łokciach. Uklęknął na czworakach, żeby wziąć się w garść. Próbował zorientować się w sytuacji. Po zboczu czołgał się w panice młody policjant, wydając z siebie niezrozumiałe dźwięki. Podniósł się, potknął o własne nogi, upadł i czołgał się dalej. Inny szedł chwiejnym krokiem, rozstawiając sztywno ręce na boki. Jego ubranie było w strzępach, a pokrytą kurzem twarz zalewała krew. Był nie do rozpoznania. Podniósł głowę, spojrzał w górę, po czym upadł na kolana i wybuchnął płaczem.

      Wisting wstał i otworzył szeroko usta, żeby odetkać przewody słuchowe. Ktoś krzyczał. Przeraźliwie. Odwrócił się tam, skąd dobiegał dźwięk. Maren Dokken już biegła do swojego kolegi równolatka, który leżał na ziemi i zwijał się z bólu. Jej mundur był cały w strzępach. Krwawiła z wielu ran ciętych na twarzy, a jej lewe ramię, z którego ściekała krew, zwisało sztywno wzdłuż ciała.

      Zrobił kilka kroków, rozejrzał się i zobaczył Line. Leżała na ziemi. Rzucił się w jej stronę, ale ona już szukała ręką kamery i próbowała się podnieść.

      – Zostań tutaj! – powiedział, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Nigdzie się stąd nie ruszaj!

      Stał tak, z dłonią na ramieniu córki, i starał się ocenić sytuację. Wszystkie mięśnie miał napięte. Adrenalina krążyła po całym ciele. Dudniło mu w skroniach. Zapach materiałów wybuchowych kręcił w nosie.

      Przy wejściu do lasu powstał krater, a pozostałości po ogrodzeniu dla owiec zostały wysadzone w powietrze. Dwaj policjanci leżeli na ziemi. Krzyczeli i zwijali się z bólu i przerażenia.

      – Zostań tu! – powtórzył.

      Przewodnik wydał psu komendę i puścił owczarka niemieckiego w pogoń za Tomem Kerrem, a potem sam pobiegł za nim. Gram usiłował ich zawrócić.

      – Ścieżka może być zaminowana! – ostrzegał.

      W tej samej chwili usłyszeli dwa szybkie wystrzały z pistoletu i ujadanie psa ucichło.

      Wisting skupił się na rannych policjantach. Jeden z nich zdołał usiąść. Kaszlał, wypluwając przy tym sporą ilość krwi. Drugi wyglądał tak, jakby oderwało mu stopę. Już nie krzyczał. Leżał blady i nieprzytomny w wysokiej trawie. Hammer podbiegł do niego i sprawdził mu oddech i puls. Komisarz uniósł nogę policjanta z uszkodzoną stopą, żeby zatamować krwotok. Poluzował but. Z otwartej rany zwisały zerwane ścięgna i mięśnie.

      Hammer zdjął kurtkę, a potem jednym ruchem ściągnął też koszulę. Podarł ją na paski i podał Wistingowi, który przycisnął kilka z nich do rany, a pozostałymi skrawkami materiału mocno obwiązał nogę.

      – Potrzebuję natychmiastowej pomocy medycznej – usłyszeli głos Grama zgłaszającego zdarzenie przez radio. – Wybuchł granat. Trzech policjantów jest poważnie rannych, a co najmniej czterech ma lżejsze obrażenia.

      W centrali wiedziano, jaką operacją dowodzi Gram. Oficer łącznikowy potwierdził przyjęcie zgłoszenia, nie zadając zbędnych pytań.

      Wielu konwojentów miało drobne rany cięte twarzy i krwawiło z nosa i uszu. Gram rozkazał dwóm z nich wrócić do samochodu i przynieść apteczkę i broń. Jeden z policjantów zajął miejsce Wistinga.

      Odezwała się radiostacja. Inny, bardziej władczy głos poprosił Grama o złożenie raportu.

      Gram spojrzał w stronę polnej drogi, którą uciekł Kerr, po czym zameldował:

      – Nie kontrolujemy obiektu. Jest uzbrojony i porusza się pieszo w kierunku południowo-wschodnim.

      – Trzeba zarządzić blokadę dróg – powiedział Wisting. – I niech przyślą śmigłowiec.

      Gram ponownie sięgnął po nadajnik radiowy. Dobrze znał teren, więc poprosił o rozmieszczenie punktów kontrolnych na skrzyżowaniach i w innych strategicznych miejscach.

      – Proszę również o wsparcie Heli 3-0 i skompletowanie załogi Uniform 3-0 – mówił dalej.

      Uniform 3-0 to była łódź policyjna. O tej porze roku zwykle cumowała przy nabrzeżu.

      – Przyjąłem – padła odpowiedź.

      Stiller rozmawiał przez telefon. Zakończył rozmowę i podszedł do nich. Twarz miał brudną od ziemi i piasku.

      – Mam do dyspozycji cywilny zespół rozpoznawczy, który kontroluje okoliczne drogi – wyjaśnił. – Cztery jednostki.

      Zatrzeszczał radionadajnik.

      – Śmigłowiec LPR jest już w drodze – zameldował oficer łącznikowy. – Centrum Powiadamiania Ratunkowego wysłało pięć karetek, w tym jedną specjalistyczną.

      Gram potwierdził odbiór wiadomości.

      Bez przerwy przychodziły nowe zgłoszenia. Jednostki, które były w drodze, zgłaszały swoją pozycję i przewidywany czas przybycia na miejsce. Gram odpowiadał na zgłoszenia i kierował załogami.

      Sytuacja wokół nich powoli zaczęła się klarować. Ranni otrzymali pierwszą pomoc przedmedyczną. Chwilowo niewiele

Скачать книгу